[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podniósł obie ręce do góry.- Ale.co konkretniemiałaś na myśli mówiąc, że doświadczam romansów osobiście? -Mrugnął filuternie okiem.- Czy.- Tim! - przerwała.- Powiedziałam: dosyć.Po prostu - odwróciłaoczy - jestem pewna, że sporo wiesz o kobietach - dokończyła i, niezważając na chichoczącego mężczyznę, obróciła się w miejscu i odeszładużymi krokami.O trzeciej po południu Loren była niemal na skraju załamanianerwowego.Próbowała czytać, robić notatki w swoim dziennikupodróży, spacerować po pustyni.Na próżno.Nic nie było w stanieuspokoić jej skołatanych myśli.To osamotnienie, monotoniabeznadziejnego wyczekiwania na jakikolwiek przejeżdżający samochód,a przede wszystkim on - mężczyzna tkwiący nieruchomo przy dro-dzeniczym jakiś siedzący posąg - sprawiały, że czuła się gorzej niż przednajtrudniejszym ze swych uniwersyteckich egzaminów.W końcu postanowiła zająć się przygotowywaniem obiadu.Weszłado wozu kempingowego, otworzyła lodówkę, aby sprawdzić jejzawartość, i w tym momencie usłyszała, początkowo odległy, lecz zczasem coraz lepiej słyszalny, dzwięk.- Samochód! - wykrzyknęła, po czym w pośpiechu zatrzasnęła drzwilodówki i jednym susem wypadła na zewnątrz.Na poboczu drogi rzeczywiście stał jakiś samochód, a Tim, oparty okrawędz drzwi, rozmawiał przez okno z kierowcą.Biegnąc w tamtą45RS stronę Loren zobaczyła, że samochód jest stary, pogruchotany, całypokryty różnobarwnymi plamami farby.Jego wygląd wydał się Loren takdziwaczny i nienaturalny, że nie była całkiem pewna, czy to czasem niecud, o który tak prosiła, tyle że w postaci zesłanego przez niebiosaniecodziennego wehikułu.Nie zdążyła jednak się o tym przekonać, bozanim dobiegła do drogi, samochód już odjeżdżał.Stanęła zdumiona, zdyszana.Tymczasem Tim odwrócił się do niej i,jak gdyby nic się nie stało, pomachał ręką i przesłał jej szeroki uśmiech.Loren ruszyła w jego kierunku.- Dlaczego odjechał? - zapytała niespokojnie.- To była kobieta.Nie miała miejsca, wiozła trójkę dzieci.Obiecała,że wezwie pomoc, kiedy tylko dojedzie do domu.- Złożył krzesełko iruszył w stronę samochodów.- No, ale.Czy ona mieszka gdzieś niedaleko? - Loren ruszyła w śladza nim.- Jakieś dwadzieścia mil stąd, w górach.- Czy naprawdę to zrobi? Wierzysz w to? - Jego spokój iopanowanie nie były w stanie rozwiać jej obaw.- Oczywiście.- Tim rzucił w jej stronę zdziwione spojrzenie.-Powiedziała, że zadzwoni, jak tylko wróci do domu.Dlaczego miałabyzrobić inaczej?- Myślałam.- zawahała się.Wciąż nie była pewna, czy Tim dokońca wykorzystał szansę, jaką był dla nich przejeżdżający samochód.-Myślałam, że pojedziesz z nią.Może byłoby lepiej wezwać pomocdrogową samemu.Na pewno byłoby lepiej.Nie powinieneś pozwolićjej odjechać, nim przybiegłam.Nie widziałeś, że biegnę?- Loren, uspokój się.- Tim zniecierpliwił się.- Ta kobieta na pewnozadzwoni.Dlaczego jesteś taka nieufna?- Dlaczego, dlaczego.- lamentowała Loren.- Czekamy już takdługo i teraz, kiedy wreszcie ktoś się pojawił na tym pustkowiu, puściłeśgo tak łatwo.- Posłała mu nieufne spojrzenie - Czy ty znasz tę kobietę?- Nie.- A czy nie wydaje ci się podejrzane, że prowadzi samotnie ten stary46RS wrak przez pustynię, ciągnąc jeszcze ze sobą trójkę dzieci?- Być może jej mąż wolałby, żeby została w domu - odciął się Tim.-Kto wie, może nawet przestrzegał ją przed jazdą starym gratemopuszczoną drogą? Ale ona oczywiście go nie posłuchała.Pewnieuznała, że to męska nadopiekuńczość.Loren zatrzymała się.- Chcesz mi powiedzieć, że popełniłam błąd? Cieszy cię toniezmiernie, prawda? I myślisz pewnie, że mężczyzna nigdy by nieutknął w piachu, tak jak ja.Otóż wiedz - powiedziała ze złością - że mójwłasny ojciec, w czasie wycieczki w góry, ugrzązł w błocie jeszcze gorzejniż ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl