[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bo to ani wie jak przyjąć, ugościć i da im kluski! cha! cha! oto będzie śliczneprzyjęcie! Mrę doprawdy ze śmiechu! a! a jakżebym rada widzieć jej konfuzję!Guwernantka uśmiechnęła się powtórnie. Istotnie  odezwała się  ci ludzie nie stworzeni do społeczności wyższej.mogą być wielce skłopotani& wypadłoby może dać im znać wcześnie. O! nie! nie! Właśnie, że nie!  podchwyciła Julia  sza! cicho! zobaczymyjak się stropią! o! to będzie przedziwne.Co oni im dadzą i jak oni ich napoją inakarmią. Zobaczycie że do nas przyślą po talerze i łyżeczki  po wszystko. Ale że nie dam, to klnę się! dosyć miałam dla nich pobłażania.chcą byćnam równi, zobaczymy!Paweł milczał kwaśny, a dwie kobiety rozpoczęły długą naradę nad firankami,domem od dawna opuszczonym, ubiorem Panny Petry, wystawą jej wdzięków italentów, kuchnią pieprzną i tysiącem szczegółów, bo niestety, zapowiedzianeodwiedziny miały przypaść w ciągu tygodnia, a gdy tyle jest do zrobienia, czastak leci.Wysłano tegoż dnia dwóch posłańców po robione kwiatki, po wstążki,tiule, po przyprawy do potraw i dla Petry.Głowy się tak paliły, że PannaHiacyntha zajęła się zaraz robieniem sobie świeżego stroika, w którym jeszczedziwniej miała być podobną do tych poczwar, które gotyccy rzezbiarzerozrzucali na sklepieniach i słupach starych katedr; Julia ściskała gorset, a Petramoczyła rączki, żeby były bardzo białe.IV.W maleńkim domku Pana Hieronima, pod słomianą strzechą ubóstwapoczciwego, które się kłamanym nie chciało okrywać blaskiem, panował spokójprzerywany chyba troską o to jutro, które zanadto chrześcijan dręczy.W tymniepokoju o chleb powszedni, jest w nas coś jeszcze pogańskiego człowieka.Cóż tu brakło do zupełnego szczęścia, wśród zgody, pokoju, miłości, wśródhożo i wesoło rozwijających się dzieci? chyba majętności, co by to jutro złocąc,troskę o nie zsunęła z czoła rodziców.Hieronim rozumniejszy był w tym odżony, a nade wszystko odważniejszy; mało kto, jak on potrafił by wytrwaćnieugięty, niezłamany, niezniecierpliwiony tysiącem drobnych ukłuć losu, któresię może srożej swą nieustannością czuć dają, niż wielkie klęski.Z uśmiechemprzyjmował krzyże, pocieszał żonę i szedł pracować, a gdy biedna kobieta, cosobie nieustannie i swojemu zamążpójściu przypisywała wszystkie biedy,spadające na Hieronima  płakała, on ją nieraz pocieszał i krzepił tymi słowy: Spojrzyj na rozum chłopa, a zawstydzisz się.Wobec Boga, taki on człowiekjak i my; czy on się trapi dziećmi, sobą? robi co może, i wesoło dzwiga brzemię,jakie mu Bóg wyznaczył.Myślisz, że w innych stanach nie ma żądzy, nie machuci i niepokoju jak u nas? mylisz się  każdy chce więcej, a do prawdziwegoszczęścia wyżej potrzeba tylko patrzeć umysłem, a sercem niżej, by siebienajnieszczęśliwszym nie nazywać. Pani Hieronimowa, przejęta czcią dla odwagi i charakteru męża, osuszała łzy iszła ze swojej strony pracować, wspierana i wyręczana przez piękną Zosię, któragłówką i ręką wyprzedzała rodziców, chcąc im ulżyć ciężaru, o którym więcejsłyszała, niżeli go doświadczyła.Młodość nierychło poczuwa chłód życia, bożyje ciepłem które w sobie nosi.Wszystko jeszcze uśmiechało się Zosi, która lichego dworku rodziców byłabyza pałac nie zamieniła.Od dziecka ona pojęła położenie swoje, ukochała je, iochotnie poświęciła się na ofiarę rodzicom, postanawiając żyć dla nich, imsłużyć, i nigdy o sobie nie myśleć.Proste to było ale anielskiej dobrocidziewczę, bo z piersi matki, z ust ojca wyssała naukę miłości i ofiary.Bóg też jąnapiętnował wdziękiem i powagą nad lata; nieraz już Pani Pawłowa, patrząc nanią i na swoją Petrę, rozżarzała się potajemnym gniewem, widząc jak przyprostocie jej i wdzięku gasła wychowanka wymownej Panny Hiacynthy,skrzywiona, kwaśna i zepsuta za wcześnie.W cichym dworku Zosia była matką, sługą, siostrą, poradą i pomocnikiem wszystkim, czego niedostawało rodzicom, i jedną tylko, ostatnią chwilęwieczorną miała na modlitwę, której dusza jej pragnęła jak pokarmu, bez którejwiędła jak jej podobne kwiatki bez rosy poranku.Kochali ją państwo Hieronimostwo jak pierworodne swe dziecię, ale poczciwaZosia zawsze dowody łaski, uczucia, przywiązania zlewała na rodzeństwo, niechcąc innej nagrody dla siebie prócz uczucia, jakie w nią wlewało spełnienietajnej swej myśli.Od dwóch prawie tygodni bawił we dworka Hieronimostwa stary Dziadunio, araz tylko poszedł do państwa Pawłów, co ich niezmiernie bolało.WiedziałaJulia o kapitaliku staruszka, pragnęła go bardzo przywabić i zniewolić, żeby godla Petry zapisał; byłby to posażek gotowy.Myśl ta jednak wcale im nie szła wwykonaniu.Stary nie taił się, że wołał Hieronimów, najdłużej zawsze w ichdomku bawił, z nim gospodarzył, chodził, rozmawiał, chłopców mu uczyłczytać, pisać, rachować i ruskich przysłowiów, które oni po cichu powtarzali;domyślano się nawet, że i pieniędzmi musiał biednym krewnym dopomagać.W kilka dni po powrocie Pana Pawła, siedzieli wszyscy przy wieczerzywczesnej we dworku Hieronimostwa, a Zośka koło nich szczebiocząc dreptała isłużyła, to pieszcząc Dziadunia, to wyręczając matkę, to schylając się,upominając i pilnując braci  gdy zaturkotało. Ale zaturkotało straszliwie!Inaczej słychać wóz idący z poła, inaczej bryczkę księdza proboszcza, i wielkikocz grzmiący po wyschłej ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl