[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnęła malować.Tak, ja, pomyślała,wychylając się za kamienny mur.Chcę malować.To, i wszystko.Z tego miejsca świat rozciągał się tak wspaniale.Jego pięknobyło czymś więcej niż kolorem i kształtem, było przestrzenią,światłem, samym powietrzem, przez co wydawało sięniedotykalne.Ach, gdyby pragnąć znaczyło móc.Ojciecuśmiechnął się tylko dziwnie, kiedy mu powiedziała, że chcemalować, tak jakby oznajmiła, że chce pływać po morzach,czego, oczywiście, też pragnęła, aby malować to, co zobaczy.Kiedy to powiedziała, że pragnie malować, matka wetknęła jej wręce koszyk z cerowaniem.Często przyglądała się z końca pokoju, jak ojciec pracuje.Ponieważ zawsze prosił o ciszę, gdy młodsze dzieci biegały wkółko, śmiejąc się albo krzycząc, nie zadawała mu wielu pytań.Zresztą i tak rzadko odpowiadał.Obserwowała jednak, ile bierzeoleju lnianego, by rozrzedzić ultramarynę, i patrzyła, jak nakładają na szklistą warstwę czerwonawego brązu.Jak za dotknięciemczarodziejskiej różdżki, błękit na sukni, którą malował, stawał sięcieplejszy niż na palecie.Nie pozwalał jej wchodzić na poddasze,gdzie ucierał żółcień cynkowo-ołowianą na proszek, ale posyłałją do aptekarza po małe bryłki pigmentu i po olej lniany.Na tozawsze znajdowały się pieniądze, lecz nie wiedziała, co maodpowiedzieć, gdy aptekarz domagał się zapłaty za lekarstwa jejdawno zmarłego brata.Gdyby tylko mogła mieć własne farby i pędzle.Niemalowałaby kobiet wyłącznie w ciasnych, małych izbach. Malowałaby je na rynkach, zgięte wpół na polachziemniaków, gawędzące w słońcu w drzwiach domów, pływającełodziami po Schie albo modlące się w Oude Kerk.Malowałabyludzi jeżdżących na łyżwach na zamarzniętej rzece, ojcówuczących tej sztuki dzieci.Ojcowie uczący dzieci.Ta myśl wyrwała ją z marzeń.Patrząc z wieży strażniczej na chmurę, która rzucała cień napowierzchnię rzeki, wiedziała  tak samo jak wiedziała, żezawsze będzie zmywać i cerować  że tak się nie stanie.Znużona pragnieniami, zaczęła schodzić na dół.Musiała wrócićdo domu, aby pomóc przy kolacji.Pewnego wiosennego dnia, który niczym się z początku niewyróżniał, poza tym, że poprzedniego popołudnia wspięła się namury miejskie, i w całym Delft lipy wzdłuż kanałów wypuściłyjasnozielone liście, które prześwietlone słońcem wydawały siębardziej żółte, prócz tych, które nakładały się na siebie i dlategobyły ciemniejsze, tego prawdziwie wiosennego dnia, z jakiegośnieznanego, uśpionego dotąd zakamarka wyrwał się jej krzyk. Nie cierpię cerować  zawołała do ścian, do matki, dowszystkich i nikogo. W ten sposób niczego nie tworzę.Ojciec wszedł do pokoju, spojrzał na matkę, a potem zmierzyłgniewnym wzrokiem Magdalenę.Do niej należało uciszaniemłodszych braci albo wypędzanie ich na dwór, kiedy muprzeszkadzali, i oto sama hałasowała.Nikt się nie poruszył.Nawet chłopcy znieruchomieli.Popatrzyła na zabrudzonąultramarynowym proszkiem dłoń ojca, nie w jego oczy, zbytzaskoczona echem własnego głosu, aby protestować dalej.Kochała go, kochała to, co robił tą dłonią, a nawet, podejrzewała,kochała to, co on kochał, choć nigdy o tym nie rozmawiali.Kiedypod wpływem tej myśli podniosła ku niemu twarz, zobaczyła, że jego rysy łagodnieją, jakby po raz pierwszy zauważył ją wswoim domu.Pociągnął ją do stołu przy oknie, przyniósł koszykdo robótek, położył jej na podołku koszulą brata, do której trzebabyło przyszyć guziki, przesunął krzesło, uchylił okno szerzej,potem je przymknął, i odkrył, że otwarte pod pewnym kątemodbija jej twarz. Jeśli będziesz tu siedziała i szyła, namaluję cię, Magdaleno.Ale pod warunkiem, że przestaniesz krzyczeć.Kiedy poprawiał jej ramiona, czuła przez muślin kaftanaciepło jego rąk, i jakby ją to uspokoiło.Matka podbiegła do stołu, aby zabrać szklankę mlekaGeertruidy. Nie, zostaw ją, Catharino.Tam, w świetle.Siedziała takdługie dni, jak najspokojniej ze względuna ojca, ale robiąc od czasu do czasu kilka ściegów, byzadowolić matkę.W tym bezruchu wszystkie rzeczy, które miaław zasięgu wzroku, potrącały struny lutni jej serca.Kapa na stole,koszyk do robótek, ta sama szklanka napełniana codziennie nanowo do tego samego poziomu, bursztynowa mapa świata naścianie.Do głębi poruszała ją myśl, że przedmioty, którychdotyka, znane jej tak dobrze jak własna skóra, będą oglądane,podziwiane, może nawet kochane przez innych.Szybki okna lśniły przed nią w słoneczne dni.Jak klejnotyprzetopione na płaskie tafle, myślała.Każda miała trochę innyprzezroczysty kolor  kość słoniowa, pergamin, najjaśniejszewino, najbledsze tulipany.Była ciekawa, jak robi się szkło, alenie spytała o to.Nie chciała przeszkadzać ojcu.Za oknem rynek wrzał od gwaru głosów sprzedawców jabłek,smalcu, szczotek, drewnianych cebrzyków.Najbardziej podobalijej się serowarzy w śnieżnobiałych stro- jach i czerwonych kapeluszach o płaskich rondach.Wygięteżółte nosidła, które dzwigali między sobą na sznurach, rzucały nabruk brązowe cienie.Gdyby umieścić ich ukośnie na środkowymplanie, taką czwórkę z dwoma nosidlami, równiutkie rzędypękatych kręgów sera stworzyłyby przyjemną kompozycję.Wtle, pod ratuszem, dałaby chłopca pchającego wózek zesrebrnymi dorszami, a na pierwszym planie może kilkalawendowoszarych gołębi dziobiących okruchy.Karylion zNieuwe Kerk wydzwaniający godziny brzmiał dla niej dziwnieuroczyście.A dla innych to wszystko jest zwyczajne, pomyślała.Przez cały ten miesiąc nic w trakcie pozowania nie mówiła okazja była zbyt doniosła, aby kalać ją słowami.Ojciecpowiedział, że będzie ją malował, jeśli przestanie krzyczeć, więcw ogóle się nie odzywała.Poczuła tępy ból w piersi, gdyuświadomiła sobie, że jej milczenie ani trochę go nie zastanawia inie dziwi.Zerkając nań kątem oka, nie umiała odgadnąć, co dlaniego znaczy.Powoli zaczęła rozumieć, że nie patrzy na nią zwiększą uwagą niż na szklankę mleka.Może to dlatego, że nie była ładna jak Maria.Wiedziała, że mawystający podbródek, a oczy blade w kolorze i za szerokorozstawione [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl