[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj wiedzieli, że znikąd już nie ma nadziei.Nie było jeszczeoczywiste, jakie zamiary wobec nich mieli runiczni bracia, jednakMalcolm Ruthven oraz jego niegodziwa banda już wcześniejudowodnili, że ludzkie życie mają za nic.Runiczni bracia byli gotowiiść po trupach do celu.Ani sir Walter, ani Quentin nie karmili sięzatem fałszywymi złudzeniami.Zapewne opuszczą ziemski padół,prawdo- podobnie jeszcze tej nocy, jak przepowiedziały to runy na nagrobkuRoberta Bruce'a.Nocy zaćmienia księżyca.Siedzieli, długo milcząc, każdy pogrążony we własnych myślach.Zapewne było już po północy, gdy znów usłyszeli kroki przed chatą.Otworzono drzwi, a zamaskowani złoczyńcy powrócili.Tym razem przyszła kolej na sir Waltera i Quentina.Sceneria była równie ponura, co złowieszcza.W starym kamiennym kręgu, który pamiętał zamierzchłe pradziejei którego potężne kamienne bloki wznosiły się wysoko ku nocnemuniebu, członkowie bractwa znów się zgromadzili.Dziesiątki postaciukrytych za czarnymi maskami i odzianych w opończe.Pochodnie w ich rękach stanowiły jedyne zródło światła, ponieważksiężyc, który stał wysoko na nocnym niebie, zaczął już pogrążać się wmroku.Można było dostrzec jeszcze jedynie wąski sierp, który rzucałbladą i słabą poświatę.Zaćmienie księżyca niemal nastąpiło.Sir Waltera i Quentina zaprowadzono do środka kręgu, tam gdziestał kamienny stół ofiarny i dwie kolejne postacie ukryte za maskami.Jedna z nich była wysokiego wzrostu i mimo czarnej szaty, jakąmiała na sobie, wyraznie dało się dostrzec, że człowiek ten byłszczupły, a nawet chudy.Czarna maska przesłaniała jego oblicze,jednak sir Walter nie wątpił, że pod tym przebraniem kryje się nie ktoinny, jak Charles Dellard, wiarołomny inspektor.Drugi z mężczyzn był niższy; od pozostałych członków sektyodróżniał się białą szatą oraz srebrną maską, która zasłaniała jegotwarz.Przez szczeliny w masce spozierała para oczu pałającychnienawiścią.Musiał to być Malcolm Ruthven, domyślił się sir Walter.Natomiast Quentin widział tylko młodą kobietę, która z zawiązanymirękoma i nogami leżała na kamiennym ofiarnym stole.Narzucono nanią zgrzebną szatę z szarego lnu, a jej długie rozpuszczone włosy leżałyteraz na liczącym tysiące lat kamieniu.Z jej oczu biła rozpacz.- Mary! - zawołał Quentin i jednym gwałtownym ruchem wyrwałsię swoim oprawcom. Po kilku krokach pokonanych w biegu był już przy ofiarnym stole1 upadł obok niej bez tchu.- Mary - wyszeptał.- Tak mi przykro.Tak przykro, słyszysz?- Najukochańszy Quentinie - odparła drżącym głosem - nic niemożesz na to poradzić.Los jest przeciw nam.%7łałuję, że kiedykolwieksię spotkaliśmy.- Nie - sprzeciwił się, a w jego oczach zaszkliły się łzy.- Bezwzględu na to co się wydarzy, jestem szczęśliwy, że spotkałem ciebie.- Popatrzcie - mężczyzna w srebrnej masce podszedł do nich ispoglądał władczo na oboje; jego głos przesiąknięty był złem.- Azatem w końcu znalazłaś kogoś, kto roztopił twoje lodowate serce,Mary Egton? Kogoś, kto jest ciebie godzien, mieszczańskiego golcanajgorszego rodzaju.- Nie waż się go obrażać - syknęła Mary.- Quentin ma więcejhonoru w małym palcu niż ty w całym swoim zepsutym ciele,Malcolmie Ruthvenie.Jesteś marnym potomkiem szlacheckiego rodu,odziedziczyłeś wyłącznie tytuł i włości.Quentin natomiast zdobyłuczciwie wszystko, co ma.Gdybym miała wybierać między tobą a nim,zawsze wybrałabym jego.Mężczyzna w masce zgiął się, jakby otrzymał cios pięścią.Takbardzo dotknęły go słowa Mary.- Pożałujesz tego - prorokował.- Kiedy starałem się o twojewzględy, wzgardziłaś mną.Teraz za to zapłacisz.Wszyscy za tozapłacicie - dodał, zwracając się do Quentina i sir Waltera.- Jeszczezanim Księżyc ponownie się pokaże, pożałujecie tego, że wystąpiliścieprzeciwko nam.Nastaną nowe czasy, jeszcze dzisiejszej nocy!- Do czego pan zmierza? - chciał wiedzieć sir Walter zupełnieniewzruszony patetycznymi słowami przywódcy bractwa.-Czemuma służyć ten cały rozlew krwi? Po co ta bezsensowna nienawiść? Taśmieszna maskarada? Czy rzeczywiście daje pan wiarę temu całemuteatrowi?Mężczyzna w srebrnej masce spojrzał na niego dziwnymwzrokiem.Potem podszedł do niego powoli.- Czy to możliwe - odezwał się przy tym - że po tym wszystkim,co pan widział i przeżył, wciąż jeszcze pan w to nie wierzy, Scotcie?A przecież wyraznie dostrzegam trwogę w pańskich oczach. - Tu ma pan rację.Ale to nie wiekowe klątwy ani ta bzdurnamaskarada napełniają mnie trwogą, lecz znacznie bardziej to, co wprzypływie szaleństwa zamierza pan uczynić szkockiemu narodowi.Do czego pan zmierza, Malcolmie Ruthven?- A zatem wie pan, kim jestem - odparł jego rozmówca iniedbałym ruchem ręki ściągnął maskę; jego bladą twarz wykrzywiałgrymas nienawiści.- Uczynię więc panu uprzejmość i w ostatnim akciedramatu wystąpię przed publicznością z odsłoniętą przyłbicą.Dlaczegóż by nie? Kiedy rytuał dobiegnie końca, nie będzie miałożadnego znaczenia, kim czy też czym byłem.Wtedy będą pytać tylko oto, kim jestem.- Naprawdę? - sir Walter zupełnie nieporuszony uniósł brwi.-Kimże pan jest, Ruthven? Szaleńcem? Marzycielem, który straciłwszelki kontakt z rzeczywistością? A może jest pan tylko pospolitymzłodziejem i mordercą?Na twarzy Malcolma Ruthvena pojawił się grymas gniewu.- Nic pan nie wie - oznajmił.- Jest pan równie ciemny jakpierwszego dnia, a przecież miał pan okazję pojąć i dołączyć do tych,którzy wierzą.Zapewniam jednak pana, Scotcie, jeszcze przedwschodem słońca przekona się pan, że nie jestem szalony i że klątwarzeczywiście wisi nad mieczem runów.Bowiem dzisiejszej nocy jejmoc zostanie przeze mnie wyzwolona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl