[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łyjemy w naprawdę małym, ściśle ograniczonym i kontrolowanym świecie, a pewneaspekty jego organizacji jeszcze tę sztuczność uwydatniają.Na przykład, nie mamy mody nie w sensie spontanicznej kreatywności, powodującej falę naśladownictwa i rekomplikacji.(Kreatywność to rzadkość nawet w najlepszej sytuacji, a tutaj, przy ledwie setce ludzi, jest jejza mało na coś takiego).Zamiast tego mamy osobliwie frenetyczną namiastkę mody,dyktowaną przez sklepowy asortyment.Gdzieś przetrwał katalog stylów z ciemnych wieków,a może skompilował go jakiś muzealnik i sklepy regularnie podmieniają towary, zmuszającnas do kupowania nowych rzeczy co parę cykli.Inaczej wypada się z obiegu.(Kolejnatechnika wymuszająca konformizm: zapomnisz o aktualizacji zawartości szafy  narażasz się na krytykę).W tym miesiącu są modne kapelusze, absurdalne konstrukcje z szerokimirondami i ocieniającymi twarz woalkami.Kapelusze jeszcze zniosę, ale tych rond i woaleknie cierpię  ciągle o coś nimi zaczepiam, a poza tym przeszkadzają.Wróćmy jednak do Cass, obiektu moich nadziei i niepokojów.Stoję jak zwykle obok Sama, ze śpiewnikiem w dłoniach, poruszam ustami, a wzrokiemwodzę po drugiej stronie nawy.W tygodniu pojawiła się nowa kohorta i w kościele jest pełnoludzi  niedługo będą musieli go powiększyć.Próbuję wyłowić nowych, bo nie chcę, żebyzadawali się ze starszymi kohortami.Może udzielił mi się wyrachowany cynizm Jen, ale uczęsię domyślać stopnia czyjegoś wyalienowania na podstawie tego, jak długo tu siedzi.Mamwrażenie, że wśród nowych udałoby mi się znalezć jakichś sojuszników, o ile wypatrzę ichzaraz na początku cyklu, zanim punktociągi wbiją w nich swoje szpony.Mick z jakiegoś powodu siedzi  stoi  w tym tygodniu razem z nowymi ludzmi.Automatycznie zerkam na kobietę po jego lewej.Zerkam jeszcze raz, nie wierząc własnymoczom.Ma na sobie niebieską suknię z długimi rękawami i wysokim kołnierzem orazkapelusz z zakrywającą twarz czarną woalką.Ciało wokół oczu grubo zasmarowanemakijażem.Usta to czerwona rana, a policzki są bez koloru.To na pewno Cass, a śpiewnik zhymnami trzyma tak, jakby pierwszy raz widziała go na oczy.Kay, czy to ty?  zastanawiam się, kuszona jej obecnością.Trzymam się obietnicy, którąna mnie wymogła. Poszukasz mnie tam w środku?.A Cass.Cass zna społeczeństwolodowych ghuli.Gdyby Mick nie był tak opętany zazdrością, że nie wypuszcza jej z domu,gdyby.Sam szturcha mnie dyskretnie pod żebro.Ludzie zamykają śpiewniki i siadają.Pośpiesznie robię to samo.(Nie chcę, żeby ktoś zauważył, nie chcę zwracać na siebieniepożądanej uwagi). Moi kochani  ględzi Fiore  nasz kościół jest pełen miłości i dziś serdecznie witamy wnaszym łonie nową kohortę: Eddiego, Pata, Jona. wymienia kolejno siedem innychnowych ofiar .jestem pewien, że wezmiecie ich pod swoje skrzydła i szybko się z nimizaprzyjaznicie.Spóznione powitanie należy się także naszemu śpiochowi Cass, którawreszcie postanowiła zaszczycić nas swoją pachnącą obecnością.Paple w tym stylu przez jakiś czas, wygłaszając przesłodzone kazanie o posłuszeństwie,ilustrowane od czasu do czasu anegdotami o różnych grzeszkach.Vern, jak się zdaje, napił siędwa tygodnie temu do nieprzytomności i rzygał na Main Street, natomiast Erica i Kate pobiłysię, tak poważnie, że Erica trafiła do szpitala, wraz z Gregiem i Brook, którzy próbowaliodciągnąć Kate.Siedzi teraz w więzieniu, płacąc za swój wybuch dniami o chlebie i nocami owodzie, a kiedy Fiore kończy ją potępiać, wśród wiernych rozchodzi się gniewny pomrukdezaprobaty.Zerkam kątem oka na Cass, starając się zrobić to dyskretnie.Nie widzę jej miny woalka całkiem ją zasłania  ale jestem niemal pewna, że gdybym mogła, ujrzałabymstrach.Ramiona ma przygarbione w postawie obronnej i odchyla się w przeciwną stronę od Micka.Gdy wychodzimy na świeże powietrze, łapię kieliszek wina i wychylam go duszkiem,trzymając się blisko Sama.Patrzy na mnie zdenerwowany. Coś nie tak? Tak.Nie.Właściwie nie wiem.Wierci mnie w żołądku.Cass jest najbardziej wyalienowana ze wszystkich żon Kohorty6, nie wolno jej nigdzie wychodzić  zresztą, czy Sam może mnie przed czymkolwiekpowstrzymać, jeśli tylko zechcę? Mick to trucizna, nie subtelna społeczna toksyna Jen, leczjad żądlącego owada, brutalny i bezpośredni, z niczym się niekryjący. Tylko coś sprawdzę.Wrócę za parę minut, dobra? Reeve, uważaj na siebie.Patrzę mu w oczy.Obawia się o mnie, uświadamiam sobie.Zawstydzona kiwam głową,potem odchodzę w stronę głównego, frontowego wejścia do kościoła.Mick gada z gromadką srogo wyglądających mężczyzn, same żyły, mięśnie i włosyprzycięte przy skórze  to goście, których widuje się przy kopaniu rowów albo kierowaniuniesamowicie głośnymi machinami.Wygryzają one dziury w drogach, a potem z powrotem jezasypują.Zawzięcie gestykuluje.Obok stoi paru ministrantów, a w wejściu czeka kilkakobiet.Podkradam się do drzwi, wchodzę do środka.Kościół jest prawie pusty, koło ostatnichławek stoi tylko jedna osoba. Kay? Cass?  pytam.Zerka na mnie. R.reeve?Jest ciemno i nie jestem pewna, ale coś w tych grubo nałożonych cieniach sugeruje misiniaki.Jeśli Mick ją pobił, taka suknia skutecznie przykryłaby wszelkie ślady przemocy. Wszystko w porządku?  pytam.Przeskakuje wzrokiem do wejścia. Nie  szepcze. Posłuchaj, on jest.nie mieszaj się.Dobrze? Nie potrzebuję pomocy.Trzymaj się ode mnie z daleka. Głos jej wyraznie drży. Obiecałam, że cię tu poszukam  mówię. Przestań. Kręci głową. On mnie zabije, rozumiesz? Jeśli tylko nabierze podejrzeń,że z kimś rozmawiałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl