[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obyczaj  a możeprawo, Rand dokładnie tego nie pojął  stanowił, że Aielowie, którzy zdobylisiedzibę któregoś z wrogich klanów na Pustkowiu, zabierali jedną piątą wszyst-kich jej dóbr, z wyjątkiem żywności.Nie widzieli powodu, dla którego mielibypotraktować Kamień w inny sposób.Aczkolwiek muły dzwigały nie więcej niżnajdrobniejszą cząstkę cząstki jednej piątej skarbów Kamienia.Rhuarc powie-dział, że chciwość zabiła więcej ludzi niż stal.Wiklinowe kosze, wypełnione pobrzegi zrolowanymi dywanami i gobelinami, nie obciążały nadmiernie grzbietówjucznych zwierząt.Czekała ich zapewne trudna przeprawa przez Grzbiet Zwiata,a potem następna, o wiele cięższa, przez Pustkowie. Kiedy im powiedzieć?  zastanawiał się. Już niedługo, na pewno niedłu-go.Moiraine bez wątpienia uzna, że to brawura, akt zuchwalstwa, może jednaknawet pochwali.Może.Ona teraz myśli, że zna cały plan i nie wchodzi w paradęswą dezaprobatą, chce zapewne, by to się dokonało, najrychlej jak się da.Ale316 Aielowie. A jeśli odmówią? Cóż, odmówią, to odmówią.Muszę to zrobić.A co do tej jednej piątej.Nie sądził, że dałoby się powstrzymać Aielówprzed zabraniem jej, nawet gdyby chciał, a wcale nie chciał, zapracowali na swojąnagrodę i nie miał ochoty pomagać taireńskim lordom w zachowaniu tego, coprzez całe pokolenia wydzierali swemu narodowi. Zauważyłem, jak pokazywała Rhuarcowi jakąś srebrną misę  powiedziałgłośno. Jej sakwa zabrzęczała, kiedy wpychała misę z powrotem, więc musiałakryć więcej srebra.A może złota.Tobie się to nie podoba? Nie. To słowo wymówiła powoli, z odcieniem wątpliwości, ale potemjej głos nabrał stanowczości. Po prostu nie sądziłam, że ona.Tairenianie nieprzystaliby na jedną piątą, gdyby sytuacja była odwrotna.Zagrabiliby wszystko,co nie stanowi części kamiennych konstrukcji i pokradliby wozy, by mieć na czymtargać łup.To, że czyjeś obyczaje są odmienne, wcale nie oznacza, że są złe, Rand.Powinieneś to wiedzieć,Zaśmiał się cicho.Przypomniał sobie dawne czasy, gdy on był gotów wyja-śniać, dlaczego i w czym ona się myli, a ona podważała jego stanowisko, podsu-wając mu jego własne wyjaśnienia, których nawet nie zdążył wygłosić.OgierowiRanda musiał udzielić się jego nastrój, bo kilka następnych kroków pokonał ta-necznymi pląsami.Rand poklepał wygięty w łuk kark.Miły dzień. Wspaniały koń  pochwaliła. Jak go nazwałeś? Jeade en  odparł ostrożnie, tracąc nieco dobry nastrój.Trochę się wsty-dził tego imienia, powodów, dla których je wybrał.Jedną z jego ulubionych ksią-żek były zawsze Podróże Jaina Długi Krok, którego tytułowy bohater, ten wielkipodróżnik nazwał swego konia Jeade en   Prawdziwy Znalazca w DawnejMowie  jako że to zwierzę zawsze potrafiło odnalezć drogę do domu.Miłobyło wierzyć, że Jeade en któregoś dnia zawiezie go do domu.Miłe, ale małoprawdopodobne, a on nie chciał, by ktoś się domyślił, dlaczego wybrał takie imię.W jego życiu nie było teraz miejsca na chłopięce fantazje.W ogóle brakowałow nim miejsca na wszystko inne prócz tego, co musiał zrobić. Aadne imię  powiedziała nieobecnym głosem.Wiedział, że ona też czytała tę książkę, i częściowo spodziewał się, że rozpo-zna imię, zdawała się jednak dumać o czymś innym, w zamyśleniu żując dolnąwargę.To milczenie go cieszyło.Skończyły się ostatnie skrawki miasta, ustępującmiejsca dzikim okolicom i żałosnym, samotnym farmom.Nawet Congarowie al-bo Coplinowie, rodziny z Dwu Rzek sławne między innymi ze swego lenistwa, niepotrafiliby doprowadzić jakiegoś miejsca do tak opłakanego stanu, w jakim znaj-dowały się te domy z nie obrobionego kamienia, ze ścianami tak pokrzywionymi,jakby zaraz miały runąć na grzebiące w ziemi kury.Zapadnięte stodoły opierałysię na krzewach wawrzynu albo drzewach przyprawowych.Wszystkie dachy, po-317 kryte popękanymi ewentualnie połamanymi dachówkami, wyglądały tak, jakbyprzeciekały.W kamiennych zagrodach, które równie dobrze mogły zostać po-śpiesznie sklecone tego ranka, smutno pobekiwały kozy.Na polach bez ogrodzeńgarbili się nad motykami bosi mężczyzni i kobiety, nawet nie podnosząc wzroku,choć mijała ich tak wielka grupa ludzi.wierkanie czerwonodziobów i drozdóww niewielkich zaroślach nie wystarczało, by rozproszyć tę posępną, przygniatają-cą atmosferę. Muszę coś z tym zrobić.Ja.Nie, nie teraz.Najpierw najważniejsze.Zrobi-łem dla nich, co było można w ciągu paru tygodni.Na razie nie mogę zrobić nicwięcej.Starał się nie patrzeć na zrujnowane farmy.Czy gaje oliwne na południu znaj-dują się w równie opłakanym stanie? Ludzie, którzy przy nich pracują, nie posia-dają nawet własnej ziemi, gdyż wszystko należy do Wysokich Lordów. Dość.Ta bryza.Jak miło łagodzi upał.Trochę jeszcze mogę się nią cieszyć.Muszę im powiedzieć, już niedługo. Rand  odezwała się nagle Egwene. Chcę z tobą porozmawiać.O czymś poważnym, sądząc z wyrazu jej twarzy, a utkwione w nim wielkie,ciemne oczy wypełniało światło, które odległe przypominało mu Nynaeve, gdysię zabierała do wygłoszenia kazania. Chciałabym porozmawiać o Elayne. Co z nią?  spytał czujnie.Dotknął sakwy, w której dwa listy gniotły sięrazem z małym, twardym przedmiotem.Gdyby nie to, że napisała je ta sama ele-gancka, zamaszysta ręka, nigdy by nie uwierzył, że pochodzą od tej samej kobiety.I to po tych pocałunkach i pieszczotach.Aatwiej zrozumieć Wysokich Lordów niżkobiety. Dlaczego pozwoliłeś jej wyjechać w taki sposób?Zaskoczony wytrzeszczył oczy. Sama chciała wyjechać.Musiałbym ją związać, aby ją zatrzymać.Pozatym w Tanchico będzie bezpieczniejsza niż blisko mnie albo Mata, jeśli Moirainema rację twierdząc, że będziemy przyciągać bańki zła.Ty też będziesz bezpiecz-niejsza. Zupełnie nie o to mi chodzi.Pewnie, że sama chciała jechać.A ty nie miałeśprawa jej zatrzymywać.Ale dlaczego jej nie powiedziałeś, że chcesz, by została? Chciała jechać  powtórzył i jeszcze bardziej się zmieszał, kiedy przewró-ciła oczami, jakby mówił zupełnie od rzeczy.Skoro nie miał prawa zatrzymywaćElayne, a ona chciała jechać, to dlaczego miałby jej to wybijać z głowy? Zwłasz-cza że wyjazd zapewnił jej większe bezpieczeństwo.Usłyszał Moiraine, tuż za swymi plecami. Jesteś gotów zdradzić mi kolejną tajemnicę? Było jasne, że coś przede mnąukrywasz.Przynajmniej mogłabym ci powiedzieć, czy prowadzisz nas na skrajurwiska.318 Westchnął.Nie zauważył, że ona i Lan go doganiają, A oprócz nich Mat, mimoże stale trzymał się z dala od Aes Sedai.Przez twarz Mata przebiegały kolejnozaduma, zwątpienie, niechęć i ponura determinacja, zwłaszcza wtedy, gdy zerkałna Moiraine.W ogóle nie patrzył na nią otwarcie, jedynie kątem oka. Jesteś przekonany, że chcesz jechać, Mat?  spytał go Rand.Mat wzruszył ramionami i zdobył się na niezbyt pewny uśmiech. Kto by zrezygnował z szansy zwiedzenia cholernego Rhuidean?Egwene spojrzała na niego spod uniesionych brwi. Och, wybacz ten język, Aes Sedai [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl