[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwilę pózniej w ślad za Cymmeryjczykiemrunął przez zarośla.Pikt z roztrzaskanym czerepem leżał na ziemi, a jego palce spazmatycznie szarpałymurawę.Pół tuzina innych z wzniesionymi mieczami i toporami kłębiło się wokół Conana.Odrzucili łuki, nieprzydatne w tak śmiertelnym ścisku.Ich szczęki pomalowane były na biało ikontrastowały ostro z ciemnymi obliczami; wzory, które zdobiły ich muskularne piersi, różniłysię od wszystkich, jakie dotychczas Balthus widział.Jeden z nich cisnął toporem w młodzieńca nadbiegającego z uniesionym nożem.Balthus uchylił się i chwycił dłoń kierującą sztylet w jego gardło.Wraz z przeciwnikiem padłna ziemię i jęli się toczyć.Pikt był niczym dzika bestia o muskułach twardych jak stalowepowrozy. Balthus wytężył wszystkie siły, by nie puścić przegubu dzikusa i użyć własnego topora,tak wszelako wściekła i szybka była walka, że każda próba zadania ciosu kończyła sięniepowodzeniem.Pikt szarpał się opętańczo, chcąc wyrwać dłoń z nożem, a jednocześniekurczowo ściskał topór Balthusa i kolanem uderzał młodzieńca w krocze.Nagle spróbowałprzerzucić swój sztylet do wolnej dłoni i w tym momencie, z trudem podniósłszy się na kolano,desperackim zamachem topora Balthus rozpłatał jego malowany łeb.Porwał się Taurańczyk na nogi i dzikim wzrokiem jął szukać towarzysza, spodziewającsię ujrzeć go pokonanego przez liczniejszych nieprzyjaciół.I wtedy uświadomił sobie, jak porornym i groznym człekiem jest Cymmeryjczyk.Conan powalił dwu napastników,rozszczepiając ich niemal na połowy uderzeniami swego straszliwego miecza.Gdy Balthusspojrzał, Cymmeryjczyk - odbiwszy pchnięcie krótkiego miecza - uniknął ciosu topora kocimwręcz susem i znalazł się na odległość ramienia od przykucniętego dzikusa, który pochylił się,by podnieść łuk.Nim zdołał się Pikt wyprostować, runął w dół krwawy oręż i rozpłatał go odbarku po mostek, grzęznąc w kości.Z obu stron zaatakowali ostatni dwaj wojownicy, aleBalthus celnie miotnął toporem i jeden tylko pozostał, ku któremu, poniechawszy próbwyswobodzenia miecza, zwrócił się Conan z gołymi dłońmi.Krępy Pikt, o głowę niższy odswego rosłego przeciwnika, skoczył opuszczając topór, a zarazem dzgając morderczo swymnożem.Pękł ów nóż na zbroi Cymmeryjczyka, zaś topór zamarł w powietrzu, gdy żelazne palceConana zwarły się na opadającym ramieniu.Głośno trzasnęła kość i ujrzał Balthus, że krzywisię Pikt i chwieje.W następnej chwili uniesiony został do góry, wysoko nad głowęCymmeryjczyka, wijąc się, szamocząc i kopiąc, a potem cisnął nim Conan o ziem z taką mocą,że przekoziołkował, zanim legł nieruchomo.Jego bezwładna postać świadczyła opotrzaskanych członkach i złamanym kręgosłupie.- Chodzmy! - Conan wyswobodził swój miecz i porwał topór.- Bierz łuk, przygarśćstrzał i spieszmy! Znów nogom naszym musimy zawierzyć.Wrzask usłyszeli.Będą tuw okamgnieniu.Jeśli teraz ruszymy wpław, naszpikują nas strzałami, nim dotrzemy dogłównego nurtu! 6.KRAWE TOPORY POGRANICZAConan nie pogrążył się w las zbyt głęboko.Kilkaset kroków od rzeki zmienił kierunek ijął biec równolegle do brzegu.Balthus dostrzegł w tym zacięte postanowienie, by nie dać sięodpędzić od rzeki, którą winni przekroczyć jeśli mieli ostrzec ludzi w forcie.Za nimi rozlegałysię coraz głośniejsze wrzaski puszczańskiego ludu: Bałthus mniemał, że Piktowie dotarli dopolanki, na której leżeli ubici.Dalsze okrzyki zdawały się dowodzić, że dzicy podjęli pościg wlesie.Pozostawili wszak uciekinierzy ślad, którym mógł podążyć każdy Pikt.Conan zwiększył szybkość, a Balthus, zacisnąwszy ponuro zęby, trzymał się tuż za nim,choć czuł, że w każdej chwili może omdleć.Minęły, zda się, stulecia, odkąd jadł ostatni raz.Jeno wysiłek woli sprawiał, że wciąż biegł.Krew tak opętańczo tętniła w jego uszach, że niezorientował się, kiedy zamilkły wrzaski za ich plecami.Conan zatrzymał się raptownie.Balthus przylgnął do drzewa i ciężko dyszał.- Dali spokój! - mruknął Conan, patrząc spode łba.- Podkradają.się.do.nas! - wysapał Balthus.Conan pokręcił głową.- Gdy pogoń krótka, jak teraz, wrzeszczą przy każdym kroku.Nie.Zawrócili.Tuszę,żem słyszał, jak ktoś za nimi krzyczał parę chwil przed tym, jak harmider jął słabnąć.Odwołano ich.Dobrze to dla nas, ale diablo zle dla załogi fortu.Znaczy to, że wojówprzyzywają z puszczy dla ataku.Ci ludzie, na którychśmy wpadli, to woje jakiegoś szczepuz dołu rzeki.Niechybnie zmierzali ku Gwaweli, by przyłączyć się do napaści na fort.Przekleństwo, dalej jesteśmy niż pierwej.Musimy przedostać się przez rzekę.Skręciwszy na zachód, pospieszył przez gęstwinę, nie czyniąc najmniejszej próby, bysię skryć.Balthus podążył za nim, po raz pierwszy czując ukłucia bólu w barku i piersi, gdzieporaniły go dzikie zęby Pikta.Przedzierał się przez gęste zarośla obrastające brzeg, gdy Conanodciągnął go do tyłu.Potem usłyszał rytmiczny plusk i wyjrzawszy przez listowie, dostrzegłprącą w górę rzeki dłubankę.Jedyny płynący nią mąż krzepko napierał na wiosło, walcząc znurtem.Był to tęgo zbudowany Pikt z czaplim piórem wetkniętym za miedzianą opaskę,podtrzymującą prosto przystrzyżoną grzywę.- Człek z Gwaweli - wymamrotał Conan.- Wysłannik Zogara.Białe pióro o tymświadczy.Zaniósł słowo pokoju plemionom z dołu rzeki, a teraz próbuje dotrzeć z powrotem,by łapę do rzezi przyłożyć.Samotny emisariusz był już niemal na wysokości ich kryjówki, gdy nagle Balthus nieomal wyskoczył ze skóry.Oto bowiem tuż koło ucha usłyszał szorstkie, gardłowe gadaniePikta.A potem zrozumiał, że to Conan wzywa wioślarza w jego własnym języku.Człek ówdrgnął, omiótł wzrokiem zarośla, krzyknął coś w odpowiedzi, niepewne spojrzenie posłał przezrzekę i pochyliwszy się nisko, skierował czółno ku zachodniemu brzegowi.Nie pojmując, cosię dzieje, ujrzał Balthus, że Conan wyjmuje mu z ręki łuk, podjęty na polanie, i zakłada naństrzałę.Pikt podprowadził czółno blisko brzegu i wpatrując się w zarośla, coś wykrzyknął.Odpowiedz nadeszła w jęku cięciwy i błyskawicowym locie strzały, co po pióra ugrzęzław jego szerokiej piersi.Ze zdławionym sapnięciem pochylił się na bok i runął do płytkiej wody.W okamgnieniu zsunął się Conan z brzegu i wkroczył do wody, by pochwycić dryfująceczółno.Balthus pokusztykał za nim i w niejakim oszołomieniu wdrapał się do łodzi.Conan teżsię wgramolił i chwyciwszy wiosło, skierował czółno ku wschodniemu brzegowi.Z pełnymzazdrości podziwem śledził Balthus grę potężnych mięśni pod spaloną od słońca skórą.Zdawałsię być Cymmeryjczyk żelaznym mężem, któremu obce było znużenie.- Coś rzekł do Pikta? - spytał Balthus.- %7łeby przybił do brzegu, bo po drugiej stronie czyha biały tropiciel, co szykuje się goustrzelić.- Nie było to uczciwe - zgłosił zastrzeżenie Balthus.- Mniemał, że to przyjaciel dońgada.Naśladowałeś Pikta wybornie.- Trza nam było jego łodzi - mruknął Conan, nie przestając wiosłować.- Jedyny sposób,by go zwabić do brzegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl