[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze swymi się zabawiając, można sądzić było, że tajemnicy żadnej nie miał, aotwarty był do zbytku; znali go przecie bliscy, że więcej wiedział, niżpowiedział, i chytrym być potrafił, gdy tego nastała potrzeba.A z Niemcami takumiał być, iż go najbystrzejsi nie zbadali.Co w myśli miał, tego nigdy niktodgadnąć nie mógł.Starszyzna, co koło niego chodziła, co go mówiącegosłuchała, nieraz by była poprzysięgła, że jutro wypocznie, że na jutro o niczymnie myśli, a o świcie pan, co wczoraj dziewczętom sobie śpiewać kazał, jak by oniczym nie myślał, konia dosiadał i na granicę biegł.Nikt nie wiedział ni dnia,ni godziny, kiedy zawoła na koń.Ludzi swych miał niepozornych, odartych, co doń wchodzili i wychodzili dniemi nocą, na żebraków wyglądając, z tymi się zamykał i kto wie, co im za rozkazydawał, a co od nich za poselstwa odbierał.Więc choć na pozór wesoły człek ipusty, Mieszko u wszystkich poważanie miał, bo nad nimi rozumem stałwysoko.Za kneziem jechało dwóch powinowatych jego przybocznych i Stogniew, co byłnad dworem jego, i wojewodów dwu starych, i garść raznej młodzieży.Wszyscybogato poprzyodziewani i zbrojni pięknie.Pan to był, co choć niewielepotrzebował dla siebie, wspaniałość lubił około dworu i ludzi.Na widok Lubonia i orszaku jego, który stał z odkrytymi głowy, Mieszkowitwarz wesoła jeszcze się piękniej rozpogodziła.Konia wstrzymał, a podczas gdyLuboń do nóg mu się skłaniał, po ramieniu go uderzył pozdrawiając.Drugim teżgłową skinął, a ci się do ziemi zgiąwszy, pokłon mu oddawali.Pachołek jużkonia brał i Mieszko zręcznie z niego zeskoczył. Ojcze Luboniu  rzekł  nie prosiliście mnie na obchód wasz, a jam sięwam sam zaprosił.Nie przyprowadziliście mi syna, więc sam go widziećprzybyłem.Na te słowa Luboń, Własta przyprowadziwszy, paść mu kazał do nóg pańskich,co gdy się stało, a Mieszko się ciekawie chłopakowi przypatrywał, rzekłgospodarz stary:  Syn mi w niemieckiej niewoli przywiądł i zbiedniał, odżywić go chciałemnieco, nimbym z nim przyszedł z powinną głową do stóp pańskich.Mieszko, po ramieniu dłonią poklepawszy Własta, który milczący powstał,począł wiedziony przez gospodarza iść ku stołom, w cieniu drzew ustawionym.Tu dla niego stolicę wzniesiono wcześnie, wyższą nad inne ławy i Luboń całą jąokryć kazał suknem, a nad głowami knezia także sztukę sukna rozwieszono nagałęziach dwóch drzew, tak iż go od słońca i wszelakiego powiewu lubspadających liści chroniła.A gdy szli, mogli postrzec wszyscy, iż knez się bardzo rozglądał wszędzie,jakby kogoś szukał oczyma, i gdy pod drzewami z daleka ukazały się, stojące zdala, w bieli niewiasty, które posługiwać miały, naprzód w tamtą stronę rzuciłknez wzrokiem i jakby zawiedziony, spuścił go prędko.Przez czoło jak pasprzeszła marszczka jakaś i znikła.Siadł tedy pan na wyższym miejscu, przed którym zaraz kubki i misypostawiono, aby wybierał, co chciał, i gospodarz sam z synem mu posługiwali.Drużyna opodal na ławach miejsca zabrała.Ochoczo po skwarze wychyliwszy kubek, Mieszko, gdy misę i dzban podano, aręczniki, naprzód ręce umył i otarł, po czym chleb i mięso, i białe kołacze, iwszelaką strawę przed nim ustawiono, aby pożywał, jako chciał.Ani go prosićbyło trzeba, bo jadł rad i pił dobrze, a znali go Stogniew i inni, że długo się zjadłem zabawiać nie lubił.Głód zaspokajał prędko, pragnienie gasił powoli;potem zaś, gdy było z kim, rad żartował i powiadać sobie kazał, co kto umiał imógł.Był bowiem pan wszystkiego ciekawy, pamiętający cokolwiek kiedy wżyciu słyszał i nie gardzący rozumem niczyim, chociaż swojego miał dosyć.Gdy jadł jeszcze, a Luboń z Włastem przy nim stali, ozwał się zrazu do starego: A krasnej córki to waszej nam nie pokażecie? Chora mi jest od wczora  rzekł Luboń. Na głowę leży.Upał znać jejposzkodził.Na to nie dał pan odpowiedzi żadnej.Począł się tedy we Własta wpatrywać ipytać, co, gdzie przez te czasy robił i bywał; zasłyszawszy zaś od ojca, iż nadworze cesarskim bywał i do dalekich krajów na południe z nim jezdzić musiał,poruszył się mocno, ciekawiej jeszcze wpatrując się w bladego młodzieńca iciągle mu zadając pytania, na które ten krótko tylko i pomięszany odpowiadał.Stogniew, który się też dowiedział o losach Własta, szepnął zaraz Luboniowi, żeknez ciekaw niemieckich obrotów, pewnie syna jego na dwór zawezwie, aby muo nich prawił.Nic nie odrzekł na to ojciec, bo mu się też serce ścisnęło.Tymczasem u stołów ochota, choć poszanowaniem dla knezia hamowana,powoli coraz się żwawszą stawała.Na onych ogromnych misach i deskach, na których pieczone mięsiwa stały,widać już tylko było resztki kości poogryzanych, a i te rzucano psom, bo ichcała gromada, domowych i gościnnych, stoły otaczała.Chwilami powstawałamiędzy nimi sroga walka pod stołami, którą ledwie panowie mogli pohamować.Rosły z tego śmiechy nowe, a bujne.Dziewczętom też, roznoszącym przy stołach napój i strawę, dostawały się wesołe żarty, od których kraśnieć i oczysobie musiały zakrywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl