[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyznów go czymś uraziłem? Chciał o to spytać swojego pana, ale ból był zbyt silny.Czułsię tak, jakby ktoś wraził mu w oczodoły rozgrzany metal.A z każdą chwilą, zamiastustępować, ból jeszcze narastał.Kraus był pewien, że zaraz umrze.Zwinął się w kłębek na podłodze, czekając, ażśmierć po niego przyjdzie.Udręka była tak potworna, że właściwie powitałby z ulgąwyzwolenie.Z zaciśniętymi kurczowo oczami przygotowywał się na nieuchronny konieci wtedy usłyszał głos swojego pana.Unosił się w powietrzu jak nuty jakieś cudownejpieśni, najpiękniejszej, jaką w życiu słyszał.- Otwórz oczy.Kraus zrobił to, co mu polecono.Ból zniknął, ale on nawet tego nie zauważył.Widział!Wpatrywał się w drewnianą podłogę, pokrytą grubą warstwą kurzu i brudu.Krauswidział ją po raz pierwszy życiu - wszystkie wzory, wyżłobienia i kolory zakurzonegodrewna.Ale mimo iż od urodzenia był ślepy, wiedział doskonale, na co patrzy - każdy zprzedmiotów, które ukazywały się jego oczom, znajdował drogę do jego umysłu i tamotrzymywał nazwę.- Podnieś głowę z ziemi i spójrz na świat - rozkazał mu anioł Werchiel.Jegodonośny głos odbijał się echem w pomieszczeniu.- To mój dar dla ciebie.Kraus spojrzał w górę, zatrzymując wzrok na ścianie nad podłogą.Była pomalowanana spłowiały szary kolor.Powyżej wisiała tablica z ledwo widocznymi na ciemnejpowierzchni śladami ostatniej lekcji.Nie zabijaj - przeczytał Kraus, chociaż nigdywcześniej nie uczył się czytać.Wszystko, co widział - kolory, kształty oraz przedmioty pozostawione w opuszczonejszkole - miały swoją tożsamość i swoje przeznaczenie.Wszystkie były cudowne.Powietrze za jego plecami zadrgało i Kraus obrócił się, żeby spojrzeć po raz pierwszyna tego, który obdarował go w tak wyjątkowy sposób.Jak błogosławiony musiał być tenboski emisariusz, żeby zlitować się nad taką podrzędną bestią jak on.Jego pan stał terazprzed nim, nagi, z szeroko rozpostartymi skrzydłami, tak by uzdrowiciel mógł podziwiaćw pełni jego anielską chwałę rodem z samego Nieba.Kraus przyjrzał się temu, któremu służył od wielu lat, jego odniesionym w bojuranom, bliznom i poparzeniom - sączącym się i czerwonym, a także złożonym, brudnymskrzydłom.-Ja jestem boską chwałą - oznajmił Werchiel.Ale uzdrowiciel, do tej pory niewidomy, ujrzał wreszcie, kim naprawdę był jego pan.Zobaczył potwora.Aaron wyszedł z domu kultury, czując swędzenie skóry po niedawnej transformacji.Pamiętał, jak jeszcze niedawno przeistoczenie się z człowieka w anioła sprawiało mutylko ból.Teraz stało się to niemal jego drugą naturą - obie połówki pasowały do siebie.Aaron zaczerpnął kilka głębokich, rozluzniających oddechów.Powietrze na zewnątrzbyło, jak na końcówkę kwietnia, zaskakująco chłodne.Oczywiście, nie brakowałociepłych dni, ale wyglądało na to, że zima nie ma ochoty abdykować na rzecz wiosny.Poczuł, jak napięcie stopniowo opuszcza jego ciało.Nigdy nie oczekiwał, że rolazbawcy będzie łatwa, ale miał nadzieję, że mieszkańcy Aerie pozwolą mu, by stawił jejczoła we własnym tempie.Tak ważkich decyzji, jak chociażby to, w jaki sposób uporaćsię z Werchielem, nie można było podjąć na poczekaniu.Stawka tej gry była zbytwysoka.- Cholera.- Aaron usłyszał za plecami znajomy głos.Odwrócił się i zobaczył zasobą zbliżającego się Lehasha.- Dałeś im trochę do myślenia - powiedział szeryf zszerokim uśmiechem na mrocznej zazwyczaj twarzy, wskazując kciukiem na drzwi domukultury.- Doprowadzili mnie do szału - odparł cicho Aaron, jakby nie był do końca dumnyze swojej reakcji.- Co ty powiesz.- Lehash zarechotał gardłowo.-Szkoda, że Belfegor nie mógłwidzieć tego, jak usadzasz na miejscu Atliela i jego kolesiów.Byłby szczęśliwy jakskowronek.Teraz Aaron nie wytrzymał i roześmiał się również.- Chyba nie tak powinien zachowywać się mesjasz.Anioł wyciągnął z kieszeni płaszcza cienkie cygaro i zapalił je palcem wskazującym.- Do diabła z nimi, chłopcze.Masz załatwić Werchiela i zabrać nas do Nieba.Możesz zachowywać się, jak ci się żywnie podoba.W pewnym momencie Aaron i Lehash zorientowali się, że nie są już sami.Odwrócilisię i zobaczyli, jak mieszkańcy wychodzą z domu kultury.Atliel i jego kumple stali zboku, przy wejściu.- Ktoś tu ma na ciebie oko - zauważył Lehash, zaciągając się cygarem iwypuszczając w powietrze kłąb dymu.- I nie myślę tu o sobie.- Co twoim zdaniem powinienem zrobić? - spytał szeptem Aaron.- Mamprzeprosić czy dać sobie spokój?Anioł miętosił cygaro w ustach.- Jeżeli chodzi o mnie, to pozwoliłbym im się trochę zagotować, ale jak mówię, nieja jestem zbawicielem.Musisz zrobić to, co uważasz za słuszne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Prof Jan Pajšk Dzień 26 Mordercze tsunami i inne katastrofy
- Keira i Adrian 01 Pierwszy dzień Levy Marc
- Solzenicyn Aleksander Jeden dzien Iwana Denisowicza
- Richard Paul Evans Doskonały Dzień
- Busby Thomas L. Trade To Win. Proven Strategies To Make Money
- Amoruso Elisa Dzien dobry, kochanie(1)
- dzien%2Bsadu%2Bostatecznego
- Thomas, Charlotte Das Erbe der Braumeisterin
- 2008.03 Sunshine
- When Worlds Collide Philip Wylie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninetynine.opx.pl