[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W tym tygodniu przekonałem się, że potrafiębyć wielkim egoistą.Nie chcę się tobą dzielić z nikim,nawet z twoją rodziną.Nikt dotąd tak do niej nie mówił.Nikt tak jej niepożądał.Płonął w niej ogień, którego rozsądek nie byłjuż w stanie ugasić.- Pocałuj mnie.Pokaż mi, jak mnie pragniesz.Te słowa pokonały ostatnią barierę.Brad objął jąi przywarł do jej ust z niczym już nie skrępowaną na-miętnością.Wilgotny dotyk jego języka i gorączka ciałanapływały jak fala upału w zimowy dzień.Kiedy jegoręce zaczęły błądzić po ciele Karyn, czuła, że spełniająsię najśmielsze marzenia.Nie zauważyła, że oto naglestanęła przed nim nago.Poczuła chłodny powiew powie-trza, jedyny łącznik z rzeczywistością.Przytuliła się doniego mocniej w poszukiwaniu ciepła, on zaś poprowa-dził ją w świat doznań, o jakich nawet nie śniła.SR Przeszył ją dreszcz i poczuła napięcie w dole brzucha.Wreszcie stało się; ich ciała połączyły się w akcie na-miętności.Karyn wiedziała już, że bez tego czułaby sięniespełniona.Chciała mu to powiedzieć, ale kolejny razzwyciężyła jej nieśmiałość.Brad zrozumiał jej niewypowiedziane myśli i zde-cydowanym ruchem wypełnił jej ciało.Ich okrzyki roz-koszy zjednoczyły się; w tej chwili nie liczyli się z ni-czym.Potem, kiedy odpoczywali, Karyn zaczęła żałować, żepełne harmonii uniesienie już się skończyło.- Jesteś wspaniały.Chcę, żeby tak było wiecznie.- To nie problem - odparł poważnie.- Ale terazchciałbym poznać resztę twojej rodziny.Musimy poroz-mawiać o naszej przyszłości.- Nie!- Do diabła, Karyn.Nie mów mi tylko, że w nią niewierzysz.- Nie chcę w to mieszać rodziny.Gdybym powiedzia-ła o naszym szalonym i niemożliwym pomyśle, sprawi-łabym im wielką przykrość.- Jak to niemożliwym?- Po prostu.Ja nie mogę.- usiłowała znalezć jakiśargument, ale przerwał jej telefon.Brad zaklął i podniósł słuchawkę.- Tak - warknął.- Jest u mnie.Chcesz z nią roz-mawiać?- Nie.Lepiej jak najprędzej stamtąd uciekajcie - mó-wił Tim Chambers.- Frank i Jared są już w drodze.Pró-bowałem ich zatrzymać, ale.- Nie martw się.Dam sobie z nimi radę.SR - Słuchaj, Willis.Nie chcę panikować, ale ostrzegamcię.Spowoduj chociaż, żeby Karyn wyszła.Nie zasługujena to, żeby wplątać ją w jakiś skandal.- Dlaczego, u diabła, myślisz, że bym na to pozwolił?- Jakiś podrzędny dziennikarzyna szuka sensacji i po-dobno was śledzi.Frank mówił mi, że dzwonił do nasdo domu.Nie życzę ci, żebyś widział wtedy minę mojegobrata.- Dzięki za ostrzeżenie.Zajmę się tym.- Na razie nie masz mi za co dziękować.Mam dociebie kilka pytań.Wolałbym rozmawiać w spokoju.,,Jeszcze jeden smok do likwidacji" - pomyślał Brad,odwieszając słuchawkę.- Kto to był?- Nikt specjalny.- Ale wspomniałeś, że tutaj jestem.- To lokaj - zaimprowizował na miejscu.- Chciałwiedzieć, o której ma jutro przynieść śniadanie.Spojrzała sceptycznie.- W takim razie, dlaczego ubierasz się w takim po-śpiechu, jakby zaraz miał być koniec świata?Brad nachylił się i pocałował ją.- Nic się nie martw.Zaraz wracam.- Musisz zejść na dół, żeby ustalić menu? - zapyta-ła ironicznie.- Przecież nie czas jeszcze nawet na ko-lację.Przeklął w myślach swój nieudolny wykręt.Powinienbył wiedzieć, że dziewczyna zada mu od razu tysiąc py-tań.Pocałował ją jeszcze raz.- Za chwilkę wracam - rzucił naprędce i zniknął zadrzwiami, zanim zdążyła zaprotestować.SR Patrzyła za nim w osłupieniu.Coś musiało się stać.Coś, o czym nie chciał jej powiedzieć.Wtem z korytarza doszły ją podniesione, wzburzonegłosy.To byli jej bracia! Nie czekała ani chwili dłużej.Wyskoczyła z łóżka i zaczęła pośpiesznie nakładać dżin-sy.Właśnie w tym momencie Brad wkroczył do pokojuz trimfującą miną.Wcisnęła nogę w drugą nogawkę, za-sunęła zamek i, zmieszana, podniosła na niego wzrok.Boso nie sięgała mu nawet do brody.- Ho, ho - zaczęła uszczypliwie.- Ależ to była bu-rzliwa wymiana zdań.No i co? Ustaliłeś, czy ma byćjajecznica, czy jajka na miękko?- Słyszałaś? - Mężczyzna był wyraznie zakłopotany.- Nie wszystko, ale wystarczająco dużo, żeby rozpo-znać głosy moich braci.Szczerze mnie dziwi, że jesteśjeszcze cały.- To rozsądni ludzie, Karyn.- Kto? Moi bracia?- Tak.Frank i Jared.- O Boże - jęknęła.- Dlaczego właśnie oni?- Jest jeszcze Jerry.Powstrzymał ich, kiedy schodzi-łem na dół.To naprawdę dyskretny facet.- Co im powiedziałeś?- %7łe cię kocham.Karyn zakręciło się w głowie, ale natychmiast zebrałamyśli.- Jak mogłeś mówić im coś takiego?! - wrzasnęła.- Teraz zażądają od ciebie, żebyś się ze mną ożenił.- Nie ma sprawy.Powiedziałem, że właśnie ustalamyszczegóły.- Mam tego wszystkiego dość.- Schowała twarzSR w dłoniach.- Zobaczysz, że oni nie dadzą ci żyć.Niebędziesz mógł nawet pokazać się u siebie w biurze.- W takim razie musisz ze mnie zrobić porządnegoczłowieka - zażartował.- Co sądzisz o ślubie w sierp-niu? Mógłbym już dziś lecieć do Las Vegas i załatwićparę spraw.- To są twoje oświadczyny? - Karyn kipiała ze złości.- Chciałem ci się oświadczyć, ale przeszkodził mi te-lefon Timmy'ego - odparł spokojnie.- Nie o to chodzi.Niech cię wszyscy diabli, BradzieWillis! Nie widzisz, że jesteś taki sam, jak moi bracia?Nie pozwoliłeś mi nawet samej zadecydować.Całe życiektoś nade mną czuwa.Mam tego dość.Prędzej umrę,niż dam się wpędzić z deszczu pod rynnę.Karyn chwyciła torebkę, posłała Bradowi ostatniewściekłe spojrzenie i już miała wyjść.- Na twoim miejscu nie schodziłbym teraz - ostrzegłz nonszalancją, przeciągając się leniwie na łóżku.- Je-żeli znam życie, to oni wciąż jeszcze tam są.- Dobrze - zgodziła się po chwili namysłu.- Zosta-nę, ale tylko dopóki nie wyjdą.Brad podniósł się i zbliżył do niej tak, że ich udazetknęły się.Fizyczna bliskość jego ciała sprawiła, żekrew zaczęła jej krążyć szybciej.- Co powiedziałabyś na to, żebyśmy mądrze zago-spodarowali ten czas?Przez moment wahała się, ale gniew zwyciężył.- Nie, Brad - odmówiła, nie podnosząc oczu w oba-wie, że jego spojrzenie mogłoby ją obezwładnić.- Za-czekam tu, żeby nie prowokować publicznych kłótniz braćmi.Potem wyjdę i już nigdy się nie spotkamy.SR - Przecież wcale tego nie chcesz.- Tego właśnie chcę.Nikt już nie będzie mną dyry-gował.Nie potrzebuję niańki.Pragnę jedynie miłości.- Wiesz przecież, że cię kocham.- To nie miłość, Brad.To protekcja.- Z tymi słowyopuściła pokój.Bała się, że każda następna chwila roz-mowy przyniesie jej jeszcze większy ból.Wolała już kon-frontację z braćmi.Zeszła na dół.W holu nie dostrzegła żadnej znajomejtwarzy.Pomyślała, że nie może jej już grozić nic gor-szego, niż rozstanie z ukochanym mężczyzną.Tym-czasem jak spod ziemi wyrósł natarczywy fotorepor-ter, który - zanim się spostrzegła - zrobił kilka zdjęć.Tego było jej już za wiele [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl