[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lubimy pro-wo-ko-wać.117 Tom nie może powstrzymać uśmiechu.- O ile się nie mylę, to nie jesteś religijna? Nie wierzysz w Boga,prawda?- Przykro mi, nie wierzę.Przebacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłam.Przeżyłam trzydzieści trzy lata i wyznaję, że nie wierzę w ani jednopieprzone słowo w Biblii.Uważam, że każdy kościół to biznes, akażda religia to jedno wielkie oszustwo.A wszystkich tych telewi-zyjnych kaznodziejów, którzy domagają się ode mnie pieniędzy,powinno się zamknąć w jednej dużej celi, żeby mogli zanudzić sięnawzajem na śmierć.- Z tym ostatnim się zgadzam.Co do reszty, cóż, uznajmy, żemamy różne poglądy.Tina milknie na chwilę.Wie, że najlepiej byłoby teraz ugryzć sięw język, ale zwycięża w niej dziennikarska natura.- Jak możesz bronić religii po tym, jak sam odszedłeś? Rzuciłeśręcznik na ring i uznałeś, że koniec zabawy, wiara już cię nie kręci?Patrzy na niego w lustrze i orientuje się, że trafiła w czuły punkt.- Posłuchaj, cieszę się, że to zrobiłeś.W przeciwnym razie niebyłoby cię tutaj i.- Tino - przerywa jej Tom.- Ja nie przestałem wierzyć w Boga.Przestałem tylko wierzyć w siebie, a to różnica.- Więc uwierz znowu.- Odwraca się, żeby spojrzeć mu w oczy.-Ja na przykład wierzę w ciebie bardziej niż w jakiegokolwiek boga.-Ujmuje jego dłonie w swoje.- Nie kłóćmy się o to.%7łycie jest zakrótkie.Tom całuje ją w czubek głowy.- Przepraszam.Nerwy mi puszczają.Przyjechałem tutaj, żebyuciec od pewnych spraw.Dokładniej rzecz biorąc, od śmierci.Przy-jechałem do Wenecji, żeby uciec od śmierci.I nagle okazuje się, że118 tkwię po samą pozbawioną koloratki szyję w śledztwie w sprawiemorderstwa.Tina staje obok niego.- Myślę, że radzisz sobie całkiem dobrze.Pomagasz.Postępujeszsłusznie.I czujesz się dzięki temu lepiej, prawda?Tom zmusza się do uśmiechu.- Jasne, ale jakoś nie mogę zapomnieć, że wpadłem w to bagno,właśnie postępując słusznie.Tina zastanawia się, dlaczego wszyscy mężczyzni - jak się oka-zuje, nawet byli księża - są takimi pesymistami w prawie wszystkichsprawach.A już na pewno w życiu osobistym.- Tom, przecież masz wybór.Możesz odmówić carabinieri i ichcholernemu Teatrzykowi Zielony Trup - wskazuje na telefon przyłóżku.- Zadzwoń do nich i powiedz, że tego nie zrobisz i tyle.- Nie mogę.Tina kładzie dłonie na jego biodrach.- Wiem.Tom robi rozbawioną minę.- No to po co mi to proponujesz?- Bo - Tina nie może powstrzymać śmiechu - właśnie w tensposób kobiety przekonują mężczyzn, że ci postępują właściwie.Tom lekko marszczy brwi.- Wszystkie kobiety są takie podstępne? Jej twarz rozjaśnia się.- Skarbie, tyle jeszcze musisz się nauczyć.Tom odsuwa jej mokre włosy, całuje lekko w usta, po czymwsuwa dłonie w jej szlafrok.- No to mnie naucz. CAPITOLO XVIRok 666 przed ChrystusemChata Lartuzy AtmantaLartuza Uzdrowiciel zdecydowanie nie wygląda na okaz zdrowia.A dziś wiek zdecydowanie daje mu o sobie znać.Bolą go kości, łupiego w skroniach, a dłonie drżą.Co gorsza, coraz bardziej szwankujemu pamięć.- Gdzież ja to położyłem? - mruczy Lartuza, drapiąc się ze złościąpo długiej, białej brodzie.Szpera wśród słojów, większych i mniej-szych, niektórych tak starych, że sam już nie pamięta, co się w nichznajduje.- Ach, tak! Już pamiętam! - Na bezzębnych ustach pojawiasię szeroki uśmiech.Niecałe pół kroku od miejsca, w którym rodziceTeukrosa czuwają przy posłaniu syna, stoi niewielka amfora o wąskiejszyi i ułamanym jednym uchu.Jest pozbawiona ozdób, za to nosiznaki wieloletniego używania i ślady ubrudzonych olejem palców.-Teraz pamiętam, postawiłem ją tutaj, przy Teukrosie, żeby nie po-mieszała się z innymi lekarstwami.- Szkoda, że nie masz eliksiru poprawiającego pamięć - żartujeVenti.- Gdyby Lartuza miał taki eliksir, powinieneś sam poprosić go oduży dzban, mój mężu - odpowiada jego żona, dzgając Ventiego wżebro.Stary uzdrowiciel podnosi garnek z nabożeństwem.- To najczystszy olej z powoju.- Zerka do tyłu na rzędy olejków,eliksirów i lekarstw.- Moje ostatnie zapasy.jak sądzę.120 Ostrożnie wręcza naczynie w spracowane ręce Larcji, przysadzi-stej kobiety o okrągłej twarzy i włosach niemal tak białych, jak jego.- Olej należy nakładać delikatnie jak muśnięcie piórkiem.Musi-cie odczekać, aż spłynie po ranach, a następnie wytrzeć go takostrożnie, jakbyście wycierali główkę nowo narodzonego dziecka.- Lartuzo, nie wiesz, gdzie się podziewa Tecja? - pyta Venti,rozglądając się po chacie.Uzdrowiciel kręci głową.- Powiedziała mi, że musi zająć się czymś pilnym.- Przebywa w domu swojego męża - dobiega ich obcy głos.-Wybacz najście, uzdrowicielu.Jestem Kavie, doradca szlachetnegoPesny.Sędzia wchodzi do chaty tuż za nim.- Przyszliśmy zobaczyć się z naszym wróżbitą i życzyć muszybkiego powrotu do zdrowia.Venti staje między przybyszami a synem jak mur.Jest o ponadgłowę wyższy od wszystkich obecnych.W młodości był żołnierzem,który własną odwagą wywalczył sobie ziemię i wolność.Po latachspędzonych w armii pozostał mu nieomylny instynkt, który w tejchwili podpowiada mu, że przybysze są raczej jego wrogami niżprzyjaciółmi.- Jesteście nazbyt łaskawi, szlachetni przyjaciele.Wystarczyłbyposłaniec.Obawiam się, że mój syn jest zbyt chory, by w pełni do-cenić wasz gest.- Nic mi nie jest, ojcze - mamrocze słabo Teukros z posłania.Kavie rzuca Ventiemu wyzywające spojrzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl