[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musimy zdecydowanie popierać Churchilla, musimy - jakże inaczejmielibyśmy przetrwać tę straszną mękę?LRT - Och, kochanie, rozumiem i zgadzam się z tobą.Nie myśl, proszę, że ciękrytykuję.Gdzie bylibyśmy teraz wszyscy, gdyby nie Churchill? Nie w Star-mouth Court, to pewne! Chciałam tylko powiedzieć, że podziwiam biskupaBella, bo potrafi obstawać za wartościami chrześcijańskimi w tak niesprzyjają-cych okolicznościach i płacąc samemu taką cenę.- Tak, jest bohaterem.- Podszedłem do okna, żeby rzucić okiem na tarasytrawników.- Charles Raven tkwi w swojej wieży z kości słoniowej i głosi pa-cyfizm - powiedziałem - ale George Bell jest między nami, pośród tego całegochaosu, walczy zawzięcie o Boga w oszalałym świecie.Nie było duchownego,którego podziwiałbym bardziej niż Ravena, ale teraz myślę.no, nieważne, comyślę.Jak powiedziałem wcześniej, najlepiej milczeć na temat biskupa Chi-chesteru.Ku mojemu zaskoczeniu Grace nagle mnie pocałowała i powiedziała:- Cieszę się, że tak bardzo go podziwiasz.To jesteś prawdziwy ty.- Prawdziwy ja? - Ten nieoczekiwany objaw uczucia sprawił mi wielkąprzyjemność.- Człowiek kryjący się pod maską archidiakona, który odniósł sukces.- Archidiakon, który odniósł sukces to także prawdziwy ja.- Tak, ale.Nagle spojrzałem na zegarek.- Powinniśmy schodzić już na dół - stwierdziłem, starając się, by głos minie zadrżał nerwowo na myśl o dystyngowanym posiłku, który nas czekał.Ze-szliśmy szybko do jadalni.VILRT Kiedy panie odeszły od stołu, lord Starmouth zostawił swoich gości po-chłoniętych dyskusją o froncie w Afryce Północnej, teraz, trzy tygodnie po tra-gicznym upadku Tobruku, grozniejszym niż kiedykolwiek, i pociągnął mnie wzaciszny kąt koło kredensu.- Alex Jardine zawsze wyrażał się o panu z najwyższym uznaniem - po-wiedział - ale być może winien jestem panu informację, że to nie Alex Jardinenamówił moją żonę, by zaprosiła pana na weekend.- Musiał być to zatem doktor Ottershaw.- Prawdę mówiąc również i nie on.Ottershaw wychwala pana od lat, przy-znaję, ale ze wstydem wyznam, że ja i moja żona puszczaliśmy jego pochwałymimo uszu.Nie, pańską orędowniczką, archidiakonie, była panna Tallent.O mało nie jęknąłem, modląc się, żebym nie oblał się rumieńcem, i zbytpózno zorientowałem się, że mam otwarte usta.Jakoś udało mi się je zamknąć.- Droga, mała Dido! - powiedział książę, któremu podeszły wiek pozwalałnie kryć się z sentymentami do młodych dziewcząt.- Pokazywała mi listy.Tym razem nie mogłem powstrzymać się od cichego jęku.Stałem z roz-dziawionymi ustami.- Pańskie listy - oświadczył książę, uśmiechając się do mnie łaskawie.-Muszę panu naprawdę pogratulować, archidiakonie, cóż za epistołarna tour deforce! Szczególnie podobał mi się pański esej na temat Wcielenia, całkowiciezgodny z modernistycznymi wywodami profesora Sandaya dotyczącymi keno-zy.Szczęśliwa mała Dido, że spotkała duchownego, który może pokierowaćjej rozwojem duchowym.Potężnym wysiłkiem woli doszedłem na tyle do siebie, by powiedzieć:- Cieszę się, że moje starania znajdują pańskie poparcie, lordzie.- Tak, gdy tylko przeczytałem listy, powiedziałem do żony:  Muszę usły-szeć tego człowieka, jak wygłasza kazanie!" Z ogromną niecierpliwością wy-czekuję pańskiego jutrzejszego nabożeństwa, a mała Dido jest wprost rozgo-LRT rączkowana.- Książę westchnął, zadowolony, ale czy na myśl o moim kazaniu,czy o  małej Dido", nie sposób było orzec.- Złote serce pod światową powłoką- wyznał.- Cieszę się, że tak ostatnio spoważniała.Podejrzewam, że była bar-dzo nieszczęśliwa.Londyńska socjeta jest okropna.Rad jestem, że moje córkiwcześnie powychodziły za mąż i nie miały okazji zbyt długo obijać się w tymświecie.Proszę mi powiedzieć, drogi archidiakonie, myśli pan, że Dido po-winna poślubić duchownego? Nie domyśla się pan nawet, jak bardzo wzięłasobie to do serca.- Dopiero teraz ośmieliłem się uwierzyć, że Dido musiałaniezwykle uważnie przebrać listy.- Szczerze mówiąc nie bardzo widzę ją na plebanii.Sądzę, że nie zdaje so-bie sprawy, jak staroświecki jest Kościół pod wieloma względami i jak kon-wencjonalne musiałoby stać się jej życie.Moim zdaniem lepiej zrobiłaby wy-chodząc za jakiegoś polityka, właściciela ziemskiego, za kogoś, kto posiadałbydom w Londynie i kilkaset akrów z terenami do polowań gdzieś na wsi.- Prawdopodobnie.Jakiś cichutki głos szeptał mi, że z Dido u boku mógłbym sięgać po naj-wyższe eklezjastyczne trofea.Wiedziałem jednak, że ów głos nie pochodzi odBoga, tylko od siły nieczystej, którą staroświeccy duchowni zwą Szatanem, aw której ja, jako dobry modernista, upatrywałem ciemnej strony własnego ja.Nie mam zamiaru tłumaczyć się z ciemnej strony swojego ja, ale chyba możnauznać za usprawiedliwione pragnienie osiągnięcia możliwie najwyższych po-zycji - pragnie nie, które moi krytycy bez wahania określiliby jako nie przysta-jące duchownemu.Ambicja, jak wszystko inne w życiu człowieka, powinna być poświęconasłużbie Bogu.Marząc o awansach nie chciałem ich wyłącznie dla siebie; my-ślałem o stanowiskach, na których mógłbym służyć Bogu najlepiej, wykorzy-stując od Boga dane zdolności, a prawda była taka, że Bóg nie uczynił mniezdolnym do życia o chlebie świętojańskim i dzikim miodzie, jak święty pustel-nik.Moim żywiołem była administracja.Moja archidiakonia działała jak zega-rek.Moi wikariusze byli idealnie przeze mnie wyuczeni, ułożeni i wymusztro-wani.Wystarczyło mi tylko rzucić okiem na którykolwiek z działów diecezjal-LRT nych i biurokratyczna opieszałość znikała.Potrafiłem prowadzić biskupa polabiryntach jego obowiązków tak gładko, że przestał wzdragać się przed pa-pierkową robotą.Przyznaję, że ten mój dar nie jest ekscytujący pod względem spirytualnym,ale nie każdy duchowny rodzi się świętym Franciszkiem z Asyżu czy świętymIgnacym Loyolą.Zamiast tracić czas i użalać się nad własnymi ograniczenia-mi, poświęcam moje skromne zdolności służbie Bogu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl