[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ksiądz Antoni nawet nie przeczuwał, że podwudziestu latach spokoju, ktoś zburzy mu tę sielankę; że przyjdzie mu stawić czołotrójce zdesperowanych ludzi, z którymi tak wiele go łączyło, a jeszcze więcej dzieliło.Kiedy Grażyna wraz z dziećmi zobaczyli wyłaniające się z oddali królestwoJońca, zaczęli się bać jego reakcji - sposobu w jaki ich potraktuje.Wiedzieli jednak,że nie mają odwrotu.Ich lęk narastał w miarę, jak zbliżali się do okazałej,dwupiętrowej posesji z dużym podjazdem.Była to plebania, stylizowana naklasyczny, niemiecki dworek.Od strony frontowej, po prawo stał duży, trzykomorowygaraż z pięknymi zewnętrznymi roletami W ostatnim pomieszczeniu, od stronybudynku stał śliczny, najnowszy model Mercedesa, lśniący czerwonym lakierem.Poza tym na podjezdzie stały jeszcze dwa auta.Jedno z nich m - ki Volkswagennależało również do księdza Antoniego.Samochód ten, otrzymał od parafian  na celesłużbowe.Koszt eksploatacji oraz benzyny pokrywała również parafia.Jakże wielkie było zdziwienie, zwłaszcza dzieci, gdy patrzyły na bogactwoswojego ojca.Joniec utrzymywał przez długie lata, iż żyje bardzo skromnie, wręczubogo.Grażynę i jej matkę zapewniał wiele razy, przy każdej okazji:  Mojeoszczędności są u was! Nawet do swojej rodziny w Opolu jezdził zawszekilkuletnim, służbowym Golfem.Po lewej stronie, za kamiennym murem, z furtką umożliwiającą wejście zboku, stała zadbana, pokaznych rozmiarów świątynia.Aby się upewnić, że zastanąproboszcza parafii, sprawdzili, o której są odprawiane Msze Zwięte, ale w ciągunajbliższych kilku godzin nie było żadnego nabożeństwa.Podczas gdy obchodziliwokoło cały teren, zbierając odwagę do ostatecznego szturmu na plebanię - minął ichjakiś samochód.Rafał spojrzał na mamę, która nagle zaniemówiła, a po chwilipowiedziała tylko: .to był on.Nie sądzili, aby Joniec jezdził aż czteremasamochodami, zatem drugi z wozów stojący na podjezdzie musiał należeć do kogoś innego, kto mógł być w tym czasie na plebanii.Postanowili dłużej nie zwlekać iposzli prosto w kierunku bocznych drzwi budynku.Zadzwoniła Grażyna.Po chwiliotworzyła im zadbana kobieta, w wieku około czterdziestu lat.W tym momenciepojawił się problem językowy.Znajomość niemieckiego u Karamarów, mimo iż byli z landu opolskiego , ograniczała się do pozdrowień, podziękowań i zapytania o drogę.Niemka z kolei nawet uśmiechała się tylko po niemiecku.Nasza trójka - jak mogła -dała kobiecie do zrozumienia, że chce się spotkać z księdzem proboszczem.Grażynawysiliła się nawet na tłumaczenie wycieczkowego celu przyjazdu.Przedstawiła siebiejako:  Małgorzata aus Warschau, frau kolegen prist Anton, mit kinder..Niemkaoznajmiła, że gospodarz będzie za około pół godziny i z gracją zamknęła im drzwiprzed nosami.Nie wiadomo kim była ta kobieta, być może jego  gospodynią do zadańspecjalnych.Jedno było pewne - wyszło kolejne kłamstwo Jońca, który zapewniał, iżmieszka zupełnie sam i ze względów oszczędnościowych nie korzysta z pomocyinnych.Nie to było jednak teraz dla nich istotne.Przestraszyli się nie na żarty, żekiedy nadjedzie Joniec i zobaczy ich stojących przed plebanią -  da w rurę iprzepadnie gdzieś na dzień lub dwa.Ukryli się więc w pośpiechu za kościelnymmurem, wypatrując nadjeżdżającego  tatuśka.Ten zjawił się wkrótce z niemieckądokładnością.Wjechał na podjazd, zgasił auto i szybko podążył w stronę głównychdrzwi plebanii.Zaczajona polska  partyzantka przypuściła zdecydowany atak nadrzwi boczne.Otworzył tym razem sam przewielebny proboszcz Anton Jonietz.Jest to, jak już wspomniałem mężczyzna szczupły i wysoki - ok.190 cmwzrostu,  lekko po czterdziestce.Miał starannie zaczesane na bok jasne włosy.Ubrany był w białą koszulę, którą przykrywała dobrze skrojona marynarka zmaleńkim srebrnym krzyżykiem, wpiętym w klapę.Zza okularów w pozłacanychoprawkach, popatrzyły na przybyszów nieustępliwe i zimne oczy.Również rysy jegotwarzy wyostrzyły się, usta zacisnęły w jedną kreskę, a cała postać - z opuszczonymiwzdłuż tułowia rękami i otwartymi dłońmi - zdradzała objawy najwyższejdeterminacji.Stał tak w bezruchu jak jakiś krzyżacki rycerz; brakowało mu tylkodługiej peleryny, zbroi i miecza do obcięcia ich głów.Patrzył od początku i bezprzerwy tylko na Grażynę.Właściwie pożerał ją wzrokiem.Było w tym wzrokuzdumienie pomieszane z gniewem, ale było też coś innego - samcze pożądanie.Takodczytał to Rafał, a potwierdza to dziś jego mama, która poczuła się wówczas (jakzwykle zresztą w obecności Antoniego) niczym owca w norze wilka.  Dzień dobry, czy przyjmiesz nas? - przywitała się Grażyna, tonemzdradzającym wyrazną bojazń.Jego odpowiedzią były coraz bardziej zaciskające sięusta i drążący wzrok, skierowany w jej kierunku.Kiedy i dzieci wydukały za matkąswoje  dzień dobry ; po dłuższej chwili ciszy, przemówił w końcu sam gospodarz,zwracając się ciągle w stronę kobiety:  Kto to jest.!? To są twoje dzieci - padła oczywista odpowiedz. Nie mam czasu, za chwilęjadę na spotkanie z radą parafialną - wycedził Joniec. Przyjechaliśmy z dosyć daleka i chwilę mógłbyś nam poświęcić - wtrącił sięRafał. No to wejdzcie, ale tylko na chwilę, bo nie mam czasu. Przyjął ich wniedużej salce, po prawej stronie korytarza. Czego chcecie, po co żeście przyjechali!?! - wydarł się, jak tylko usiedli.Jego głos miał wyrazny akcent niemiecki, który pózniej zanikał, gdy mówiłspokojniejszym tonem. Dzieci bardzo chciały cię zobaczyć, szczególnie twój syn -wyjaśniła mama. Naprawdę!? Po co kłamiesz i tak w to nie uwierzę! - wybełkotał Antoni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl