[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że to nie był T-Rex, tylko projektor Zeissa.- A niech to, kurwa - mruknąłem, mimo wszystko zachwycony, gdy w moim umyślewreszcie zaskoczyło.- Po nie przepada za podobnym językiem - wymamrotał Gwillam i odniosłemniepokojące wrażenie, że może jednak ma jakieś poczucie humoru.Okrążył zeissowski projektor, a ja poszedłem za nim, czy raczej zostałem zapędzony.Olbrzymia sala po drugiej stronie była niemal pusta, pozostały na niej jedynie widmoweodbicia niewyblakłych części wykładziny w miejscach, gdzie kiedyś stały inne przedmioty:ścianki działowe, elementy wystaw, stare kamery filmowe, dioramy, przedstawiające sceny zwielkich filmów.Anathemata skolonizowali tylko drobny fragment: przy biurkachotoczonych grubymi pętami kabli elektrycznych, przypominającymi zasieki z drutu kolczastego, paru facetów pracowało na laptopach.Kolejni dwaj rozmawiali przez komórki,jeden z nich kreślił palcem linie na tablicy - wielkim planie Londynu, przypiętym do ściany,jak w serialach policyjnych z lat siedemdziesiątych.To wszystko - to i wokół mnóstwopustego miejsca.- Teraz, gdy dzieci się usamodzielniły, powinniście przenieść się do mniejszego lokum- zauważyłem, celując w nonszalancki ton i chybiając o dobry kilometr.- Moglibyściespokojnie płacić mniejszy czynsz.Gwillam się uśmiechnął.Obserwował moją twarz, śledząc z klinicznymzainteresowaniem reakcje.- A kto tu mówi o czynszu? Zostawili klucz pod wycieraczką, a my się wprosiliśmy.Zakładam, że wiesz, co tu się mieściło, nim umarło.- Jasne - odparłem.- Wiem.Ale Gwillam i tak chciał wypowiedzieć puentę i nie dał się zniechęcić.- To było Muzeum Ruchomego Obrazu.Same te słowa przywołały niewielką burzę wspomnień.Muzeum, podobnie jak TeatrNarodowy i Sala Festiwalowa, stanowiło część kompleksu South Bank - dołączono je doniego już po wybudowaniu reszty, bo film był opóznionym dzieckiem świata sztuki i musiałsam rozpychać się łokciami przy stole.Wcześniej byłem tu tylko raz - na wycieczce szkolnej,gdy miałem trzynaście lat.Długa jazda z Liverpoolu pociągiem, z czterema kanapkami zparówkami wieprzowymi i puszką napoju na cały dzień.Udawałem, że to syf, bo tak mówilimoi kumple, ale w skrytości ducha uważałem, że staroświecka groza latarni magicznych tosuper sprawa i zakradłem się, by dwa razy z rzędu obejrzeć sekwencję bitwy x-wingów z tie-fighterami z Gwiezdnych Wojen.Teraz był to tylko pusty magazyn.- Muzeum zamknięto pod koniec lat dziewięćdziesiątych - rzekł z roztargnieniemGwillam.- Wystawa pojechała w trasę.Ma się znów otworzyć za jakieś trzy lata.Atymczasem.to wygodne miejsce, niedaleko West Endu.Usiądz, Castor.Nie zauważyłem krzesła.Stało w plamie cienia po drugiej stronie tablicy, w miejscu,do którego nie sięgały dwa pasma światła.Obok na podłodze leżał zwój liny, a obok stałamała czarna torba lekarska.Był tam też stół: okrągły stolik z poplamionym, laminowanymblatem, wyglądający jak przybysz z innych czasów.Gwillam obrócił krzesło w moją stronę.- Proszę - rzekł tym samym obojętnym tonem.- Dzięki, postoję.Gwillam westchnął i zacisnął wargi z miną sugerującą, że choć często styka się z samolubnym i bezmyślnym zachowaniem, wciąż nie może do niego przywyknąć.- Jeśli postoisz, Zucker i Sallis nie będą mogli przywiązać cię do krzesła.- I o to chodzi.- A ja chcę, żeby cię przywiązali, bo bardzo ułatwi mi to część tego, co dla ciebiezaplanowałem.- Posłuchaj - zacząłem - jako zatroskany obywatel chętnie zgodzę się współpracowaćz.Lecz Gwillam musiał dać swemu zespołowi jakiś sygnał, którego nie dostrzegłem.Masywna, szponiasta łapa Po zacisnęła się wokół mego gardła.Bezceremonialnie podciągnąłmnie do krzesła, posadził gwałtownie i przytrzymał.Zucker i Sallis zakrzątnęli się wokół zesznurami: pełni entuzjazmu amatorzy jeśli chodzi o węzły, ale brak finezji z nawiązkąnadrabiali zaangażowaniem.Podczas gdy się krzątali, Gwillam przyniósł drugie krzesło i postawił naprzeciw mnie.A kiedy cofnęli się z szacunkiem, zakończywszy pracę, podziękował im krótkim skinieniemgłowy.- Sallis - rzekł - zostaniesz ze mną.Panie Zucker, po ostatnich wysiłkach możecie zpanem Po oddalić się do kaplicy.- Dziękuję, ojcze - odparł Zucker i obaj, obróciwszy się na pięcie, odeszli w ciemność.Po drodze obejrzał się na mnie przez ramię, odsłaniając stanowczo zbyt dużo zębów.Sallis podszedł do ściany i usiadł, oparty plecami.Nie do końca do mnie celował, alenadal trzymał w dłoni spluwę.- Czy to jakiś eufemizm? - spytałem Gwillama.Spojrzał na mnie ze szczerymzdumieniem.- Ależ nie.Gdziekolwiek się zatrzymujemy, mamy ze sobą kaplicę polową, Castor.Nasza wiara jest dla nas bardzo ważna.- Była wiara.Gwillam uniósł brew.Nie wyglądał jednak na zdenerwowanego, moja szpilka nieukłuła tak bardzo, jak oczekiwałem.- Wiesz, ilu katolików żyje na tym świecie, Castor? - spytał.- Przed tym, nim razem z kumplami was wykopali, czy po?- Dobrze ponad miliard.Siedemnaście procent ludności świata.W samych Amerykachjest nas pięćset milionów.Ojciec Zwięty z konieczności musi być nie tylko przywódcąreligijnym, ale i politykiem.Musi grać w gry ludzi i narodów.I czasami oznacza to, że abywiele zyskać, musi popełnić drobną niesprawiedliwość. - To znaczy?- Anathemata Curialis otrzymała bardzo poważny zastrzyk funduszy tuż przedśmiercią Jana Pawła II.A potem jego następca, Benedykt XVI, polecił nam się rozwiązać podgrozbą ekskomuniki.Te dwa czyny można w najlepszym razie uznać za skurcz i rozkurczserca.Kościół wyrzekł się nas, ale nie przestał dobrze nam życzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl