[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypadły w końcu z lasu na otwartą przestrzeń.Jakiś człowiek klęczał za skałą i celowałw dół.Dixie wrzasnęła i zrzuciła pled.Kopnęła konika i zaszarżowała na mężczyznę.Zaskoczony, odwrócił się w jej stronę i krzyknął.Przez ułamek sekundy mierzył do niej zkarabinu, potem zgiął się i rzucił na prawo od niej, między drzewa, na stok wysokiej góry.Koń zarył się kopytami w błocie, tuż nad skrajem urwiska, skąd strzelał tamten człowiek.Dixie zeskoczyła z konia i podbiegła do krawędzi.Spojrzała ku niej biała twarz Artiego. On zastrzelił tatusia!  płakał. Dixie, on zabił mojego ojca!Hałasy były tak uporczywe, że Hattie nie mogła zasnąć.Niezadowolona, odrzuciła kołdręi założyła płaszcz kąpielowy.Chłopcy ciągle przetrząsali pokój Hala, robili więcej hałasuniż.Hattie zatrzymała się w drzwiach swego pokoju.Czego oni o tej porze szukali w pokojuHala? Otuliła się połami płaszcza.Gdyby wrócili przemoczeni, brudni i zmęczeni, zrzucilibyodzież na dole, wzięliby krótki prysznic i poszli spać.Nie siedzieliby w bibliotece.Na pewno nie!Cofnęła się od drzwi.Telefon był w korytarzu.Nie mogła dostać się do niego i wezwać pomocy nie narażającsię na przyłapanie przez tych.A w dodatku raz już dzisiaj wszczęła alarm.Może jednak to byli jej chłopcy? Czy nie wygłupiłaby się podwójnie, jeszcze raz meldując o włamywaczach?Musi najpierw dowiedzieć się, kto tam szpera.Potem postanowi, co robić.Jeśli grozi jej prawdziwe niebezpieczeństwo, to musi myśleć i działać szybciej iskuteczniej niż kiedykolwiek przedtem.Wróciła do łóżka, usiadła na nim i zaczęłaprzygotowywać plan. Do diabła, Turner!  wyszeptał Oskar Hayden. Przeorałeś już wszystko.Skąd wiesz,że znajdziesz tu jedno słowo o złocie?!Reed Turner przestał na chwilę wertować kartotekę. Bo znam ludzi.Ten człowiek wie, gdzie szukać złota.On tylko czeka na właściwymoment, by je zlokalizować. I nagle ten czas nadszedł? W samej rzeczy! Gdy tylko pański student znalazł szkielet, Blane zrozumiał, żepojawiła się szansa, na którą czekał.Musiał tylko doprowadzić do zidentyfikowania zwłok, ijuż mógł działać, jako poszukiwacz skarbu. Przykro mi, lecz nie rozumiem, w jaki sposób włamywanie się do jego domu iprzetrząsanie papierów ma nam przynieść jakąś korzyść.Czy nie lepiej śledzić go i zabrać muskarb, gdy go już znajdzie? Wtedy bylibyśmy jedynie złodziejami  wyjaśnił Reed Turner. Niczym lepszym odjego pradziadka.Nie, drogi panie Hayden! My musimy uzyskać prawa, które wytrzymająpróbę sądu.Musimy wykazać, że to my, dzięki naukowym metodom i badaniomhistorycznym, zlokalizowaliśmy złoto. Tak czy siak je zabierzemy. Owszem, lecz bez przemocy.I bez rekompensaty dla Blane a. Panie Tumer, podoba mi się pańskie podejście  zachichotał Hayden. Słowo daję! Ale mnie się nie podoba  oznajmiła Hattie Blane.Wyciągnęła rękę ku ścianie iwłączyła światło. Słowo honoru!Mężczyzni odwrócili się ku otwartym drzwiom biblioteki.Oskar Hayden zachłysnął się.Reed Turner krzyknął.Winnie Nash była pogrążona w głębokim śnie, gdy obudził ją huk wystrzału.Przespałanajgorszą część burzy nawet nie drgnąwszy, ale ten dzwięk otrzezwił ją natychmiast.Jak również to, że ktoś znajdował się w namiocie.Otworzyła jedno oko.W namiocie panowała ciemność, tylko wątła strużka światła zmalutkiej latarki przecinała mrok.Ktoś nachylał się nad jej biurkiem i próbował odczytać jejnotatki.Trochę szerzej otworzyła oko.Nie.Nie jej notatki.Jej osobisty dziennik! Ostrożnie sięgnęła pod materac po rewolwer imocną latarkę.Zanim wyjechała z Bostonu, jej narzeczony, który nigdy nie wybrał się nazachód od Nowego Jorku, sprezentował jej broń wraz z ostrzeżeniem przed wszystkim, odgrzechotników po niedzwiedzie.Nauczyła się strzelać i trzymać ją pod ręką, ale nigdy niesądziła, że będzie musiała jej użyć. Wyciąnęła rewolwer i latarkę i wsunęła pod kołdrę.Delikatnie załadowała iodbezpieczyła broń.Usiadła, wycelowała rewolwer, włączyła latarkę i wrzasnęła: Nie ruszaj się, gadzie! Mam cię na muszce!Snop jasnego światła przyszpilił Hastingsa Clarka jak pluskwę.Odwrócił się, zrzucającpapiery na ziemię.Lekceważąc jej wezwanie runął w noc.Winnie, wstrząśnięta i zła, wstała i podeszła do biurka.Włączyła światło.Dziennikzniknął.Narzuciła bluzę, włożyła buty.Machając rewolwerem i latarką wybiegła z namiotu.Nie było śladu Hastingsa Clarka.Zniknął. Hastings!  zawołała. Gdzie jesteś, skórkozjadzie?! Oddaj mi mój dziennik!Kilku paleontologów wyjrzało z namiotów zobaczyć, co się dzieje.Winnie jeszcze razzawołała Hastingsa i oświetliła obóz.Przybiegł do niej Wayne Sussex. Nic ci się nie stało? Zdawało mi się, że słyszałem strzał  powiedział. RąbnęłaśHastingsa Clarka? Nie zdążyłam wystrzelić  oświadczyła Winnie. Ale ja też słyszałam strzał.Jedna z robotnic wskazała na urwisko nad obozem. Wydawało mi się, że słyszałam go stamtąd.Winnie skierowała tam światło reflektora.Deszcz zmył ze zbocza glebę i roślinność.Stromizna wyglądała teraz jak ściana jakiegoś gigantycznego więzienia.Wysoko na wąskim występie skalnym, nie dalej niż parę metrów w bok od obozu, leżałoczyjeś ciało.Mężczyzna.Jedno jego ramię i noga zwisały z krawędzi, głowa była odwróconaod stoku.Najego plecach widniała plama krwi.Ciemna, prawie czarna w świetle latarki.Winnie stłumiła pragnienie krzyku.Przeniosła światło wyżej.Artie Blane o śmiertelnie bladej twarzy klęczał na krawędzi następnego występu.Nawet ztej odległości widać było malujące się na niej przerażenie.Jego ojciec leżał nad przepaścią krwawiąc, może martwy.Winnie usłyszała jeszcze inny głos.Na szczycie góry nad obozem stała Dixie Sheldon zmała Indianką u boku.Winnie dojrzała jeszcze łby dwóch koni.Linę.Dwie liny.Po chwili Dixie zawisła na nich i zaczęła spuszczać się w dół przepaści.Do Artiego.Do Hala.Winnie odwróciła się i wydała polecenia swoim pracownikom. 16Liny pochodziły z torby Esther.Wiedza o tym, jak się nimi posługiwać, przetrwała zczasów, gdy Dixie uprawiała wspinaczkę jako hobby.Teraz schodziła ostrożnie ścianąurwiska, i próbowała opanować emocje, wisząc nad pierwszym występem, gdzie stał Artie.W milczeniu i ze stoickim spokojem czekał na kogoś, kto pomoże jego tacie.Zachowywał się tak jak ojciec.Każdy inny dzieciak wrzeszczałby i płakał o pomoc.Dixie odrzuciła myśl, że Hal nie żyje.To po prostu niemożliwe! Wiedziałaby przecież.IEsther wiedziałaby też.To staruszka podała jej liny i powiedziała: Idz do niego, dziecko! Uzdrów go.Ty wiesz, jak.I właśnie to miała zamiar uczynić.Zciana była mokra po ulewie, szczeliny i występy na stopy i palce były śliskie izdradliwe, ale Dixie posuwała się do celu.Nie mogła popełnić błędu.Zbyt wiele zależało odniej.Zbyt wiele.Po kilku minutach dotarła do Artiego.Twarz chłopca była zalana łzami.Pomógł jejściągnąć linę i przewiązał ją, aby mogła iść niżej, do Hala. Kiedy spadł?  zapytała. Przed czy po strzale? Po  odpowiedział Artie i przeciągnął linę wokół skalnej kolumny. Dixie, czy panimyśli, że on umarł? Nie!  Wypróbowała linę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl