[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko, co będzie miał przy sobie, przyniesiesz do mnie.Ninja przytaknął. I zrób to tak, żeby przestał wyobrażać sobie, że jest, najlepszy, żeby na końcu poczułsmak porażki, upokorzenia, rozumiesz? Doskonale, panie. Varatchi zawrócił konia i podjechał do swej asysty, która posłusznie pozostała namiejscu.Teraz musiał już tylko przygotować się na spotkanie cesarskiego kuzyna, który wrazz Blatvovicem próbował go nabrać.Jeszcze nie wiedział, co zrobić z tym nowym faktem.Jakiś czas temu uzgodnili obaj, że zaniechają tej drogi prowadzącej ku magii, że nie będąpróbowali wykorzystywać uzdolnień tego niezasługującego na zaufanie, sadystycznegoszaleńca.Ale władca imperium w końcu zdecydował inaczej.To oznaczało, że Varatchi niemoże mu w tej sprawie ufać.A właściwie zupełnie nie może mu ufać. BUTWIENIE, ZGNILIZNA I SMRDPrawie pół dnia nie padało, po całym tygodniu deszczu była to miła odmiana.Chmury nadaljednak wlokły się brzuchami tuż nad ponurą okolicą, mieszając się z oparem wstającym znadmokradła.Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.Czym gorsza widoczność, tym lepiej.Gdyby tylko nie było tak zimno.Większość ludzi co chwilę kichała, dzieci były takzmęczone, że nawet nie płakały.Ciemność, upadek w nieznane, strach, panika.Kim jestem? Czym jestem? Koniasz!  Fresz poszturchiwała mnie obcesowo. Dzięki  wymamrotałem i z pewnym trudem otworzyłem oczy.Byłem wyczerpany,a do tego swoją rolę odgrywały też liczne zranienia.Jeśli przez krótki nawet czas nic nierobiłem, zapadałem w sen lub stan nieświadomości i koszmar męczył mnie coraz bardziej.Mógłbym powiedzieć, że pozbawiał mnie sił bardziej niż praca fizyczna.Na szczęściepilnowała mnie Fresz.Tylko dwa razy nie zareagowała na czas.Raz krzyknąłem przez sen izaalarmowałem wszystkich wokół, a za drugim razem wyciągnąłem nóż.Skoczyła do mnie izepchnęła mnie do wody.Inaczej, w poczuciu strasznej straty, jaką poniosłem, byłbym sięzabił i miał już w końcu wszystko za sobą.Tylko że nie wypełniłem jeszcze swojego zadania.Jeszcze nie.Odetchnąłem głębiej i potłuczone żebra zabolały piekielnie.Prawdopodobnie załatwiłmnie tak ten przysadzisty chłop z rękami jak młoty.Udało mu się wytrącić mi broń i doszłodo walki wręcz.Sądzę, że o to mu chodziło.Teraz odpoczywał, z wydłubanymi oczami, wbagnie między młodą topolą a kępą witek wierzbowych.Ale ja miałem złamane co najmniejdwa żebra, naderwane ucho i zdartą skórę z lewej połowy twarzy.Aodzie płynące przed nami trafiły na mieliznę, my też w chwilę pózniejposzorowaliśmy płaskim dnem o warstwę szlamu.Przez cały czas staraliśmy się trzymać tejtrasy, którą płynęli poprzednicy, i natrafiliśmy na trzy osady zdeprymowanych izdezorientowanych uciekinierów.Stracili z oczu łódz Aasicy i nie wiedzieli, gdzie siękierować.Wybór kierunku zostawiłem Liamie, a sam martwiłem się tylko naszymiprześladowcami.Dwaj młodzi mężczyzni natychmiast wskoczyli do wody, bez zwłoki przywiązali linędo pierwszej łodzi i zaprzęgli się do niej.Starzec z maczetą brodził przed nimi, wycinając przejście przez płycizny lub wystające ponad powierzchnię płaszczyzny rozmiękłego błota.Ta część Brunatnych Bagien nazywana była po staremu Randskie Moczary.Przyglądałem sięusiłowaniom wszystkich, którzy starali się przyczynić do jak najszybszego marszu łodzinaprzód.Nie pomagałem im, trzymałem straż.Ostrożnie wygramoliłem się z łodzi, wspierając się na czymś w rodzaju włóczni, którązrobiłem sobie ze sztyletu i kawałka zwykłej gałęzi bukowej.Noga spuchła mi przez ostatniedwie godziny tak, że prawie nie mogłem zginać jej w kolanie.Muszę o niej pomyśleć, gdy jużznów popłyniemy dalej, i trzymać ją w cieple.Tych dwóch walczyło tak, jakby czytali sobiewzajemnie w myślach.Dopiero pózniej stwierdziłem, że byli to blizniacy.Dostałem ichdzięki szczęściu i zaskoczeniu.Ale zapłaciłem za to rozciętym udem.Ktoś mógłbypowiedzieć, że tyłkiem.Mój obrót okazał się po prostu za wolny.Liama, widząc, jak kiepsko trzymam się na nogach, drgnęła i zamierzała ruszyć mi zpomocą.Dałem jej znak, żeby martwiła się o swoje sprawy.Odszedłem jeszcze trochę dalej, zaciskając zęby, klęknąłem w wodzie i nasłuchiwałemz głową tuż nad powierzchnią.Jak na razie panował spokój, ale wiedziałem, że idą naszymśladem i zbytnio nie zostają w tyle.Ninja i żołnierze twardsi od podeszwy.Nikt jednak do tejpory do nas, znaczy do mnie, się nie zbliżał.Większość ludzi znajdujących się przed naminadal miała szanse na ucieczkę. Druga łódz też jest już na wodzie  oznajmili wracający mężczyzni.Kiwnąłem głową i nadal cierpliwie nasłuchiwałem.Dzwięki niosły się po wodzie i wemgle w sposób nieprzewidywalny, czasem można było usłyszeć prześladowców, będącychjeszcze bardzo daleko.Już miałem wrażenie, że coś słyszę, ale przeszkodziło mi chrapliwe rzężenie.Był tostarzec wycinający drogę.Widać było, że długo już nie wytrzyma, tak bardzo byłwyczerpany.Od czasu do czasu spluwał krwią i napadały go ataki duszności.Mimo tegowykonał ogromną pracę, a z każdą godziną zwiększał szanse swej synowej i jej dzieci naprzeżycie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl