[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na początku rzeczywiście brzmiało to dziwnie, alepo kilku próbach grałem na przemian  Kwitnące śliwy i  Kochanków tak, że każdy, ktoznał te piosenki, musiał je przynajmniej rozpoznać.Trwało to dość długo, lecz w końcu nie mieliśmy nic lepszego do roboty.Ja grałem, aN Dele parzył napar, krzywiąc się i klnąc, bo orzechy przywiezione z Lodowego Ogrodu byłystare i kiepskiej jakości.Wreszcie rozbolały mnie szczęki i odłożyłem flet.Melodia opowiadająca o kwitnącejśliwie nadal rozbrzmiewała w powietrzu, kiedy powtarzały ją skalne ściany i zbocza.- Warto było spróbować - oznajmił Snop.- Moim zdaniem, tak pięknie grałeś, że po prostu uciekli - powiedział Benkej.Piosenka nadal dzwoniła w powietrzu, trochę za długo, jak na echo.Mężczyzna stał po drugiej stronie strumienia, cały spowity w kolczugę, która kryła teżjego twarz, wsparty na partyzanie z lekko zakrzywionym brzeszczotem i z hakami do walki zjezdzcem.Stał tam i gwizdał - chyba, bo nie miał w rękach żadnego instrumentu.Gwizdał wodpowiedzi na mój flet, a  Kwitnące śliwy brzmiały dużo lepiej, niż kiedy ja grałem.- Mrok!? - krzyknąłem, podrywając się na nogi.- Nazywam się Cień - odkrzyknął.- Zejdzcie stamtąd.Czekałem na was.Od wielu dnio was śnię.Prowadził nas do doliny jedną ze ścieżek, jak powiedział,  zapasowych.Z trudemdało się tamtędy wieść konia, a szlak był ledwie widoczny, wydeptany przez jakieś górskiekozy.Mnich szedł szybko i pewnie, wspierając się na swojej partyzanie, i musieliśmy niezlewyciągać nogi, żeby w ogóle za nim nadążyć.Droga prowadziła ostro pod górę, wśródkamiennych osypisk, przeciskała się pomiędzy skałami, potem przez ledwie widocznąprzełęcz, potem po drugiej stronie po skalnej półce wiszącej nad przepaścią głęboką na dobresto kroków, pod nawisem, z którego spadały strugi wody, zasłaniając nas delikatnym wodnym parawanem, wreszcie przez jaskinię na drugą stronę góry.Kiedy przeszliśmy i naszym oczom ukazała się długa, kręta dolina na dnie wąwozu,stało się jasne, że nie trafilibyśmy tu sami, choćbyśmy włóczyli się po tych górach przez całelata.Mnich, który zwał się Cień, ruszył w dół zbocza wijącą się ścieżką, a my poszliśmy zanim.W pewnym momencie Benkej klepnął mnie w ramię, wskazując skały nad nami, którewyglądały tak samo jak gdziekolwiek indziej.- Tam, tam i tam - oznajmił.- Po drugiej stronie tak samo.Wszędzie zamaskowaniłucznicy.Gdybyśmy nie szli z nim, już byśmy tutaj leżeli ze strzałami sterczącymi nawszystkie strony.- Więc nie wskazuj ich palcem, skoro są tak świetnie schowani - odparłem.- Bopoczują się dotknięci.Kiedy zeszliśmy na dół do strumienia i poszliśmy za Cieniem ścieżką biegnącąwzdłuż brzegu, zewsząd zaczęli schodzić się do nas ludzie.Mieli kurty z klanowymiobszyciami, noże i w jakiś sposób znajome twarze, mimo że nikogo z nich nie znałem.Rozpoznawałem tylko znaki na rękawach: klan Góry, Fali, Wilka, Wołu, Skały, Drzewa,Kamienia.Nie mieli w rękach broni, nie krzyczeli niczego, tylko szli razem z nami, otaczającnaszą grupkę coraz liczniejszą gromadą.- Co się dzieje? - zapytałem Snopa.Pokręcił głową.- Nie wiem, ale to wygląda, jakby na nas czekali.Jakby sądzili, że ma się zdarzyć cośważnego.Rozglądałem się po otaczających nas twarzach, szukając Wody, ale nigdzie jej niebyło.Tylko skupione pociągłe kireneńskie twarze, obce i znajome zarazem.Doszliśmy do miejsca, w którym dolina rozszerzała się nieco, a zamykające ją ścianyskalne oddaliły się od siebie i trudno było wypatrzyć, co się tam znajduje.Widziałem jednak,że w dolinie mieściły się łąki i jakieś poletka, rosły też kwitnące drzewa, na wietrze chwiałysię wiechcie palm i w porównaniu z posępnym pustkowiem poza górami dolina przypominałaogród.Skręciliśmy, pozostawiając strumień za plecami, i poszliśmy ku skalnemu klifowi polewej, i był to długi, męczący marsz, trwający ze trzy małe wodne miary.Namiot dowodzenia znajdował się pośrodku obozu otoczonego wałami usypanymi zkamieni.Bardziej przypominał szałas niż namiot, pokryto go strzechą palmowych liści, awokół stały kręgami mniejsze szałasy oraz wozy z rozpiętymi po bokach płachtami.Przezobóz prowadziły dwie przecinające się drogi, które wysypano żwirem ze strumienia, łopotałytam klanowe proporce i wyglądało to jak malowidło na kireneńskiej wazie.Knot syn Kowala siedział na swoim siodle wśród rozłożonych na podłodze derek, przytym samym wysokim dzbanie palmowego wina, mając za plecami drewniany stojak ze zbrojąciężkiej jazdy i głębokim kireneńskim hełmem.Przed nim w żelaznej misie płonął oszczędnyogień i wszystko było urządzone identycznie jak w kopule na uroczysku, a ja poczułem się,jakbym nigdzie nie wyruszył.- Upłynęło wiele czasu, kiedy wysłałem Nosiciela Losu - powiedział.- Zawziętego,przedwcześnie dojrzałego podrostka, któremu dałem czterech swoich bezcennychzwiadowców, by wszyscy przepadli w piaskach Nahel Zymu.Właściwie już o tobiezapomniałem, chłopcze, tylko że moi mnisi zaczęli mi ostatnio o tym przypominać.Teraz patrzę na ciebie, widzę męża poznaczonego bliznami i widzę też moich ludzi.Z wyjątkiemjednego: Hacela syna Bednarza.Do tej pory Cień opowiadał mi swoje prorocze sny,wyglądające, jakby napalił się harhaszu, a ja krzyczałem na niego i wyśmiewałem.Krzyczałem, że świat nie jest bajką i że jedyna ścieżka losu, jaka nam pozostała, to wędrówkaz jednego pustkowia w następne.Głód, poniewierka i przeklęty tymen-basaardej AszygdejHurtajgan, prowadzący  Ognisty tymen piechoty naszym tropem.I że ta ścieżka kończy sięw tej dolinie, bo dookoła mamy tylko pustkowie.Hurtajgan zagnał nas tu, obwąchuje góry,biega wokół nich jak pies wokół pnia, węszy na górskich traktach, ale jeszcze nas nie znalazł.My zaś nie mamy już dokąd pójść.Przedtem wydałem mu kilka pomniejszych bitew ipobiłem, to znaczy odparłem, i kupiłem nam czas na ucieczkę.Nie wiem już, ile razywyprowadziłem go w pole i wmówiłem mu, że idziemy gdzie indziej, niż szliśmy, ale z tymtakże już koniec.Nawet najsprytniejszy lis może w końcu zostać zagnany w kąt, z którego niema ucieczki.Pozostało czekać na ostatnią bitwę.To jedyny sposób, byśmy wszyscy nie trafilido jednej z tych Wiosek Troski i Wychowania, by użyznić świątynne pola.To będzie bitwa,kiedy rozdam miecze wszystkim, także małym dzieciom.Ostatnia.Taka jak w DolinieCzarnych Aez.Tak myślałem do dziś.A teraz patrzę na ciebie i jest tak, jak mówili moi mnisiczytający prawdę z płynącej wody i dymu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl