[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdego napotkanego człowieka pytała, czy niewidział jej synka.Podchodziła do obcych, patrzyła na nich tymi swoimi wielkimi, smutnymioczami, które malarz nazwał przed laty bizantyjskimi, i pytała:  Czy nie widzieli państwoprzypadkiem mojego dziecka?.Tak dłużej, oczywiście, być nie mogło.Takie dopytywanie się o nieistniejące niemowlęprędzej czy pózniej mogłoby wzbudzić czyjąś ciekawość, wysłano więc Wandzię na leczenie doszpitala psychiatrycznego w Choroszczy.Wandzia zgodziła się bez protestów.Powiedziała, żema nadzieję zarazić się tam jakąś śmiertelną chorobą i umrzeć, gdyż wszystko jest lepsze odnoszenia pod powiekami obrazów, których nie jest w stanie znieść.Rzeczywiście zaraziła się tyfusem i dlatego Sowieci nie wysłali jej razem z innymichorymi w głąb Związku Radzieckiego.Rosjanie mają tak nieprawdopodobnie wielki kraj, że bezproblemu mogą zawsze upchnąć w jego trzewiach wszystko, co im zawadza.Chorzyw Choroszczy im zawadzali, bo budynki szpitalne idealnie nadawały się na koszary dla wojska,a wojsko było zdecydowanie bardziej przydatne niż paru wariatów.Działo się to wszystko na początku tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku.Białystok należał wtedy do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Rad.Ale już latem tegosamego roku Rosjan wypędzili Niemcy, którzy też zainteresowali się szpitalem, zamierzając najego terenie założyć z kolei obóz dla jeńców wojennych.Znajdujących się jeszcze w szpitaluchorych ewakuowano na skuteczny, niemiecki sposób, czyli wywieziono do pobliskiego laskupod Nowosiółkami i rozstrzelano.Na tym się historia Wandzi kończy.O księdzu niewiele się mogłem dowiedzieć, bo oficjalnie żaden ksiądz w życiu Wandynie istniał.Dlatego też nikt go nie powiadomił o śmierci jej i dziecka.Od kogoś jednak musiał sięo ich losie dowiedzieć, bo przecież nie może być przypadkiem, że wybudował swoją pustelnięw tym samym miejscu, w którym urodził się i umarł jego syn.No i to byłoby już chyba wszystko.Zdjęcia muszę jednak znowu zabrać, bo rodzina by mnie wydziedziczyła, gdyby cokolwiekprzeciekło do prasy.W chwili obecnej, kiedy nasze starania o odzyskanie majątku nareszciezaczynają wyglądać obiecująco, byłoby to wyjątkowo niepraktyczne.To także i mój majątek,moje pieniądze, i nie mam zamiaru z nich rezygnować.Należą mi się.Aktualnie jednak cienkoprzędę, więc&Wyciągnął rękę i Alek bez słowa podał mu kopertę.Czaruś wstał i zaczął zgarniać zestołu pożółkłe fotografie.Położyłam rękę na zdjęciu Wandy.Miała rzeczywiście niezwykłe oczy. Jeszcze chwileczkę.Uczucie, które mnie ogarnęło, było jak wspomnienie snu, kiedy to człowiek budzi sięrano i niczego nie pamięta, ale nagle wzrok jego zatrzymuje się na czymś  biegnącym przezpuste pola psie, kapiących z kranu kroplach wody, namalowanych mrozem na szybach kwiatach i uprzytamnia sobie, że już kiedyś to widział: we śnie.U dziewczyny ze zdjęcia była to jej białasukienka.Przed oczami stanął mi jej ciężki, ociekający wodą rąbek, oblepiający ciasno gołe nogi.Dziewczyna stała nieruchomo po kolana w wodzie, która ciemniała od spływającej między jejudami krwi.Z niedowierzaniem i zgrozą patrzyła na leżące w przybrzeżnym błocie dziecko,prężące konwulsyjnie rączki i nóżki, z buzią wykrzywioną krzykiem, którego jak w niemymfilmie nie było słychać.Cofając się, wyciągnęła obronnym ruchem rękę, jakby chciała ten obrazod siebie odepchnąć, a potem odwróciła się i zaczęła biec. Teraz może pan już zabrać to zdjęcie  powiedziałam.Na wiosnę, kiedy rzeka była jeszcze skuta lodem, ale po dachu sunęły już z hukiemlawiny śniegu, kiedy setki strumyków torowały sobie ze świergotem drogę przez zamarzniętąłąkę, a niebo pociemniało od dzikich gęsi, Alek przywiózł gotowy film.Film był piękny. Rozpoczynał się od zbliżenia moich rąk, które sypały w ogień zioła i kłębki lnu,tajemnicze i zwiewne w blasku płomieni jak skrzydła ćmy.Alek długo musiał mnie namawiać,żebym dała się sfilmować, w końcu zgodziłam się, tłumacząc sobie, że ostatecznie to tylko ręcei mogłyby należeć do każdego.Nie rozwiało to zresztą ani trochę moich obaw i wątpliwości.Teraz jednak patrzyłam z zapartym tchem na misterium, które rozgrywało się przed moimioczami, jakbym była po raz pierwszy świadkiem jakiegoś niezwykłego, pełnego powagi rytuału.Uświadomiłam sobie, że tak właśnie odbierają go moi pacjenci i stąd bierze się jego uzdrawiającamoc.W tle słychać było dzwięki muzyki, która płynęła jak spokojny, szeroki nurt rzeki,a melodyjny, męski głos opowiadał o ziemi przepełnionej magią, która wydaje niecodziennychludzi, żyjących w zgodzie z naturą i jej prawami.Obrazy, które potem następowały, były pełnepoezji: trop wilka na śniegu, oblodzone wąsy wydry wychylającej się z przerębli, nanizane napajęczynę kryształki rosy, złożone na podołkach spracowane ręce starych kobiet, niebieskiekopuły cerkiewek, parskające w porannej mgle konie, niebo czarne od żurawi, mokre od deszczukwiaty piwonii, podrywające się do lotu kraski.Gdzieś w tych zachwycających krajobrazachukrywały się pewnie rozprute worki ze śmieciami, fruwające nad polami kaczeńców plastikowetorby i porzucone w lesie opony do traktorów, ale film ich nie pokazywał.Takie badziewie ludziemieli u siebie w domu i nie musieli iść do kina, żeby je zobaczyć.Z tego samego powodu wolelioglądać w telewizji seriale o życiu pięknych i bogatych: na życie biednych i brzydkich już sięnapatrzyli.A więc kamera wędrowała po rzezbionych okiennicach, piaszczystych koleinach,przydrożnych kapliczkach, świeżo wylęgniętych kurczaczkach, haftowanych ręcznikach,srebrnym błysku okonia przecinającego taflę wody, rozpiętych skrzydłach czapli.Po to do nasludzie przyjeżdżali.Tego szukali.Prostoty, nieskalanej cywilizacją.Tradycji.Dziewiczejprzyrody.No i niewzruszonej wiary w boską sprawiedliwość i w cuda.Tego wszystkiego, cosami kiedyś mieli i dawno już zaprzepaścili.Proste, szczere i pełne wiary były też twarze mieszkańców lasu, którzy mówili do kameryo swoim świętym.Jak to ziołami i modlitwą leczył.Jak zródełko u jego stóp trysnęło, jakczeremcha zimą zakwitła, jak wilk ręce mu lizał, a kobietę nawiedzoną, co językami naglemówiła, na widok ojca Norberta zły duch z rykiem strasznym opuścił.Wszystko zaś za darmo, zaBóg zapłać, nie tak, jak te dzisiejszy ksiendzy, co to bez pieniędzy ani nie ochrzczo, ani niepochowajo: święty był.Tylko tych lalków chciał, więc każdy chętnie strych przeszukał i dośmietników zajrzał, byle tylko uradować jego gołębie serce.Z trudem mogłam rozpoznać naszych rozmówców z zagubionych wśród lasów i bagienosad, tak godnie prezentowali się na filmie.Najpiękniej Maciuś, który w swojej baraniej czapiei koronie z kwiatów wyglądał jak zjawisko z innego świata, leśny duszek, król bagien.Popremierze Maciuś zrobi na pewno furorę i wszystkie agencje reklamowe promujące płody naturybędą go sobie wyrywały.Bardzo przekonująco wypadł też aktor, który wcielił się w rolę brata Franciszka.Spacerując po bajecznie pięknym klasztornym ogrodzie, przyodziany w śnieżnobiały habit,wyglądał być może nawet bardziej na zakonnika niż sam brat Franciszek.Alek miał, oczywiście,rację: biel dawała rzeczywiście znacznie lepszy efekt kolorystyczny, szczególnie w zestawieniuz feerią barw kwiatów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl