[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiadom tego, że sen i tak okazał się dla niego łaskawszy niż zazwyczaj,uznał, że czas na ekspedycję w poszukiwaniu produktów, z którychbędzie mógł przyrządzić posiłek dla przyjaciół, kiedy się wreszcieobudzą.Pomyślał, że przy odrobinie szczęścia będzie z powrotem, zanimtamci zdążą się obrócić na drugi bok.Minął salę, w której znajdowała się gigantyczna makieta, i wszedł nakręcone schody, z zadowoleniem stwierdzając, że w świetle dziennymdom robi o wiele mniej złowieszcze wrażenie.Na parterze panowałabsolutny spokój, łan uświadomił sobie, że budynek ma znakomitąizolację.Na zewnątrz z pewnością dawał się we znaki piekielny upał,tymczasem dom inżyniera zdawał się znajdować w krainie wiecznejwiosny, łan przeszedł niespiesznym krokiem przez mozaikę, śledzącprzesuwające się pod stopami kolejne gwiazdozbiory, i pchnął drzwiwejściowe, z nadzieją, że nie zapomni dziwacznego szyfru otwierającegowrota prywatnego sanktuarium Chandry Chatterghee.Słońce wznoszące się wysoko nad bujnym ogrodem prażyłoniemiłosiernie.Staw, oglądany poprzedniej nocy, teraz wydał się Ianowi taflą lakierowanego hebanu, rzucającą błyski naelewację budynku, łan podszedł do włazu do sekretnego tunelu poddrewnianym mostkiem.Przez moment dal się zwieść iluzji, że w świetletego promiennego letniego dnia czarne chmury, które zebrały się nad nimiw nocy, rozproszą się szybciej, niż topnieje lód na pustyni.Rozkoszując się chwilą spokoju, wszedł do tunelu i zanim kwaśny odórwnętrza dotarł do jego płuc, wygramolił się przez szczelinę prowadzącąna ulicę.Znalazłszy się na zewnątrz, w myślach rzucił monetą ipostanowił, że pójdzie na swoją aprowizacyjną wyprawę w kierunku za-chodnim.Szedł pustą ulicą, podśpiewując, zupełnie nieświadomy tego, że czterykoncentryczne koła zamka szyfrowego zaczęły się obracać niezwyklepowoli, a kiedy wreszcie się zatrzymały, litery czterech alfabetów nieukładały się wcale w słowo Dido, lecz w imię bogini o wiele bliższej -Kali.* * *Benowi zdawało się, że słyszy we śnie jakiś huk.Zerwał się na równenogi i stwierdził, że pokój tonie w nieprzeniknionych ciemnościach.Wpierwszej chwili, skołowany gwałtownym przebudzeniem z długiego snu,pomyślał zdziwiony, że przespali ponad dwanaście godzin i że zrobiło sięciemno.Chwilę pózniej znów do jego uszu dotarł ten sam łomot i wtedyzrozumiał, że wcale nie zapadła jeszcze noc.W domu działo się cośinnego, co nie pozwalało dziennemu światłu przedostać się do środka.Okiennice zamykały się z trzaskiem, hermetyczne, niczym przegrody śluzy.Ben rzucił się wstronę drzwi i wypadł z pokoju w poszukiwaniu przyjaciół.- Ben!Do jego uszu dotarł rozpaczliwy krzyk Sheere.Pobiegł w stronę jej sypialni i otworzył drzwi.Siostra trzęsła się zestrachu.Objął ją i wyprowadził z pokoju, z przerażeniem stwierdzając, żewszystkie okiennice zamykają się jedna po drugiej, niczym kamiennepowieki.- Ben - jęknęła Sheere.- Coś weszło do pokoju, kiedy spałam, i dotknęłomnie.Przebiegł go dreszcz.Pociągnął Sheere na środek sali z makietą miasta.W ciągu ułamka sekundy wokół zrobiło się zupełnie ciemno.ObjąłSheere i szepnął jej do ucha, by nie odzywała się ani słowem.Jednocześnie starał się przebić wzrokiem mrok i zarejestrować wszelkiruch.Nadaremnie.Nagle ich uszu dobiegł szurgot, jakby skrobanietysięcy myszy biegających pod podłogą i pomiędzy ścianami.- Co to jest, Ben? - wyszeptała Sheere.Ben już miał ją uspokoić, kiedy wydarzyło się coś, co kompletnieodebrało mu mowę.Zwiatła makiety miasta zaczęły się powoli zapalać.Teraz Ben i Sheere mieli przed sobą miniaturę nocnej Kalkuty.Benprzełknął ślinę i poczuł, jak Sheere łapie go kurczowo za ramię.Wsamym centrum makiety zabłysły światła maleńkiego pociągu, a jegokoła powoli zaczęły się obracać.- Uciekajmy stąd - powiedział Ben prawie niedosłyszalnie, prowadzącsiostrę ku schodom na niższe piętro.- Natychmiast! Nie uszli nawet paru kroków, kiedy krąg płomieni wypalił dziurę wdrzwiach sypialni, gdzie przedtem spała Sheere, a następnie pochłonął jez taką żarłocznością, jakby były zrobione z papieru.W progu ukazały siępłonące ślady stóp i ruszyły w ich stronę wielkimi susami.Ben poczuł, żenogi ma jak z ołowiu.- Biegnij na dół! - krzyknął, popychając siostrę w kierunku schodów.-Nie zatrzymuj się!Sheere w popłochu rzuciła się w dół.Ben stał na drodze zbliżających sięnieubłaganie płonących śladów.Poczuł na twarzy powiew gorącegopowietrza, przesiąkniętego wonią spalonej nafty, a pod nogami zobaczyłbuchające płomieniami odciski innych stóp.Dwie zrenice, rozżarzone doczerwoności, zalśniły w ciemności i Ben poczuł na prawym ramieniupalący uścisk, jakby zwarły się na nim stalowe szczęki, które zmieniły wpopiół jego koszulę i poparzyły skórę.- Nie czas jeszcze na nasze spotkanie - usłyszał przed sobą tubalnymetaliczny głos.- Zejdz mi z drogi.Nie dając mu czasu na jakąkolwiek reakcję, ściskająca go dłońodepchnęła go z całej siły i powaliła na podłogę.Ben upadł na bok iobolały pomacał ranę na ramieniu.Wtedy dopiero zobaczył to gorejącewidmo, idące teraz w dół po kręconych schodach, które pod jego stopamizmieniały się w tlący popiół.Słysząc krzyki przerażenia Sheere dobiegające z dołu, znalazł siły, byznów się podnieść.Rzucił się biegiem w kierunku schodów, które byłytylko szkieletem żelaznych prętów spowitym płomieniami.Ogień zdążyłjuż pochłonąć wszystkie stopnie.Ben, niewiele myśląc, zeskoczył na pierwsze piętro i uderzył całym ciężarem ciała w mozaikę na podłodze.Poczuł przeszywający ból w poparzonym ramieniu.- Ben! - krzyknęła Sheere.- Błagam!Chłopiec uniósł wzrok i zobaczył, że zjawa wlecze po mozaice lśniącychgwiazdozbiorów jego siostrę, owiniętą w całun przejrzystych płomieniniczym poczwarka jakiegoś piekielnego motyla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl