[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było ich zbyt wielu, krew buntowała się w niej przeciwko więzom krwi.Krewniraz na zawsze jej obrzydli.Nie chciała żadnych więcej związków z tymdomem, opuści go na zawsze, a do rodziny męża też nie wróci.Już nigdynie zgodzi się na więzy, które dławią miłością i nienawiścią.Wiedziałajuż teraz, dlaczego uciekła w małżeństwo, i wiedziała, że nie zatrzymasię w żadnym miejscu, nie zostanie z nikim, kto mógłby jej zabronićdokonywania własnych odkryć, kto by jej mówił  Nie.Miała nadzieję,że nikt nie zajął jej dawnego pokoju, chciałaby spędzić tam jeszcze jednąnoc, pożegnać się z tym pokojem, w którym tak lubiła kiedyś spać  gdziespała i budziła się, i czekała, aż dorośnie, zacznie żyć.Och, czym jestżycie, zadała sobie pytanie z rozpaczliwą powagą, dziecinnymi słowami,na które nie ma odpowiedzi, i jak je mam rozegrać? Jest czymś moimwłasnym, pomyślała z furią zazdrosnej zaborczości, i co z nim zrobię? Niewiedziała, że zadaje sobie to pytanie, ponieważ wszystko, czego ją uczonood najwcześniejszego dzieciństwa, dowodziło, że życie jest substancją,jest materiałem, który należy przetworzyć, materiałem nabierającymkształtu, kierunku i sensu tylko w miarę, jak nim kieruje i jak go formujeten, kto go posiada; życie składa się z ciągłych i różnorodnych aktów wolidokonywanych z myślą o pewnym określonym celu.Zapewniano ją, żeistnieją cele dobre i złe, trzeba tylko dokonać wyboru.Ale co jest dobrem,a co jest złem? Nienawidzę miłości, pomyślała, jak gdyby mogło to byćodpowiedzią, nie chcę kochać i być kochaną, nienawidzę tego.I to nagłezawalenie się starej, bolesnej struktury zniekształconych wyobrażeń ibłędnych pojęć stało się pociechą dla jej skłopotanego, podnieconegoumysłu.Nic o tym nie wiesz, powiedziała do siebie Miranda z niezwykłąwyrazistością, jak gdyby była kimś starszym, kto strofuje jakieś młodenierozważne stworzenie.Sama musisz to zgłębić.Ale nie odezwał siężaden głos, który przynaglałby ją do podjęcia decyzji; Teraz zrobię to ato, będę tym a tym, pojadę tam a tam, obiorę taką a taką drogę do takiego a takiego celu.Najpierw muszę pytać, pomyślała, ale kto odpowie na mojepytania? Nikt, albo będzie za dużo odpowiedzi i ani jednej prawdziwej.Jaka jest prawda, zadała sobie pytanie z takim przejęciem, jak gdybynikt dotąd o to nie pytał, prawda choćby o najdrobniejszych, najmniejważnych rzeczach, którą muszę poznać? I gdzie mam tej prawdy szukać?Jej umysł buntował się przeciwko wspominaniu  nie przeszłości, tylkolegendy przeszłości, przeciwko cudzym wspomnieniom o przeszłości,na które patrzała zachwycona przez całe życie, jak dziecko patrzące naobrazki latarni magicznej.Ale przecież mam jeszcze przed sobą mojewłasne życie, pomyślała, moje życie tu i po śmierci.Nie chcę żadnychobietnic, żadnych fałszywych nadziei, nie będę romantyczna.Nie mogężyć dłużej w ich świecie, pomyślała przysłuchując się głosom za plecami.Niech opowiadają sobie nawzajem swoje historyjki.Niech sobie dalejtłumaczą przebieg zdarzeń.Mnie to nic nie obchodzi.Przynajmniejmogę znać prawdę o tym, co się mnie przydarza, zapewniła się bez słów,składając sobie obietnicę w całej swojej ufności, całej ignorancji. BIAAY KOC, BIAAY JEyDZIECWiedziała we śnie, że leży na łóżku, ale nie na tym łóżku, na którympołożyła się przed kilku godzinami, i pokój nie był ten sam, chociaż był topokój skądś jej znany.Serce jak kamień leżało na jej piersi, na zewnątrz;tętno opózniało się, milkło i wiedziała, że zdarzy się coś dziwnego, kiedywczesny poranny wiatr powieje chłodem przez drewniane kratki w oknie,kiedy smugi światła zrobią się granatowe i cały dom będzie chrapałpogrążony we śnie.Teraz muszę wstać i wyjść, póki oni leżą cicho.Gdzie są moje rzeczy?Przedmioty w tym domu rządzą się własną wolą i chowają się, gdzie chcą.Zwiatło dzienne runie nagle na dach i zerwie ich wszystkich na nogi;rozpromienią się twarze, głosy będą pytały: Dokąd idziesz? Co robisz?O czym myślisz? Jak się czujesz? Dlaczego mówisz takie rzeczy? O coci chodzi? Dość spania.Gdzie moje buty i jakiego konia dosiądę? Grajkaczy Siwka, czy Miss Lucy o długim pysku i przewrotnym oku? Jak jakochałam ten dom rankiem, zanim wstaliśmy wszyscy i zanim splątaliśmysię jak zle zarzucone wędki.Za wielu ludzi urodziło się tutaj, ludzi, którzyza dużo tu płakali, i śmiali się za dużo, i za bardzo się na siebie złościli ioburzali.Zbyt wiele osób zmarło już w tym łóżku, za wiele, stanowczoza wiele zjaw przodków stoi na półce nad kominkiem, za dużo, niechto diabli, jest pokrowców na meble w tym domu, powiedziała na głos, ioch, co za nagromadzenie kurzu, któremu nigdy, nawet na sekundę, niepozwolono osiąść w spokoju.A ten obcy? Gdzie jest ten wychudzony, zielonkawy obcy, który pamiętam  kręcił się po domu, tak gościnnie przyjęty przez mojego dziadka, moją cioteczną babkę, mojego kuzyna w piątym stopniupokrewieństwa, mojego zniedołężniałego psa i srebrzystego kotka?Ciekawa jestem, dlaczego oni go tak polubili? I gdzie oni są teraz? Aprzecież widziałam go, jak wieczorem przechodził za oknem& Co pozanimi miałam na tym święcie? Nic.Nic nie jest moje, nie mam nic, aleto mi wystarcza, to jest piękne i całe należy do mnie.Czy ja chodzę wmojej własnej skórze, czy też jest to coś, co pożyczyłam, żeby nie ranićwłasnej skromności? Więc jakiego konia wybiorę na tę podróż, której niezamierzam odbyć, Siwka czy Miss Lucy, czy Grajka, który bierze rowypo ciemku i wie, jak wziąć wędzidło na kieł? Wczesny ranek jest dla mnienajlepszy, ponieważ drzewa są drzewami pod jeden strychulec, kamieniesą kamieniami oprawionymi w cienie, o których wiadomo, że są trawą,nie ma zdradliwych kształtów czy domysłów, droga jest ciągle jeszczepogrążona we śnie pod nie spękaną pokrywą rosy.Dosiądę Siwka, bo nieboi się mostów.Dalej, Siwek, powiedziała biorąc do ręki uzdę, musimy prześcignąćZmierć i Diabła.Wy się do tego nie nadajecie, wyjaśniła tamtym koniom,które osiodłane stały przed wrotami stajni; stał wśród nich wierzchowiecnieznajomego, też szary, o pociemniałych nozdrzach i uszach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl