[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Sam zjadłeś to wszystko?  wskazał piętrzący się na wąskim blacie stosbrudnych naczyń. Mhm. Ciekawe, dlaczego to właśnie mnie nazywają Tłuściochem. Kwestia odpowiedniego spalania.Połączyłeś się? Tak.Landau był wściekły jak diabli. Jak zwykle.Powiedział coś ciekawego? Większość kosmonautów jest już na Ziemi.Na statkach zostały tylko załogiszkieletowe, praca z rozkonserwowywaniem sprzętu z magazynu idzie pełną parą.Wrazie czego możemy już dostać wsparcie. Wsparcie? Tak się wyraził?  Tak.Nie mam pojęcia, dlaczego nie wybrał kariery w armii.Fletcher odsunął pusty talerz. Zjesz coś? Wykluczone.Niczego tak nie lubię, jak biegania z pełnym brzuchem. Biegania? Spodziewasz się. Nie spodziewam się.Czuję.Richards położył na stole plastykową torbę. Wez to  powiedział z kwaśnym uśmiechem.Fletcher zajrzał do środka. Gdzie twój karabin? Mam go pod kurtką.Odłączyłem kolbę.Fletcher, nie przejmując się ludzmi na sali, zarzucił na szyję pasek pistoletumaszynowego.Wciągnął brzuch i zapiął błyskawiczny zamek kurtki. I jak? Wyglądasz trochę kanciasto, ale ujdzie. Lufa gniecie mnie w żebra  Fletcher przytroczył do pasa futerał z zapasowymimagazynkami.Do jednej kieszeni wsunął latarkę, a do drugiej magnezjowe granaty.Napiłbym się czegoś.Tłuścioch spojrzał na zegarek. Musimy już iść.Zmierzch zapadł tak szybko, że zaczęli obawiać się, czy zastaną jeszcze łącznika.Larkin czekał jednak w umówionym miejscu wraz z dwoma zakapturzonymi ludzmi.Przywitał ich ruchem głowy i przedstawił swoich towarzyszy. Parsons i Liddy.Nie zdążyli się im przyjrzeć, Larkin od razu narzucił szybkie tempo.W pewnejchwili powiał silniejszy wiatr.W mroku, potęgowanym prószącym lekko śniegiem, niezorientowali się, że ostatnie zabudowania zostały za nimi.Teren sfałdował się nagle,by po chwili przejść w niezbyt strome urwisko.Brnąc po kolana w kopnym śniegu,Fletcher naciągnął na uszy wełnianą czapkę.Mróz nie był nawet tak dokuczliwy, aleukryta pod kurtką broń sprawiła, że kurtka nie była już szczelna.Zawiązał mocniejszalik, lecz główny prąd zimnego powietrza dostawał się dołem. Daleko jeszcze?  spytał szeptem.Larkin nie usłyszał jednak i musiał powtórzyć pytanie głośniej. Już dochodzimy.Zlizgając się na kamieniach i przewracając przez niewidoczne teraz nierównościterenu, weszli do płytkiego wąwozu.W pewnej chwili Fletcher poczuł pod nogamitwardą, idealnie równą powierzchnię.Mimo białej pokrywy każdy krok odzywał sięgłuchym dudnieniem.  Co to jest? Stal.Jesteśmy na szczycie ogromnego zbiornika.Larkin zatrzymał się nagle.Jego ludzie zaczęli nogami odgarniać śnieg.Po chwilinachylili się i podnieśli jakąś klapę.Richards podszedł do czarnego otworu. Mamy tu zejść?Larkin potwierdził ruchem głowy.Usiadł na brzegu, spuszczając nogi w dół.Chwycił się ledwie widocznych szczebli drabinki i zaczął schodzić.Po chwili Parsons iLiddy poszli w jego ślady. Co to może być?  Fletcher sprawdził, czy rękawiczki są odpowiednio obcisłe.Fabryka? Stara kopalnia?Tłuścioch postawił nogę na pierwszym szczeblu. Pozostałość z lepszych czasów.Mam nadzieję, że dawniej nikt nie skąpił nanierdzewną stal.Tu wszystko się rusza.Metalowa drabinka rzeczywiście drgała.Fletcher z całej siły zaciskał dłonie naporęczach, a mimo to wydawało mu się, że każdy krok powoduje obsuwanie się całejkonstrukcji.Wokół panowała ciemność.Tylko w górze szarzał coraz mniejszy otwór,przez który prószył śnieg.Fletcher zaklął przez zęby.Zwielokrotnione akustykąrozległej przestrzeni odgłosy wiejącego na górze wiatru nie wpływały na niego kojąco.Odetchnął z ulgą, kiedy znalezli się w końcu na wąskim podeście, bynajmniej nie nadnie zbiornika. Chodzcie za mną  szept Larkina nabrał nadnaturalnej mocy. Po ciemku? Jeszcze chwilę.Wąski, sądząc po dudnieniu, również metalowy, korytarz zaprowadził ich dojakiegoś pomieszczenia.Dopiero tutaj Liddy zapalił pochodnię. Gdzie jesteśmy?Fletcher oparł się o betonową ścianę. To bardzo stara budowla  powiedział Parsons. Nie słyszałem, żebyktokolwiek jej używał. Poza nami  dodał Larkin. Tędy.Szeroka pochylnia ze zmurszałego, jakby wyżartego przez kwas żelbetu wiodła ichna jeszcze niższy poziom.Tłuścioch kilka razy potknął się o wystające zbrojenie. Uważajcie teraz  Liddy uniósł pochodnię.W jej chwiejnym, zmieniającym cochwilę natężenie świetle ujrzeli wzmocnioną kratownicę drzwi. To sala Martwych Rzeczy.Przechodzcie bardzo ostrożnie.Parsons pchnął umieszczone na teflonowych zawiasach skrzydło.Trudno byłozorientować się w rozmiarach pomieszczenia.Ruchome cienie idących raz nikły gdzieśw mrocznych głębiach, to znowu pojawiały się drżące na jakichś powierzchniach tuż obok. Miałem rację  szepnął Fletcher. To chyba fabryka.Spojrzał na zmatowiałe maszyny, popękane, pokryte kopciem ekranykomputerów.Dotknął okładki jakiejś książki leżącej na pochylonym blacie stołu, leczzaraz cofnął rękę, bo książka rozpadła się w pył, jakby była już tylko popiołem,zachowującym jakimś cudem kształt spalonego oryginału.Wzdrygnął się.Pojął, żewszystkie przedmioty w tej sali są już tylko atrapami, pustymi obudowami, jakbydekoracją do jakiegoś widowiska.Poczuł ulgę, kiedy krętymi schodami zeszli doszerokiego korytarza. Co jest za tymi drzwiami?  spytał, wskazując niknący w oddali rządpołyskujących powierzchni. Różnie  Larkin przyspieszył kroku. Czasami pokoje, czasami wyrwy na kilkapięter. Co tu się stało? Zawsze tak było.Fletcher uśmiechnął się do siebie.Jego własny czas i czas Larkina nie miały zesobą nic wspólnego. Gdzie spotkamy waszego przywódcę?  mruknął Tłuścioch. Niedaleko.Zaraz dotrzemy do kanałów, ale.być może, będziemy musieli naniego poczekać. Długo?Larkin wzruszył ramionami.Parsons i Liddy otworzyli kolejną klapę w podłodze.Tłuścioch jęknął na widokmetalowej drabinki.Ta jednak okazała się krótka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl