[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kochał ją i starał się jej przypodobać.Traktowałinnych chłopców tak samo, jak ona traktowała mężczyzn, i zaczął im rozkazywać.Oczywiściezachęcała go do tego.- Był nieznośny - dodał Ebulan.- Można by pomyśleć, że cały obóz był jegowłasnością, czynił życie innych chłopców pasmem udręki.- Co się stało? - spytał Jondalar.- Osiągnął wiek męskości - powiedział S'Amodun.Widząc zdziwione spojrzenieJondalara, wyjaśnił: - Matka przyszła do niego we śnie w postaci młodej kobiety i obudziłajego męskość.- Oczywiście.Tak się dzieje z wszystkimi młodymi mężczyznami - rzekł Jondalar.- Attaroa dowiedziała się o tym - wyjaśniał S'Amodun -i zdawało się jej, że umyślniestał się mężczyzną po to tylko, by jej dokuczyć.Była wściekła! Krzyczała na niego, obrzucałago strasznymi wyzwiskami i wygnała go do Obozu Mężczyzn, ale najpierw wybiła mu nogęze stawu.- Aatwiej im to poszło z Odevanem - powiedział Ebulan.-Jest młodszy.Nie jestemnawet pewien, czy zamierzały wyłamać mu staw.Myślę, że chciały tylko, by jego matka i jejtowarzysz cierpieli, słuchając krzyków dziecka, ale jak już raz się to zdarzyło, myślę, żeAttaroa doszła do wniosku, iż to dobry sposób okaleczenia mężczyzny, bo łatwiej panowaćnad kaleką.- Ma Ardemuna za przykład - dodał Olamun.- Czy jemu też wyłamała nogę ze stawu? - spytał Jondalar.- W pewnym sensie, tak - odrzekł S'Amodun.- To był wypadek, ale zdarzył siępodczas próby ucieczki.Attaroa nie pozwoliła S'Armunie pomóc mu, chociaż sądzę, żeS'Armuna chciała.- Trudniej było jednak okaleczyć chłopca, który ma dwanaście lat.Walczył i krzyczał,ale to nie pomogło - mówił Ebulan.-I powiem ci, że kiedy słyszeliśmy jego krzyki bólu, niktnie mógł już być zły na niego.Zapłacił z nawiązką za swe dziecinne zachowanie.- Czy to prawda, że ma zamiar okaleczyć wszystkich chłopców, włącznie z tymdzieckiem, co ma się urodzić, jeśli to będzie chłopiec? - spytał Olamun.- Tak, Ardemun to powiedział - potwierdził Ebulan.- Czy ona sądzi, że może mówić Matce, co ma zrobić? Zmusić ją do tworzenia tylko dziewczynek? - spytał Jondalar.-Sądzę, że wyzywa los.- Może - odparł Ebulan - ale obawiam się, że jedynie sama Matka może jąpowstrzymać.- Zelandonii ma chyba rację - rzekł S'Amodun.- Myślę, że Matka już ją próbujeostrzec.Tak mało dzieci urodziło się w ciągu ostatnich lat.Ten ostatni skandal, to okaleczaniedzieci, może przebrać miarę.Dzieci należy ochraniać, nie ranić.- Wiem, że Ayla nie zniosłaby tego.Niczego z tego okro-pieństwa by nie zniosła -powiedział Jondalar.Zasępił się nagle i opuścił głowę.- Ale nie wiem nawet, czy żyje.Mężczyzni spojrzeli po sobie, wahając się przed zabraniem głosu, chociaż wszystkimcisnęło się na usta to samo pytanie.Wreszcie odważył się Ebulan.- Czy to ta kobieta, o której mówiłeś, że umie jezdzić na grzbietach koni? Musi byćkobietą o wielkiej mocy, by panować nad końmi.- Nie zgodziłaby się z tobą.- Jondalar uśmiechnął się.-Myślę jednak, że ma więcej mocy", niż chce przyznać.Nie jezdzi na wszystkich koniach, tylko na kobyle, którąwychowała, ale umie też dosiadać mojego konia.Trochę tylko jej trudniej nad nim panować.Dlatego właśnie.- Ty też umiesz jezdzić na koniach? - spytał z niedowierzaniem Olamun.- Na jednym.no cóż, na jej koniu także, ale.- Czy chcesz powiedzieć, że historia, którą opowiedziałeś Attaroi, jest prawdziwa?- Oczywiście, że jest prawdziwa.Dlaczego miałbym coś takiego wymyślić? - Spojrzałna pełne sceptycyzmu twarze.-Może lepiej zacznę od początku.Ayla wychowała małąklaczkę.- A skąd wzięła klaczkę? - spytał Olamun.- Polowała i zabiła kobyłę, a potem znalazła jej zrebaka.- Ale dlaczego wzięła ją na wychowanie? - spytał Ebulan.- Ponieważ zrebak był sam i ona była sama.ale to jest długa historia.Chciałatowarzystwa i zdecydowała się wziąć klaczkę.Kiedy Whinney wyrosła - Ayla nazwała koniaWhinney - urodziła zrebaka.Wtedy właśnie spotkaliśmy się.Nauczyła mnie jezdzić i dała mizrebaka, żebym go trenował.Nazwałem go Zawodnik.W zelandonii to znaczy ktoś, ktoszybko biega, a on lubi szybko biegać.Całą drogę od miejsca Letniego Spotkania Mamutoiwokół południowego krańca tych gór na wschodzie jechaliśmy na tych koniach.To naprawdęnie ma nic wspólnego z jakimiś specjalnymi mocami.Trzeba je tylko wychowywać od urodzenia, tak jak matka wychowuje dziecko.- No cóż.skoro tak mówisz - powiedział Ebulan.- Mówię tak, bo jest to prawda - odparł Jondalar, ale uznał, że nie ma sensu dalej tegociągnąć.Musieliby to zobaczyć, żeby uwierzyć, a było mało prawdopodobne, że to siękiedykolwiek zdarzy.Ayli i koni już nie było.W tym momencie otworzyła się brama i wszyscy odwrócili się, żeby popatrzeć.Weszła Epadoa z kilkoma kobietami.Teraz, kiedy już więcej o niej wiedział, Jondalarprzyjrzał się uważnie kobiecie, która okaleczyła dwoje dzieci.Nie był pewien, kto był większąohydą: ta, która poddała pomysł, czy ta, która go wykonała.Nie miał żadnych wątpliwości, żeAttaroa sama by to zrobiła.Było jasne, że coś z nią jest nie w porządku.Nie była w pełniczłowiekiem.Jakiś ciemny duch musiał ukraść istotną część jej jestestwa - ale co z Epadoa?Wydawała się przy zdrowych zmysłach, lecz jakże mogła, skoro była tak okrutna i bez uczuć?Czy jej także brakowało czegoś bardzo istotnego?Ku zaskoczeniu wszystkich za kobietami weszła Attaroa.- Nigdy tu nie przychodzi - powiedział Olamun.- Czego może chcieć? - Przestraszyłogo jej niezwykłe zachowanie.Za nią podążało wiele kobiet z parującymi tacami pieczonego mięsa oraz ciasnoplecionymi koszami ze wspaniale pachnącą, pożywną zupą mięsną.Końskie mięso! Czywrócili myśliwi? Jondalar od bardzo dawna nie jadł końskiego mięsa.Normalnie niepociągała go myśl o jedzeniu konia, ale teraz zapach był smakowity.Wniesiono również duże,pełne wody bukłaki i kilka kubków.Mężczyzni chciwie obserwowali procesję, ale żaden sięnie poruszył z obawy, że Attaroa może zmienić zdanie.Bali się, że może to być jej kolejnyokrutny dowcip: przynieść jedzenie, pokazać im i zabrać.- Zelandonii! - powiedziała Attaroa i słowo to zabrzmiało jak rozkaz.Jondalaruważnie ją obserwował.Wyglądała niemal jak mężczyzna.no nie, niezupełnie.Rysy miałamocne i ostre, ale czysto zarysowane i kształtne.Właściwie mogłaby być piękna, gdyby nietwardy wyraz twarzy.W układzie jej warg widniało jednak okrucieństwo, a w oczachbezduszność.S'Armuna pojawiła się u jej boku.Musiała wejść wraz z innymi kobietami, choć jejprzedtem nie zauważył.- Mówię teraz jako Attaroa - odezwała się w zelandonii.- Sama będziesz za wiele odpowiadać - rzekł Jondalar.- Jak mogłaś na to pozwolić? Attaroa jest szalona, ale ty nie.Ty jesteś odpowiedzialna za to, co się tu dzieje.- Jegoniebieskie oczy były lodowate i pełne oburzenia.Attaroa powiedziała coś gniewnie do szamanki.- Ona nie chce, żebyś mówił do mnie.Mam tłumaczyć jej słowa.Attaroa chce, żebyśpatrzył na nią, kiedy mówisz - powiedziała S'Armuna.Jondalar spojrzał na przywódczynię i czekał, aż skończy mówić.- Teraz mówi Attaroa: Jak podoba ci się twoje nowe.mieszkanie?- Czy ona spodziewa się, że będzie mi się podobało? - powiedział Jondalar doS'Armuny, która unikała jego wzroku i mówiła do przywódczyni.Złośliwy uśmiech przemknął jej po twarzy.- Jestem pewna, że usłyszałeś już o mnie wiele rzeczy, ale nie powinieneś wierzyć wewszystko, co słyszysz.- Wierzę w to, co widzę - odparł Jondalar.- No cóż, widzisz, że przyniosłam tu żywność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl