[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeszył mnie zimny dreszcz.- Nie jesteście demonami.Ale ludzmi też nie, prawda?Sarai nie odpowiedziała.Zee szarpnął mi się na brzuchu.Wszyscy chłopcy nagle zaczęli się wiercić.Toostrzeżenie.Spojrzałam na otwarte drzwi.Nastawiłam uszu.Jack zaczął coś tłumaczyć.Podniosłam rękę, żeby gouciszyć.Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi.Nic nie usłyszałam, ale chłopcy dygotali na moim ciele, spali niespo-kojnie.Cisza, której nasłuchiwałam, była ciężka i pełna wyczekiwania, przyczajona.Coś się tam kryło.58 Ogarnęło mnie przerażenie.Zimna pewność.Przypomniał mi się mały demon o moich rysach.Pomyślałam oOturu.To było coś innego.Próbowałam sobie przypomnieć rozkład schodów.Prowadziły wyżej, ale tutaj, napierwszym piętrze, to jedyne drzwi.Szybko wróciłam wąską ścieżką między książkami do Jacka i Sarai.Machnęłam do nich ręką.- Ruszajcie się, szybko.Jest tu inne wyjście? Jack pokręcił głową.Szturchnęłam Sarai w ramię.Zawahała się.- Brian dał mi pistolet - powiedziała.- Mam go na górze.Nie było czasu.Przeszli kawałek, po czym się odwrócili.Spojrzeli na mnie, potem na coś za moimi plecami.Ja teżsię odwróciłam.I zostałam postrzelona w pierś.Rozdział 11Moją matkę zastrzelono.Wtedy przestałam nosić przy sobie broń.Od pięciu lat nie miałam w ręce pistoletu.Błyskawiczny atak.Do zagraconego pomieszczenia wpadli mężczyzna i kobieta.Wszystko wydarzyło się takszybko, że ledwie zdążyłam to zarejestrować.Zobaczyłam jasne włosy.Wiatrówki i dżinsy.Znajome, rumiane twa-rze.Cudowne Bliznięta Edika.Długie ramię Krwawej Mamuśki.To bez sensu.Sterty książek i papierzysk nie spowolniły ich palców na spustach.Zaczęli strzelać, gdy tylko znalezli się w poluwidzenia.To precyzyjnie wymierzone strzały, wyciszone tłumikami.Mnie dostało się w pierwszej rundzie - poczu-łam uderzenie, ale nie ból.Cudowne Bliznięta jakoś nie przejęły się tym, że nadal stoję.Ich spojrzenia, przenikli-we, mocno skupione, w ogóle się nie zmieniły.Kule odskakiwały od mojego ciała.Jedna uderzyła napastniczkę w ramię, ale ta tylko lekko się zachwiała.Nadal mierzyła we mnie.Gdy skończyły jej się naboje, sięgnęła pod kurtkę po drugi pistolet.Zasypała mniemetalem.Dopiero po jakichś pięciu sekundach dotarło do mnie, że to nie ja jestem ich głównym celem.Po pięciu sekun-dach deszczu kul.Po pięciu sekundach wzięłam się w garść i sięgnęłam pod płaszcz po noże.Matka nauczyła mnie, jak ich używać.Codziennie ze sobą walczyłyśmy, choć dorastałam jej zaledwie do kolan.Minęło jednak pięć lat bez walki i wszystko szlag trafił.Poszłam na łatwiznę.Zostawiłam czarną robotę chłopcom.Wystarczył jeden kiepski dzień, by to do mnie dotarło z całą jasnością.Idiotka.Ale ze mnie cholerna idiotka.Rzuciłam nożami.Precyzyjniej celowałam prawą ręką.Ostrze musnęło kobietę w dłoń, w której trzymałapistolet.Wypuściła broń.Cisnęłam nożem lewą ręką.Mężczyzna dostał w górną część uda.Zanim do niegodotarłam, wystrzelił raz jeszcze.Kula trafiła mnie w obojczyk.Zdzieliłam go pięścią w twarz.Zwalił się ciężko naziemię i nie wstał.Kobieta już trzymała drugi pistolet.Wpadłam na nią z impetem.Poleciałyśmy na stertę książek.Tarzałyśmy siępo podłodze.Uderzyła mnie.Pozwoliłam jej na to; miotacz ognia i broń przeciwpancerna nie zdałyby się na nicwięcej.Chłopcy absorbowali każde uderzenie.W końcu przydusiłam ją do podłogi.Dookoła nas fruwały książki i papiery.Próbowała mnie z siebie zrzucić, alewbiłam palce w jej pachę.Trafiłam na nerw.Zaczęła krzyczeć z bólu.Chłopcy zamruczeli przez sen.Rozejrzałam się za Jackiem i Sarai.Jego nigdzie nie widziałam.Ani śladu po nim, ale może chował się gdzieśpod stołem.Sarai leżała na ziemi pośród książek.Nogi drgające w skurczach.Kałuża krwi.Zmrużyłam oczy.Serce łomotało mi w gardle.Napastniczka znowu zaczęła pode mną wierzgać.Rąbnęłam ją ztaką siłą, że rozległ się chrzęst kości, a w policzku zostało wgłębienie wielkości mojej pięści.Z nosa trysnęła krew.Kobieta zemdlała.Sprawdziłam jej puls.%7łyła.Gramoląc się, wstałam i podeszłam do Sarai.Opadłam przy niej na kolana.Oddychała, jej powieki trzepotały.Przypomniała mi się matka i ogarnęły mnie mdłości.- Sarai - szepnęłam, sięgając do kieszeni po telefon.-Sarai, trzymaj się.Złapała mnie za nadgarstek.Nie wiem jakim cudem.Ledwie oddychała, ale uścisk nadal miała mocny.- Nie dzwoń nigdzie.- Umrzesz.- Tak.- Zaśmiała się krótko, z bólem.- Jeszcze jeden raz mnie nie zabije.Zagryzłam zęby, nadal szarpiąc się z komórką.- Posłuchaj, Tropicielko - wyszeptała Sarai.- Tropicielko.Pierwsza Tropicielko.Jesteś jak Atena i Inana, jakKali i Badb.Jak królowe krwi i miecza.Królowe wojny, narodzone na nowo.- Drobne palce zacisnęły się mocniej.-Narodziłaś się na nowo.Przeszył mnie zimny dreszcz.- Sarai.Puść mnie.Potrzebujesz pomocy.- To ty potrzebujesz pomocy - wydyszała, a na jej wargach pojawiła się krew.- Wzbudzasz strach, Tropicielko.Tak powinno być.Nie bez powodu.Nadszedł czas.Zasłona się wali.Czekałam, czy powie coś jeszcze, ale ona szarpnięciem odwróciła głowę, jakby coś usłyszała.Podniosłamwzrok.Napastnicy ciągle leżeli nieprzytomni.Byłyśmy same.Jacka nadal nigdzie nie widziałam.Czułam się jakdzieciak występujący w horrorze, uwięziony w sennym koszmarze.- Sarai, proszę.- Proszę - powtórzyła słabym głosem i jej twarz się wykrzywiła.- Och, Brian.tak bardzo cię przepraszam.Nie rozluzniła uścisku.Próbowałam sięgnąć do kieszeni drugą ręką, ale Sarai mnie do siebie przyciągnęła.59 Szarpnęła tak mocno, że prawie na nią poleciałam.Zdołałam jednak zatrzymać się nad jej ciałem.Brakowało mitchu, byłam zrozpaczona.Popatrzyłam jej prosto w oczy.Oczy bez końca.Ta sama pradawna siła, która mignęła miw spojrzeniu Jacka, tylko jeszcze głębsza, potężniejsza.Nieubłagana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl