[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostała ataku histerycznego śmiechu, kiedy Brandark zaśpiewał go jej po razpierwszy, a wystarczyło, by zanucił samą melodię, by zaczynała chichotać.Już samo słuchanie,jak namaszczona wybranka Tomanaka, która bez trudu mogła przerobić każdego członkadrużyny na karmę dla psów, chichocze, było irytujące, ale to, że podsuwała Brandarkowi nowerymy ze złośliwą satysfakcją, przepełniło czarę goryczy.Na domiar złego wkrótce odkryła, żeVaijon ma świetny tenor, a kiedy jeszcze udało sięjej namówić do śpiewania Wencita.Z Toporzyska do Lordenfel dotarli wyjątkowo szybko, ale dziwnym trafem wesołe dzwiękibałałajki i rozśpiewane trio sprawiło, że podróż wydawała się trwać bardzo, bardzo długo. ROZDZIAA JEDENASTYPodróż do Lordenfel zajęła im sześć dni.W przeciwieństwie do stołecznych strażników,wartownicy stojący przy bramie miejskiej obecni byli tylko dla zasady, a na dodatek doswoich obowiązków podchodzili nad wyraz niedbale.Sir Terrian wysłał przodem gońca zwiadomością, że Bahzell i jego towarzysze są w drodze, ale nawet gdyby tego nie zrobił, niemiałoby to żadnego znaczenia.Sierżant dowodzący posterunkiem przy bramie, korpulentnymężczyzna w średnim wieku, zadał sobie wprawdzie trud podniesienia oczu na zbliżający sięoddział, ale nie zainteresował go nawet widok dwóch hradani.Wyglądało na to, że zależy muwyłącznie na tym, by jak najmniej czasu spędzić poza ciepłą wartownią - machnął ręką naznak, by jechali dalej, i zniknął w środku, gdzie czekał na niego ogień na palenisku.Gdy reszta drużyny przejeżdżała przez bramę, Kaeritha i Bahzell spojrzeli po sobie zniezadowoleniem.Zwłaszcza Bahzell miał mieszane uczucia.Po raz pierwszy od opuszczeniadomu strażnik przy bramie nie przyglądał mu się spode łba tylko dlatego, że jest hradani, cowłaściwie powinno było go cieszyć.Niestety, stało się tak nie dlatego, że sierżant miał na tyleszerokie horyzonty, by odrzucać stereotypy: po prostu nie dbał o to, że ktoś o reputacjiprzypisywanej ludowi Bahzella wkroczył do jego miasta.Koniokrad nie czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo miasta, które nigdy nie było jegodomem, ale wykazany przez strażników brak zainteresowania własnymi obowiązkami działałmu na nerwy.Zerknął w bok na Kaerithę i dostrzegł w jej oczach podobny niesmak.- Zastanawiam się.- wymamrotał, pochylając się w jej stronę, gdy mijał ich drugi wóz.- Jakmyślisz, co by było, gdybyśmy dziś w nocy podeszli strażników?- Podeszli.? - Kaeritha przyglądała mu się przez chwilę, po czym zachichotała.- AleżBahzellu! Jak możesz proponować mi coś równie okropnego? Mogliby mieć przez ciebiekłopoty!- Co takiego? Czy ktoś powiedział  kłopoty"? - spytał Brandark, jadący z drugiego bokuKaerithy.Przyjrzał się z zaciekawieniem jej i Bahzellowi.- Czy obmyślacie jakiś niecnypostępek, popełnienie którego nigdy nie przyszłoby do głowy nikomu porządnemu?- Skoro tak stawiasz sprawę - i jednym słowem, jak ty to mówisz - owszem - odparł Bahzell,szczerząc zęby w uśmiechu.- Brzmi świetnie! A jaki to niecny postępek obmyślaliście?- Bahzell po prostu zastanawiał się na głos - wyjaśniła Kaeritha.- Uderzyło go, że tutejsistrażnicy nie należą do najczujniejszych na świecie. - Też to zauważyłem.- Brandark wykrzywił się.- Nie sądzę, by zbyt wielu ośmiokonnymzaprzęgom czy armiom najeżdżających Włóczników udało się przejechać obok nichniezauważenie, ale jakimś mniejszym oddziałom. Wzruszył ramionami, a Kaeritha kiwnęłagłową.Właśnie.I jak wszyscy porządni wybrańcy Tomanaka, Bahzell i ja jesteśmy odpowiedzialniza zapewnienie bezpieczeństwa spokojnym mieszkańcom miasta takiego jak to.Wynika ztego, że mamy moralny imperatyw uczynienia wszystkiego, co w naszej mocy, by, hm,dostarczyć ich strażnikom motywacji do poważniejszego podchodzenia do swoichobowiązków, nieprawdaż?- Potrafisz sprawiać wrażenie okropnie prawej, kiedy chcesz - powiedział Brandark zpodziwem.- To nie moja wina, że zastanawianie się nad moimi obowiązkami do tego prowadzi -odparła z godnością Kaeritha.- Jak zatem dwójka prawych wybrańców ma zamiar zmobilizować wartowników?- Myślę, że to nie powinno być trudne - odpowiedział spokojnie Bahzell, zerkając przezramię do tyłu, gdy brama znikała już w oddali.- Dzisiejsza noc będzie bezksiężycowa, więczdziwiłbym się, gdyby Kaericie i mnie nie udało się podkraść do nich niezauważenie.- A potem?- Tego nie jestem jeszcze pewien - przyznał Bahzell, drapiąc się po brodzie i spoglądając wniebo spod zmrużonych powiek.- Moglibyśmy wyskoczyć z ukrycia, krzycząc  Aaa!" czy cośw tym rodzaju.Coś takiego ani chybi postawiłoby na nogi tych rozleniwionychnieudaczników, przynajmniej na jakiś czas, ale chciałbym zrobić bardziej.trwałe wrażeniena całej straży miejskiej.- Nie zaprzątaj tym sobie głowy, Bahzellu - poradziła serdecznie Kaeritha.- Wiemdokładnie, co należy zrobić, żeby to osiągnąć.Musisz tylko pójść w moje ślady.- Nie myślcie, że uda się wam zachować całą zabawę tylko dla siebie - ostrzegł ichBrandark, szczerząc zęby.- Nie znoszę przeszkadzać waszej trojce, kiedy coś knujecie - wtrącił Wencit, podjeżdżając doBahzella - ale wydaje mi się, że ten człowiek was szuka.- Bahzell spojrzał we wskazanym przezczarodzieja kierunku.Zbliżał się do nich młody mężczyzna w barwach zakonu.Kaericie zabłysłyoczy, gdy go dostrzegła.- To przecież Lynoth! - zawołała.- Seldan pisał, że został tu przeniesiony jako jeden zgiermków sir Maehryka - podjęła, ale zaraz urwała, oczy zwęziły się jej na widok białego pasa młodzieńca.- Przepraszam, mój błąd.To sir Lynoth, jeden ze świeżo upieczonychnowicjuszy lordenfelskiego konwentu.Młodzieniec dotarł do nich kilka sekund pózniej.Kaeritha uśmiechnęła się szeroko ipochyliwszy się w kulbace, uścisnęła mu rękę jak równy równemu.- No proszę, Nicponiu! W końcu się złamali i zrobili z ciebie rycerza, co?- Nikt się nie  złamał" - odparł Lynoth z wielką godnością.- Po prostu nadszedł czas, bypodnieść jakość zakonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl