[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu zaklął i wyraził się nieelegancko o pokurczach.Brakowało mu wielu godzintreningu, do tego nie potrafił spożytkować nogi równie skutecznie jak pięści.Natomiast markiz potrafił bez trudu wykonać skręt ciała i wyrzucić stopę na wysokość głowy.Przed rozpoczęciem walki poczyniono niewiele zakładów.Co za sens się zakładać, skorowynik jest z góry przesądzony.Można było się spierać właściwie tylko o długość walki, mierzonąw sekundach.Przy końcu pierwszej rundy zrobił się ruch w interesie, a przy końcu drugiej kibicezakładali się jak szaleni, bo i runda była szalona.Po czterech rundach markiz miał obolałe całe ciało, dotkliwie czuł wszystkie mięśnie, nawette, o których istnieniu przedtem nie wiedział.Był na deskach dwa razy, a Lionel trzy, nie liczącdwóch razów z pierwszej rundy.Kilkakrotnie Lionelowi udało się chwycić za atakującą nogę iwytrącić Hartleya z równowagi bardzo bolesnym wykręcaniem stopy.Ale Jackson dał muostrzeżenie za przytrzymywanie, więc w czwartej rundzie nie mógł już tego robić.Lord Francis wyciskał Hartleyowi nad twarzą i plecami gąbkę, nasączoną zimną wodą.Uczucie było wspaniałe.Tymczasem Bridgwater energicznie wachlował Hartleya ręcznikiem.- Tak trzymaj - dopingował przyjaciela.- Pokaż mu, co potrafisz.- Myśl o żonie, Carew - cicho powiedział lord Francis.Zaczął więc myśleć.O niewinnej, żywiołowej osiem - nastolatce, która padła łupemcynicznej intrygi Lionela.O odtrąceniu Samanthy przez Lionela i o poczuciu winy, które jej zostałoi zatruwało życie przez następne sześć lat.O dwudziestoczteroletniej kobiecie lękającej się, żeLionel wciąż ma nad nią władzę, której nie będzie umiała się oprzeć.I o tym, jak zwróciła się kuniemu, Hartleyowi Wade, by przez resztę życia chronił ją od zgubnej namiętności.Pomyślał oostatnim wieczorze, o tym, jak Samantha uderzyła Lionela, lecz nawet wtedy zwlekała zpowiedzeniem mu prawdy prosto w oczy.Pomyślał jeszcze o żonie, która przyszła zasmucona doniego do sypialni myśląc, że teraz on ją odtrącił.A on chciał po prostu zachować energię na rano.Wieczorem obiecał jej, że nigdy więcej nie będzie musiała lękać się Lionela.Był tylko jedensposób, by tego dopiąć.Wiedział o tym i zdobył szacunek mężczyzn ze swojej sfery, nawet gdybyprzyszło mu paść bez czucia w następnej rundzie.Miał zresztą wrażenie, że sam również nabrał dosiebie szacunku.Wreszcie coś zrobił, przestał znosić przytyki Lionela, wyzwał go i stawił mu czołojak mężczyzna mężczyznie.Ostatniego wieczoru obiecał Samancie, że Lionel już nie będzie jej napastował.Mógł tegodopiąć tylko w jeden sposób.Wiedział, że zyskał szacunek ludzi, nawet jeśli w następnej rundziepadnie na deski.Chyba również sam nabrał dla siebie szacunku, wreszcie zdobył się bowiem nawyzwanie Lionela i stanięcie z nim twarzą w twarz.Teraz jednak już mu to nie wystarczało.Chciałnie tylko nie sprzedać tanio swojej skóry.Chciał tę walkę wygrać.Musiał ją wygrać.Nie wydawało mu się to już niemożliwe.Lionel siedział twarzą do niegow przeciwległym rogu i spoglądał nań jednym okiem, bo drugie, zapuchnięte, było ledwiewidoczne.Ciężko dyszał.I wreszcie, przynajmniej raz, zawarł w spojrzeniu całkiem jawną nienawiść.- Czas zaczynać, panowie.Runda piąta - oznajmił Jackson.- Boks.Aatwiej, naturalnie, było sobie powiedzieć, że trzeba wygrać, niż rzeczywiście wygrać.Wdziewiątej rundzie markiz wreszcie wyczuł, że nie tylko może wygrać, ale i wygra.Lionel słaniałsię na nogach.Opuścił gardę, więc Hartley natychmiast skarcił go lewą ręką i poprawił prawą nogą.Jedno oko Lionela było widoczne już tylko przez cieniutką szparkę w opuchliznie.Drugie też byłoprzymknięte.Nos sprawiał wrażenie złamanego.Hartleyowi jednak kończyły się siły.Ciągnął tę walkę czystą siłą woli i determinacją.Pomagało mu też wyobrażenie Samanthy, które raz po raz nasuwało mu się przed oczy.W sali panowała teraz cisza, chociaż poza pechowym panem Smithersem chyba nikt zkibiców nie wyszedł.- Myśl o niej, Carew.Myśl o niej - powtarzał uparcie lord Francis po dziewiątej rundzie, taksamo zresztą jak po ósmej i poprzednich.Wyciskał Hartleyowi nad piersią wodę z gąbki.- Myśl oniej, do diabła, i nie waż się mu popuścić.Kneller kocha Samanthę, pomyślał ospale Hartley.Dobrze o tym wiedział.Ale Kneller byłczłowiekiem honoru.Należało wobec tego pomścić ją za nich obu.- Musisz go załatwić w tej rundzie - powiedział książę, nie ustając w gorliwymwachlowaniu.- Kończysz się.W jedenastej padniesz.Dziesiąta runda jest twoja.Naprzód.Oprócztych dwóch w narożniku naprzeciwko nie ma tu człowieka, który nie trzymałby za ciebie kciuków.Teraz, Hartley.Potrzebował jeszcze dwóch i pół minuty.W końcu jednak Lionel zachwiał się na miękkichnogach, opuścił ramiona wzdłuż ciała i popatrzył w jego stronę z dziką nienawiścią, choć trudnobyło powiedzieć, czy naprawdę go widzi.Upadłby sam i stracił przytomność, jeszcze zanimdotknąłby desek.I nawet w tej chwili Hartleya kusiło, by okazać mu odrobinę wspaniałomyślności.Nagle przypomniało mu się jednak, jak miał sześć lat.Ożyły potworny ból i wyobrażeniematki, nie mogącej znieść widoku cierpiącego dziecka.Potem zobaczył Samanthę, która prosi, by jąpocałował, i mówi mu, że go kocha.W tamtej chwili wierzyła w swoje słowa, bo przeraził jąLionel, który znów pojawił się w jej życiu sześć lat po tym, jak doszczętnie je zatruł.Hartley zebrał ostatki sił i uderzył prawą nogą.Ostatni cios, podobnie jak pierwszy,wylądował czysto na podbródku, odrzucił głowę przeciwnika do tyłu, a jego samego powalił.Lionel jeszcze jęknął i znieruchomiał.I wtedy wybuchł zgiełk.Ogłuszający hałas.Ludzie mówili coś do niego, śmiali się, klepaligo po plecach, zanim Bridge nie ryknął pełnym głosem, żeby zachowali odległość, a Kneller niesklął ich, żeby się cofnęli i dali Carewowi odetchnąć.Zagroził nawet, że sam puści w ruch pięści izrobi mu miejsce. - Zwietnie, chłopcze - pochwalił go Jackson, którego głos dobiegał z góry, ktoś bowiemposadził Hartleya w narożniku na stołku.- Czuję się w obowiązku powiedzieć, że jesteś chybanajzdolniejszym uczniem, jakiego kiedykolwiek miałem.Gdybyś jeszcze pamiętał o tym, żebywyżej trzymać prawą, to nie miałbyś teraz kotleta z twarzy.Ile razy ci o tym mówiłem? Ale cóż, sąna świecie tacy ludzie, którzy sami się proszą o bicie.Wicehrabia Birchley gromko wołał, żeby ktoś przyniósł wody i przez cały czas wachlowałLionela, który leżał na ringu brzuchem do ziemi.Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi.- Idz mu pomóc - powiedział Hartley do księcia, nie ryzykując wstania.Nogi miał jak zgumy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl