[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niechęć do publicznego apostolstwa przejawiała się także w dyskrecji i chronieniu tajemnic kultu - dodatkowe kopie "Posłania Strażników" zostały spalone, wprowadzono sekretne hasła i znaki, nawet dawnym i sprawdzonym wyznawcom nie pozwalano na notowanie treści niektórych sekretnych taśm magnetofonowych.Unikano też wszelkiego rozgłosu.W miarę zbliżania się dnia katastrofy, przed domem pani Keech, gdzie wyznawcy kwaterowali, pojawiała się coraz większa liczba dziennikarzy, sprawozdawców radiowych i telewizyjnych.Większość z nich odsyłana była jednak z kwitkiem, a najczęstszą odpowiedzią wyznawców na zadawane im pytania było - "No com-ment".Zniechęceni dziennikarze ponownie pojawili się w momencie, gdy rozeszła się wiadomość o usunięciu doktora Armstronga z pracy, a jednemu, szczególnie natarczywemu, trzeba było wręcz grozić postępowaniem sądowym za narusznie prywatności członków sekty.Podobne oblężenie dziennikarzy odparto w przeddzień daty potopu, kiedy to pojawiło się wielu reporterów z licznymi pytaniami do wyznawców kultu.Prowadzący obserwację psychologowie podsumowali potem zachowanie wyznawców w słowach nie pozbawionych szacunku: "Mimo ogromnego zainteresowania sektą, jej członkowie stanowczo unikali tej sławy.Choć otworzyły się przed nimi ogromne możliwości głoszenia swej wiary i nawracania innych, pozostali przy swej tajemniczej powściągliwości, zachowując się z obojętnością graniczącą z poczuciem wyższości".(Festinger i in., 1956).Kiedy już wszyscy reporterzy i niedoszli konwertyci zostali usunięci z domu, członkowie sekty zajęli się końcowymi przygotowaniami do przyjęcia latających spodków, które przybyć miały o północy.Oglądana przez Festin-gera, Rieckena i Schachtera scena musiała mieć w sobie coś z teatru absurdu.Skądinąd zupełnie zwyczajni ludzie - gospodynie domowe, studenci, uczeń szkoły średniej, wydawca, lekarz, sprzedawca ze sklepu metalowego i jego matka - z zapałem oddawali się uczestnictwu w tragikomedii.Wskazówki otrzymywali od dwojga wyznawców pozostających od czasu do czasu w kontakcie ze Strażnikami - tego bowiem wieczoru "mechaniczne pisanie" pani Keech zostało wsparte "mechanicznym mówieniem" pani Bert-hy (z zawodu kosmetyczki), której "Stwórca" zaczął udzielać dalszych instrukcji.Wytrwale powtarzali linijki tekstu, z jakim wejść mieli do zbawczegospodka: "Jestem swoim własnym portierem", "Jestem swoją własną wskazówką".Rozważali z powagą, czy telefoniczna wiadomość uzyskana od osoby przedstawiającej się jako Kapitan Video (kosmiczna postać z wyświetlanego podówczas serialu TV) to tylko głupi żart, czy też raczej zakonspirowany przekaz od Strażników.Wyznawcy spełnili również pracowicie nakaz usunięcia wszelkich metalowych części ze swoich ubrań.Powyrywali z butów metalowe oczka na sznurowadła.Kobiety poodpruwały zapinki staników, a mężczyźni zamki przy spodniach, przewiązanych odtąd sznurkiem.Gdy jeden z badaczy uzmysłowił sobie dopiero na 25 minut przed północą, że zapomniał o wypruciu zamka przy spodniach, spowodowało to "niemalże paniczną reakcję.Musiał pospiesznie przejść do sypialni, gdzie dr Armstrong drżącymi rękoma i z oczami nieustannie kierującymi się na zegar, pospiesznie wyciął zamek brzytwą wyrywając jego zaciski za pomocą obcążek".Po zakończeniu tej pospiesznej operacji badacz mógł powrócić do pokoju jako mężczyzna - domyślać się można - nieco mniej metaliczny, a znacznie bledszy.Gdy północ była tuż, tuż, członkowie sekty zamarli w bezgłośnym oczekiwaniu.Dobrze wyszkoleni w obserwacji badacze pozostawili taki oto opis tych chwil:Ostatnie dziesięć minut było pełne napięcia dla zgromadzonych w pokoju.Nie mieli nic do roboty poza siedzeniem i oczekiwaniem, z płaszczami w ręku.W pełnej napięcia ciszy słychać było jedynie tykanie dwóch zegarów, między którymi było zresztą 10 minut różnicy.Gdy "szybszy" zegar wskazał pięć po dwunastej, jeden z zebranych głośno zauważył ten fakt.Pozostali odpowiedzieli chórem, że północ jeszcze nie nadeszła.Bob Eastman potwierdził, że dobrze chodzi ten drugi zegar - sam go nastawiał po południu.Ten zegar pokazywał cztery minuty przed północą.Minuty te upłynęły w kompletnej ciszy z wyjątkiem wypowiedzi Marian [Keech], która minutę przed północą powiedziała nienaturalnie wysokim głosem: "l oby plan zbawienia się powiódł!" Zegar wybił dwunastą, każde jego uderzenie zabrzmiało aż do bólu wyraźnie w pełnej oczekiwania ciszy.Wyznawcy siedzieli bez ruchu.Można by oczekiwać jakiejś ich zauważalnej reakcji - północ minęła i nic się nie wydarzyło.Sam kataklizm miał nastąpić w niecałe siedem godzin później.A jednak po zgromadzonych w pokoju ludziach niemalże nie znać było jakiejkolwiek reakcji.Ni słowa, ni dźwięku.Ludzie siedzieli nieporuszeni z kamiennymi twarzami nie wyrażającymi niczego.Jedyną osobą, która się w ogóle poruszyła, był Mark Post.Położył się na sofie i zamknął oczy, choć nie zasnął.Gdy później się do niego odzywano, odpowiadał monosylabami, lecz poza tym leżał bez ruchu.Inni niczego nie dali po sobie poznać, choć potem okazało się, jak ciężko toprzeżyli.Stopniowo i boleśnie, zawisła nad grupą atmosfera niepewności i rozpaczy.Jeszcze raz sprawdzono treść proroctwa i towarzyszącego mu Posłania.Dr Armstrong i pani Keech jeszcze raz wyrazili swoją niezłomną wiarę.Wyznawcy rozstrząsali jedno wyjaśnienie tego, co nastąpiło, po drugim, ale żadne ich niezadowalało.W pewnym momencie, około czwartej nad ranem, pani Keech nie wytrzymała i rozpłakała się gorzko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl