[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Nie, już po czasie - rzekła smutnym głosem,Ale spokojnym - Bóg mi doda siły,On mig zasłoni przed ostatnim ciosem.Kiedym tu weszła, przysięgłam na proguNie zstąpić z wieży, chyba do mogiły.Walczyłam z sobą; dziś i ty, mój miły,I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu.Chcesz wrócić na świat, kogo? - nędzną maręPomyśl, ach, pomyśl! jeżeli szalonaDam się namówić, rzucę tę pieczaręI z uniesieniem padnę w twe ramiona,A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:"Ten straszny upior jestże to Aldona?"I będziesz szukał w zagasłej źrenicyI w twarzy, która.ach! myśl sama razi.Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicyPięknej Aldonie oblicza nie kazi."Ja sama - wyznam - daruj, mój kochany,Ilekroć księżyc żywszym światłem błyska,Gdy słyszę głos twój, kryję się za ściany,Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska.Ty może dzisiaj już nie jesteś taki,Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki;Lecz dotąd w moim zachowałeś łonieTeż same oczy, twarz, postawę, szaty.Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,Na wieki całą zachowuje postać.Alfie, nam lepiej takimi pozostać,Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemiZłączym się znowu - ale nie na ziemi."Doliny piękne zostawmy szczęśliwym;Ja lubię moję kamienną zaciszę,Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę żywym,Gdy miły głos twój co wieczora słyszę.I w tej zaciszy można, Alfie drogi,Można by wszystkie cierpienia osłodzić;Porzuć już zdrady, mordy i pożogi,Staraj się częściej i raniej przychodzić."Gdybyś - posłuchaj - wokoło równinyChłodnik podobny owemu zasadziłI twoje wierzby kochane sprowadził,I kwiaty, nawet ów kamień z doliny;Niech czasem dziatki z pobliskiego siołaBawią się między ojczystymi drzewy,Ojczyste w wianek uplatają zioła;Niechaj litewskie powtarzają śpiewy.Piosnka ojczysta pomaga dumaniuI sny sprowadza o Litwie i tobie;A potem, potem, po moim skonaniu,Niech, przyśpiewują i na Alfa grobie".Alf już nie słyszał, on po dzikim brzeguBłądził bez celu, bez myśli, bez chęci.Tam góra lodu, tam puszcza go nęciW dzikich widokach i w naglonym bieguZnajdował jakąś ulgę - utrudzenie.Ciężko mu, duszno śród zimowej słoty;Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienieI z piersi zrzucił wszystko - prócz zgryzoty.Już rankiem trafił na miejskie okopy,Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada.Cień krąży dalej i cichymi stopyWionął po śniegu, w okopach przepada,Głos tylko słychać: - "Biada, biada, biada!"Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,Pomyślił chwilę - i wszystko zrozumiał.Dobywa miecza i na różne stronyZwraca się, śledzi niespokojnym okiem;Pusto dokoła, tylko przez zagonyŚnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;Spójrzy ku brzegom, staje rozrzewniony,Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiemWraca się znowu pod wieżę Aldony.Dostrzegł ją z dala, jeszcze w oknie była."Dzień dobry! - krzyknął - przez tyle lat z sobąTylkośmy nocną widzieli się dobą;Teraz dzień dobry - jaka wróżba miła!Pierwszy dzień dobry - po latach tak wielu.Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?"Aldona"Nie chcę zgadywać, bądź zdrów, przyjacielu,Już nazbyt światło, gdyby cię poznano.Przestań namawiać - bądź zdrów, do wieczora,Wyniść nie mogę, nie chcę".Alf"Już nie pora!Wiesz, o co proszę? - zruć jaką gałązkę -Nie, kwiatów nie masz, więc nitkę z odzieżyAlbo z twojego warkocza zawiązkę,Albo kamyczek ze ścian twojej wieży.Chcę dzisiaj - jutra nie każdemu dożyć -Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świeży,Który dziś jeszcze był na twoim łonie,Na którym jeszcze świeża łezka płonie.Chcę go przed śmiercią na mym sercu złożyć,Chcę go ostatnim pożegnać wyrazem;Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem.Widzisz tę bliską, przedmiejską strzelnicę,Tam będę mieszkał; dla znaku, co ranekWywieszę czarną chustkę na krużganek,Co wieczor lampę u kraty zaświecę;Tam wiecznie patrzaj : jeśli chustkę zrucę,Jeżeli lampa przed wieczorem skona,Zamknij twe okno - może już nie wrócę."Bądź zdrowa!" - Odszedł i zniknął.AldonaJeszcze pogląda, zwieszona u kraty;Ranek przeminął, słońce zachodziło,A długo jeszcze w oknie widać byłoJej białe, z wiatrem igrające szatyI wyciągnięte ku ziemi ramiona.* * *"Zaszło na koniec" - rzekł Alf do Halbana,Wskazując słońce z okna swej strzelnicy,W której zamknięty od samego ranaSiedział patrzając w okno pustelnicy.-"Daj mi płaszcz, szablę, bądź zdrów, wierny sługo,Pójdę ku wieży - bywaj zdrów na długo,Może na wieki! Posłuchaj, Halbanie,Jeżeli jutro, gdy dzień zacznie świecić,Ja nie powrócę, opuść to mieszkanie.-Chcę, chciałbym jeszcze cóś tobie polecić -Jakżem samotny! pod niebem i w niebieNie mam nikomu, nigdzie, nic powiedziećW godzinę skonu - prócz jej i prócz ciebie.Bądź zdrów, Halbanie, ona będzie wiedziećTy zrucisz chustkę, jeśli jutro rano.Lecz cóż to? słyszysz? - w bramę kołatano"."Kto idzie?" - trzykroć odźwierny zawołał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl