[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądał jej się uwa\nie, ale niepotrafiła odgadnąć jego myśli.- Z tego, co mówiłaś tamtej nocy, myślałem, \e będziesz zadowolona - odezwał sięwreszcie.Bezwiednie przycisnęła ręce do brzucha.- Jestem.A przynajmniej byłam.Do wczoraj.Wiedziałam, \e chcę jeszcze jednegodziecka.twojego dziecka.Ale chyba się wcześniej nie zastanowiłam, co to oznacza.-Odwróciła się od niego.- śyjemy tu w izolacji od świata.Tylko ty, ja i Simon.No i jeszcze 137Ann, Gideon i twoi ludzie, oczywiście.Ale tu nikt nie patrzy na mnie krzywo, nikt nas niepotępia.Przez nikogo nie czuję się jak dziwka nosząca w łonie bękarta.A przecie\ nią jestem.- Nie mów tak.- Chwycił ją za ramię i siłą odwrócił do siebie.Dopiero wtedydostrzegł łzy, które starała się ukrywać.Natychmiast opuściła go złość.- Och, do licha.niepłacz, skarbie.-Objął ją czule.-Nie płacz.Zaopiekuję się tobą, Bryony.Wiesz o tym.Zawszesię będę opiekował tobą i naszym dzieckiem.Wiedziała, \e mówi prawdę, ale choć jego zapewnienia przyniosły jej ulgę, jednak niewystarczyły.Chciała, \eby jej powiedział, \e jest w jego \yciu najwa\niejsza i \e nigdy jejnie opuści ani nie odeśle.Chciała, \eby jej powiedział, \e ją kocha.Pragnęła to usłyszeć takbardzo i tak beznadziejnie, jak sama go kochała.Ale wiedziała, \e to nigdy nie nastąpi.Była jego skazaną kochanką i na zawsze miała pozostać tylko tym i niczym więcej.Tej nocy zaczęło padać.Przez całą noc deszcz bębnił o pokryty gontem dach.Wiatrwył i szalał wokół domu, wciskał się przez okna i przez szpary pod drzwiami.Padało przez wiele dni.Wyschnięta, spieczona ziemia była tak twarda, \e nie nadą\ałaz wchłanianiem wilgoci.Woda spływała z otaczających ich wzgórz coraz szerszymipotokami.A rzeka Hawkesbury przybierała, przybierała i przybierała.Bryony wyszła nawerandę i otulając się polami płaszcza przed zimnym wiatrem, patrzyła na rzekę,niewiarygodnie szeroką, głęboką i zdradliwie szybką.- Louisa mówiła mi, \e rzeka mo\e przybrać tak, \e dojdzie prawie pod dom.Niewierzyłam jej wtedy.Hayden przystanął obok niej.Był w nieprzemakalnej kurtce i rękawicach.- Nikt nie wierzy, dopóki na własne oczy nie ujrzy powodzi.Tylko dzięki Louisie iBillowi Carverowi wybudowałem dom tak wysoko.Z początku tam planowałem go postawić.- Wskazał miejsce, znajdujące się teraz jakieś pięć stóp pod wodą.Spojrzała na niego i natychmiast serce zabiło jej mocniej.Stał u jej boku, wysoki isilny.Nagle przebiegł ją dreszcz lęku.- Wolałabym.wolałabym, \ebyś nie wychodził.Przyciągnął ją do siebie.- Nic mi nie będzie - zapewnił, muskając wargami jej włosy.- Ale wielu rodzinomwoda zalała domy, a nie mają dość rozsądku, \eby je opuścić, kiedy jeszcze mogą.Pokiwała głową ze zrozumieniem.- Przygotowałam koce i mnóstwo gorącej wody.Nie była jednak w stanie go puścić, więc w końcu musiał ją od siebie oderwać niemalsiłą, \eby móc odejść.Kobieta kurczowo uczepiła się dachu chaty jedną, zdrętwiałą od zimna ręką, a wolnymramieniem próbowała utrzymać przy sobie dwoje małych, trzęsących się ze strachu dzieci.Hayden podpłynął łodzią najbli\ej, jak się dało.- Podaj mi dzieci! - zawołał do niej, przekrzykując ryk wzburzonej wody i wyciewiatru.- Nie mogę! - zatkała kobieta.Deszcz ściekał strugami po jej zbielałej twarzy.- Niemogę!- Musisz!- Jeśli przestanę się trzymać dachu, \eby podać jedno, wypuszczę drugie i sama sięześliznę! - Miała w oczach przera\enie graniczące z szaleństwem.- Ona chyba ma rację - wtrącił się Gideon, z trudem utrzymując łódz na powierzchnirwącego nurtu.- Pewnie tak wisi od wielu godzin.- Cholera jasna - zaklął Hayden.- Dobrze.Trzymaj się, to ja tam wejdę! - zawołał dokobiety. 138Gideon spojrzał na niego z osłupieniem.- Kapitanie! Nie zamierza pan chyba tam wychodzić?- A co innego, do cholery, mogę zrobić? - warknął Hayden, ściągając najpierw kurtkę,a potem buty.- Mam ich tu zostawić, \eby utonęli?- Ale.cala chata mo\e się zawalić w ka\dej chwili!Jakby na potwierdzenie jego słów, nadwerę\ona konstrukcja gwałtownie zadr\ała.- Pilnuj łodzi i bądz gotowy odebrać dzieci i kobietę, kiedy ci je podam.Chata zakołysała się groznie pod jego cię\arem.Na czworakach posuwał się wzdłu\kalenicy dachu.Uświadomił sobie, \e się poci mimo zimnego wiatru i deszczu.Mokre gontybyły zdradliwie śliskie; przeszło mu przez myśl, \e jeśli dorwie kiedyś człowieka, któryzbudował ten dom tak blisko rzeki, osobiście drania utopi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl