[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeszcze się gapisz?Szosa była pusta.Znajomy głos dobiegał z gęstwiny przydrożnych zarośli, gdzie stał ukrytyczerwony samochód.Rozchyliłem gałęzie i wszedłem do zamaskowanej kryjówki.W otwartychdrzwiach wozu siedział fałszywy rektor. Nareszcie!  sapnął. Ruszaj prędko, bo mamy bardzo mało czasu.Punktualnie o pierwszejten bałwan siada zawsze do obiadu i przez dwie godziny żadna siła nie jest w stanie oderwać go odkotletów i kremów.Na widok rektorskiej togi odjęło mi mowę.W pierwszym odruchu rzuciłbym się do ucieczki,ale zaraz pomyślałem o jego naturalnej ślepocie.Był sam.Zorientowałem się, że zostawił gdzieśswoich porannych towarzyszy i wrócił na wschodni brzeg jeziora drugim samochodem, gdyż wpierwszym, którym wcześniej złożył wizytę Płowemu Jackowi, szofer zmontowany był na stałe przykierownicy.Teraz wiedziałem przynajmniej, czyją czapkę noszę na swojej głowie.Biłem się z myślami, jak wybrnąć z tej bądz co bądz paskudnej sytuacji. Wal prosto do jego eminencji  rzucił. Dziekana nie zdążymy już złapać po drodze.Usiadłem za kierownicą.W końcu mogłem przejechać się do Zródmieścia i wysiąść zapierwszym rogiem. No i co tam?  spytał na moście. Leci  odparłem niepewnym głosem. Co leci?  przestraszył się. Wszystko.Raz lepiej, a drugi gorzej. Jak ci tam poszło, pytam, baranie jeden! Niezle  lawirowałem dalej. To znaczy?  przygwozdził mnie. Przed panem nie będę się skarżył.Trafiłem w pudło. Pana  podniósł głos  to znajdziesz sobie łatwo w każdym tanim barze.A ja dla ciebie niejestem ulicznym panem, tylko. wskazał na pierś.  Waszą magnificencją  dokończyłem. I zapamiętaj to sobie! Mam ja z wami, wrodzonymi kretynami.Adolfa kijem z tamtego wozunie przepędzi, tak jest mu dobrze za kierownicą, a z ciebie batem nie wygoni prostej informacji, czyprorok czyni cuda, chociaż pół godziny podsłuchiwałeś w krzakach, skąd mogłeś dogodnieprowadzić rzetelne naukowe obserwacje. Przecież cudów nie ma. Zamilcz, nieszczęsny!Mogłaby go zalać sztuczna krew, dlatego odetchnąłem z ulgą, gdy szybko wrócił do poprzedniejformy: Ja już w tym cud prawdziwy widzę, że od lat bezkarnie szczytuję na naszym uniwersytecie!Przez ten czas cudem jakimś nie zrujnowałem się na proszki od bólu głowy, daremnie szukającodpowiedzi na węzłowe pytanie, od kogo przepisuje uczony, który myśli samodzielnie.Cudów tegorodzaju w moim życiu naliczyłbyś kopę, lecz złośliwi utrzymują, że ja w nie nie wierzę. Nikczemne twierdzenie podwładnych nie daje jeszcze podstawy do skrajnej rozpaczy.Wszaknazwisko waszej magnificencji zapisało się złotymi zgłoskami na kartach księgi traktującej osystematycznym układzie godności.Przypomnę tu tylko wielką myśl wyłożoną już na okładce dzieła Teoryja tytułmajców wyższych a praktyczna sztuka dzwigania tychże". Cegła to jest. Wszelako w pogoni za tą cegłą ludzie tratują się w kolejkach, chociaż nakłady jej są ogromne. Poczciwy z ciebie dureń, jeśli sam nie umiesz dociec przyczyny sztucznie wywołanegozainteresowania moją książką.Młodociani tylko dręczą wciąż księgarzy pytaniami o nią, bowciągnąłem im toto na listę obowiązkowej lektury szkolnej.Nie ja pierwszy grozą przed egzaminamiczytelników sobie namiatam.Ale gdzie ty się właściwie plączesz?Nie znając celu naszej wyprawy, od kilku minut krążyłem dookoła ronda przy Osiemnastej Alei. Kardynał ma swe dobra przy Dziesiątej Ulicy ^ podsunął mi spokojnie. Czy nigdy niebywałeś ze mną u jego eminencji? Nigdy.To Adolf woził waszą magnificencję na ceremonie do dóbr jego eminencji. Zawsze mylą mi się wasze poczciwe gęby.Dzisiaj ciebie potrzebuję, bo jedziemy z ważnąmisją, której przebieg musi być protokołowany, a Adolfa, jak wiesz, psami z wozu nie wyszczuje,taki ambitny z niego kierowca.Kardynał ucztuje już pewnie.Ten bałwan słowa z nikim nie zamieni,dopóki nie właduje sobie do kałduna fury smakołyków zakupionych w południe za pieniądze rzuconepo rannej mszy na tacę przez głodujących wiernych.Wyjechałem z ronda i Osiemnastą Aleją, mijając szereg wysokich dekoracji, dotarłem doDziesiątej Ulicy, gdzie zaparkowałem samochód przed makietą wskazanej przez rektora siedziby.Imitację pałacu kardynała łatwo było poznać z daleka po nadmiarze koronkowych ozdób, któredekorator ochlapał srebrnymi i złotymi farbami.Tandeta zagnieżdżona w każdym kącie tejprowizorki dała mi pojęcie o guście jej gospodarza.Palony ciekawością, co też proteza rektora świeckiej uczelni może mieć do namiastki kardynałaKroywenu, wszedłem za rektorem do obszernego pudła i w charakterze protokolanta zająłem z nimmiejsce przy suto zastawionym stole naprzeciwko niemiłosiernie grubej kukły kardynała.Fotel fałszywego prałata z trudem utrzymywał ciężar najistotniejszej  trawiennej  części jegoupiornie zniekształconego tuszą ciała.W opasłym brzuchu imitacji tego dostojnika kościelnegomusiały pomieścić się atrapy wyszukanych potraw tłoczone do łakomych ust drżącymi z podnieceniaprotezami rąk, którymi kardynał zgarniał z półmisków wciąż nowe góry  chleba naszegopowszedniego". W czasie pierwszej godziny ucztowania rektorowi ani razu nie udało się odwrócić uwagikardynała od sztucznych dań wnoszonych nieustannie do pudła sali przez ubranych w papieroweliberie lokajów.Na zaczepki jego pozornej magnificencji jego fałszywa eminencja odpowiadałwzmożoną aktywnością gastronomiczną.O wpół do trzeciej kardynał podał rektorowi rękę do ucałowania, co oznaczało, że jegoeminencja schodzi już z nieba na ziemię, aby w czasie luki między biesiadami spojrzeć niecołaskawszym okiem na sprawy doczesne.Natychmiast przystąpiłem do czynności protokolarnych.Najpierw strony wymieniły poglądy na całokształt stosunków między nauką a kościołem i bezdyskusji orzekły zgodnie, iż jedna strona ma drugą dokładnie tam, gdzie druga pierwszą i gdzie jestciemniej niż u Murzyna w piwnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl