[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnął się, a jego uśmiech byłtak ciepły, że mógłby nim otwierać nie rozkwitłe kwiaty.Ogrodnicy spojrzeli nań znadswoich zajęć, a na ich twarzach zagościł kolejno wyraz zdziwienia, niedowierzania, w końcuuległości.- Pokonaliśmy tysiące mil - przemówił łagodnie Valentine.- Chcemy wstąpić na służbęPani i błagamy was, abyście pomogli nam dostać się do niej, albowiem znajdujemy się wwielkiej potrzebie i jesteśmy zmęczeni długą wędrówką.Ogrodnicy zamrugali oczami, jak gdyby zza szarej chmury nagle wyjrzało słońce iporaziło ich ostrym blaskiem.- Mamy własne obowiązki - odezwała się kobieta niepewnym głosem.- Nie powinniśmy iść w górę, zanim nie zadbamy o ogród - niewyraznie mruknąłmężczyzna.- Wasz ogród kwitnie - rzekł Valentine - i nie przestanie kwitnąć, jeżeli zostawicie gona kilka godzin bez opieki.Pomóżcie nam, nim zapadną ciemności.Prosimy was tylko owskazanie drogi.Bądzcie pewni, że Pani was wynagrodzi.Ogrodnicy popatrzyli na siebie, potem w niebo, jakby chcąc się przekonać, jak daleko jeszcze do zmierzchu.Zakłopotani, ściągnąwszy brwi podnieśli się, starli z kolan ziemię i jaklunatycy ruszyli w stronę wody.Okrążyli skalne żebro, wyszli na dużą plażę i skierowali sięku podnóżom urwiska, do miejsca, gdzie ścieżka zaczynała piąć się pionowo ku niebu.Namurinta, choć gotowa do odjazdu, była tam jeszcze.- Dziękujemy ci serdecznie za pomoc - rzekł Valentine podchodząc do niej.- A więc zostajecie?- Znalezliśmy drogę na tarasy.Uśmiechnęła się z nie udawanym zadowoleniem.- Nie śpieszyłam się z porzuceniem was, jednak Rodamaunt Graun mnie wzywa.%7łyczęwam powodzenia w pielgrzymce.- A ja życzę ci bezpiecznego powrotu do domu - powiedział odchodząc.- Jeszcze jedno - powstrzymała go.- Słucham?- Kiedy tamta kobieta zawołała na ciebie, nazwała cię Lordem Valentinem.Co to miałoznaczyć?- To był żart - odpowiedział Valentine pośpiesznie.- Tylko żart, nic więcej.- Lord Valentine to brzmi jak imię nowego Koronala, tego, który rządzi od roku czydwóch.Słyszałam już gdzieś o tym.- Tak - rzekł Valentine.- Ale Koronal jest ciemnowłosym mężczyzną.To był tylko żart,zwykła gra słów, ponieważ ja też mam na imię Valentine.Szczęśliwej podróży, Namurinto.- Owocnej pielgrzymki.Valentine.Ruszył w stronę urwiska.Ogrodnicy wyprowadzili z szopy kilka ślizgaczy, zamocowalije w łożyskach na platformie i gestem dłoni nakazali podróżnym wsiąść.Wszystko odbywałosię w milczeniu.Valentine usadowił się w pierwszym pojezdzie, razem z Carabellą,Deliamberem, Shanamirem i Khunem.Ogrodniczka wróciła do szopy, gdzie zapewne były zamontowane urządzenia napędowe, gdyż już po chwili ślizgacze oderwały się od platformy irozpoczęły zapierającą dech w piersiach jazdę po wznoszącym się ku niebu urwisku.Rozdział 8- Przybyliście - powiedział akolita Talinot Esulde - na Taras Oszacowania.Tutajzostaniecie ocenieni.Kiedy nadejdzie czas, by ruszyć naprzód, ścieżka zaprowadzi was naTaras Rozpoczęcia, a potem na Taras Zwierciadeł, gdzie spojrzycie we własne twarze.Jeślito, co zobaczycie, zadowoli was i waszych przewodników, wyjedziecie na Drugi Próg iprzejdziecie przez następne tarasy.I tak będziecie się posuwać aż do Tarasu Adoracji.Tam, oile Pani obdarzy was łaską, otrzymacie wezwanie do Zwiątyni Wewnętrznej.Na waszymmiejscu nie spodziewałbym się jednak, że nastąpi to szybko.Nie spodziewałbym się, żenastąpi to w ogóle.Ci, którzy się czegoś spodziewają, docierają tam najrzadziej.Słysząc te słowa Valentine zmarkotniał.On nie tylko się spodziewał, on musiał dotrzećdo Pani.Rozumiał jednak, co akolita miał na myśli.W tym świętym miejscu nie można byłopowodować się racjonalnymi przesłankami.Ktoś się poddawał, ktoś rezygnował z żądań,potrzeb i pragnień, ktoś inny te żądania i pragnienia zamieniał na spokojną egzystencję.Tonie jest miejsce dla Koronala.Istotą jego bytu jest panowanie, i to w mądry sposób, a jeśli gonie stać na mądrość, to przynajmniej winien być nieugięty.Natomiast istotą bytu pielgrzymajest poddanie się.Więc albo - albo.Natomiast konieczność dotarcia do Pani leżała pozawszelką dyskusją.Dobrze, że wreszcie znalazł się w granicach jej królestwa.Akolici, którzy przywitali ich na Pierwszym Progu, wcale nie okazali zdziwienianietypową porą przybycia pielgrzymów.Teraz owi pielgrzymi, już przebrani w jasne, miękkieszaty, w których wyglądali równie pobożnie, co niedorzecznie, stali w niskim budynku ościanach z różowego piaskowca, wznoszącym się na skraju przepaści.Taras Oszacowaniaciągnął się od tego budynku aż do widniejącej w oddali zielonej ściany lasu, dokąd wiodła szeroka droga ułożona z kamiennych różowych płyt.Gdzieś za lasem znajdowały się następnetarasy, a jeszcze głębiej, niewidoczne z miejsca, w którym zgromadzono nowo przybyłych,wznosił się w niebo Drugi Próg.Trzeci - Valentine skądś to wiedział - wyrastał z Drugiegosetki mil stąd, blisko środka Wyspy i stanowił najświętszy obszar, na którym wznosiła sięzamieszkiwana przez Panią Zwiątynia Wewnętrzna.Mimo że Valentine przebył już kontynenti pół oceanu, te ostatnie kilkaset mil wydawało mu się niemożliwe do pokonania.Okno w tylnej ścianie budynku, przez które wyjrzał, było zawieszone międzyciemniejącym niebem a morzem oświetlonym ostatnimi promieniami słońca zachodzącegogdzieś za Piliplokiem.Oprócz nieba i morza był tam jeszcze maleńki ciemny punkcik,zostawiający za sobą na gładkiej tafli wody nikły ślad, lekkie zadraśnięcie.Valentine ufał, żeten punkcik to trimaran  Królowa Rodamaunt", zmierzający do przystani na swojej wyspie, iże oprócz niego są gdzieś tam także wolewanty, śniące sen, który nigdy się nie kończy, ismoki morskie udające się znanym sobie szlakiem ku Morzu Wielkiemu, a za tym wszystkim- Zimroel, jego zatłoczone miasta, leśne rezerwaty i parki, jego festyny i miliardyzamieszkujących go istot.Miał co oglądać w swych wspomnieniach, ale teraz powinienskierować wzrok przed siebie.Przyjrzał się więc Talinotowi Esulde, ich pierwszemuprzewodnikowi - wysokiej, szczupłej postaci o mlecznobiałej cerze i ogolonej czaszce.Taosoba mogła być zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej.Valentine przypuszczał, że mają doczynienia z mężczyzną, o czym świadczyłby wzrost i szerokość ramion, chociaż właściwie -sądząc po delikatnych kościach twarzy, a zwłaszcza po łagodnym luku brwi nad dziwnieniebieskimi oczami - nie było to takie pewne.Talinot Esulde objaśniał kolejno dzienny rozkład dnia - proporcje czasu modlitw doczasu pracy i pracy do medytacji, metodę interpretacji snów, ograniczenia w diecie,wyłączające wszystkie wina i niektóre przyprawy, układ pomieszczeń mieszkalnych - nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl