[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jak mógł tego dokonać, z okaleczoną duszą?Westchnął jak wiatr w starym, kamiennym kominie.Brakowało munie tylko odpowiednich surowców, ale przede wszystkim mocytwórczej.Zaczął więc mozolnie przycinać i przekuwać skrawkinajlepszej stali, jaką udało mu się zebrać, często wzdychając, nie tylkoze zmęczenia.W miarę pracy jednak, obserwując płomienie tańczącew rytm śpiewu wiatru, odnalazł rytm i harmonię, które stopniowostworzyły melodię jego pieśni.Rozległa, szeroka jak moczary, wktórych się zrodziła, o szlachetnej, lecz mrocznej, posępnej nucie,doskonale odzwierciedlała pochodzenie miecza i pomogła wykonaćrękojeść, która zadowoliła Elofa.Jej śmiały kształt doskonale pasowałdo szerokiej, prostej klingi, a uchwyt ze zwoju posrebrzanego drutuułożył się w ładny wzór.Najważniejsze jednak było to, że udało musię dokładnie wyważyć rękojeść w stosunku do ciężaru głowni  nowy miecz miarowo kołysał się w dłoni.Była to pierwsza od wielu dnipiękna rzecz, jaką ukształtowały jego ręce.Gdy wbił ostatnie nity dorękojeści, położył miecz na kowadle i długo siedział, wpatrując się wdziwne wzory w kształcie obłoków, które ogień malował na gęstychzwojach uchwytu, jak gdyby w jego tworzeniu brały udział szerokiebagienne nieba.A może nie był to tylko ogień? Przekręcił klingę,starając się dostrzec najsłabsze przebłyski, pływające jak piskorze wstawie, odmawiając sobie nawet najbardziej nikłej nadziei.Niezwrócił uwagi na zmieniony ton wiatru, wzmagający się zgwałtownym wyciem, podczas gdy niewidzialna ręka przyduszałapłomienie i wprawiała drzwi w drżenie.Większa część nocy już minęła, ale on z niechęcią pomyślał opołożeniu się do łóżka.Gdy wstał od kowadła, drzwi zatrzęsły sięgwałtownie, nie od wiatru, ale z powodu potężnego walenia. Wyjdz!  krzyknął gruby głos. Wyjdz, Kowalu ze SłonychBłot, i podkuj mojego konia! Dzień się zbliża, muszę ruszać w drogę!Przez chwilę Elof stał zszokowany, niezdecydowany, jakby wokółniego zebrały się wszystkie niesamowitości, które widział w tymmiejscu.W końcu zebrał się na odwagę.Nie miał wyboru.Po co wogóle tu był, jeśli nie po to, aby pomóc komuś, kto znalazł się tej nocyw kłopocie? Ale zanim podszedł do drzwi, zabrał ze sobą miecz.Odsunął zasuwę, odemknął trochę drzwi  w chwilę pózniej, porwanynagłym strachem, zatrzasnął je z powrotem.Na drodze stał ogromny koń, bojowy rumak, jego oddech parowałna wietrze, a okazały jezdziec w siodle wydawał się wyższy niżjakikolwiek śmiertelnik.Miał na sobie ciemny płaszcz, a na plecachdługą, czarną, szpiczastą tarczę.Długa włócznia, którą oparł o siodło,zostawiła na drzwiach wyrazne ślady.Zeskoczył z konia, przy czymrozchylił mu się płaszcz, cicho zabrzęczał metal i na czarnej zbroizalśnił blask ognia.Elof chwilę się wahał, ale po chwili w nagłym porywie gniewuzmieszanego z pogardą stłumił w sobie lęk.Co da czajenie się zadrzwiami? Choćby był to wojownik który powstał z otchłani, on nieokaże żadnej oznaki strachu.Podniósł swój nowy miecz i otworzył szeroko drzwi.Gdy przybysz postąpił naprzód, Elof zauważył czarnypancerz, połyskujący w świetle księżyca jak jezioro, zupełnieniepodobny do tamtej dziwnej, ciemnej kolczugi.Wojownik miałprzypasany u boku wielki pałasz w pochwie tego samego koloru, aodchyliwszy kaptur, odsłonił wysoki, czarny hełm.Oczy w cieniuprzyłbicy wyglądały jak ciemne dziury, ale blada twarz należała dowładcy  wielki orli nos, krzaczasta szara broda i cienkie usta, ułożonew dziwny, ironiczny uśmiech.Stojące z tyłu konisko zarżałoniecierpliwie, tupiąc o ziemię.Elof powoli opuścił miecz. Dokąd to, o tej godzinie i w takim pośpiechu?Wysoki mężczyzna obejrzał Elofa od stóp do głów nie podnoszącprzyłbicy, a potem przemówił głębokim, surowym głosem: Zeszłej nocy byłem w Nordeney i zanim zacznie świtać, muszęprzybyć do Ziem Południowych.Odległość, razem wziąwszy, około trzydziestu  czterdziestu mil,jeśli nie więcej.Elof wytrzeszczył oczy, z trudem powstrzymując sięod śmiechu. To całkiem możliwe, jeśli masz skrzydła.Wysoki mężczyzna nie przestawał się w niego wpatrywać, a jegousta nie zmieniły wyrazu, który mniej przypominał uśmiech. Jeśli wiatr zdąży, zdąży i mój koń. Spojrzał w górę,rozglądając się po niebie. Ale już teraz gwiazdy bledną.Do roboty,kowalu, pośpiesz się!Elof powściągnął gniew, przyznając w duchu rację temuszaleńcowi  tracił czas.Im prędzej się go pozbędzie, tym lepiej.Wzruszył pogardliwie ramionami, przypiął miecz do pasa, podszedłdo półki z podkowami i, spojrzawszy z powątpiewaniem na wielkąbestię za drzwiami, wziął największą.Położył ją, aby się rozgrzała,pracując miechami, aż się rozżarzyła.Mężczyzna bez słowapodprowadził konia przed drzwi.Oparłszy się ramieniem o zad ogromnego zwierzęcia, Elof chwyciłjego nogę i położył ją na kolanie.Była bardzo ciężka, umięśniona i sprężysta  prawdziwy wierzchowiec bojowy, odpowiedni dla tegozbrojnego olbrzyma.Koń poddał mu się spokojnie i Elof mógł sięupewnić, że w masywnym kopycie, z którego spadła podkowa, niezostały żadne gwozdzie ani brud [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl