[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego tak się przejmowała i rozkoszowała strojami Madge, a potem moimi.Ale też stroje w owych czasach to naprawdę były stroje! Miewało się ich dużo, nie żałowano na nie materiału ani pracy.Riuszki, żaboty, falbany, koronki, skomplikowane szwy i kliny - suknie nie tylko zamiatały ziemię i idąc należało je elegancko jedną ręką unosić, lecz także noszono do nich narzutki, żakieciki albo boa z piór.A fryzury - w owych czasach to były koafiury, a nie tylko takie przejechanie grzebieniem po włosach.Fryzowało się włosy, kręciło, układało w fale, na noc zakręcało się na lokówki, robiło fale za pomocą gorących rurek.Jeśli dziewczyna szła na tańce, zaczynała się czesać przynajmniej dwie godziny wcześniej i na fryzurę poświęcała półtorej godziny, pół godziny mniej więcej pozostawało jej na włożenie sukni, pończoch, pantofelków i na tym podobne czynności.Nie był to naturalnie mój świat, lecz świat dorosłych, od którego się dystansowałam.Niemniej wywierał na mnie swój wpływ.Omawiałyśmy z Marie toalety mademoiselles i naszych faworytek.Tak się składało, że na naszej ulicy w najbliższym sąsiedztwie nie mieszkały żadne dzieci w moim wieku.Raz jeszcze więc, podobnie jak to robiłam wcześniej, stwarzałam sobie towarzyszy do zabaw, następców Kałuży, Wiewiórki i Drzewa oraz moich słynnych Kociąt.Tym razem wymyśliłam Szkołę.I to bynajmniej nie dlatego, żebym pragnęła chodzić do szkoły.Nie, myślę, że Szkoła to było jedyne miejsce, w którym mogło się znaleźć siedem dziewczynek w różnym wieku, o różnym wyglądzie i pochodzących z różnych domów, a nie z jednej rodziny, czego sobie nie życzyłam.Szkoła nie miała nazwy, była to po prostu Szkoła.Przyszły do niej jako pierwsze Ethel Smith i Annie Gray.Ethel miała jedenaście lat, Annie dziewięć.Ethel, ciemna, ze wspaniałą grzywą włosów, inteligentna, wyróżniała się w sportach, mówiła niskim głosem i miała chyba dość męski wygląd.Annie Gray stanowiła zupełne przeciwieństwo swojej serdecznej przyjaciółki, Ethel.Miała jasne jak len włosy, niebieskie oczy, była nieśmiała, nerwowa i skłonna do łez.Trzymała się kurczowo Ethel, a ta zawsze ją chroniła.Lubiłam obie, ale bardziej śmiałą i żywą Ethel.Do Ethel i Annie dodałam jeszcze dwie inne: Isabellę Sullivan, która była bogata, złotowłosa, brązowooka i śliczna.Miała lat jedenaście.Nie lubiłam jej, a nawet czułam do niej wyraźną niechęć.Do Isabel pasowało słowo „światowa”.(„Światowa” to określenie, które nieustannie pojawiało się w opowieściach z tych czasów: całe strony poświęcone są zmartwieniom w rodzinie Mayów w związku ze światowością Flory.) Isabel stanowiła na pewno kwintesencję światowości.Zadzierała nosa, przechwalała się swoim bogactwem i nosiła sukienki o wiele dla niej za drogie i zbyt wspaniałe jak na dziewczynkę w tym wieku.Elsie Green była jej kuzynką.Dość irlandzka w typie: ciemne włosy, loczki, niebieskie oczy, wesoła i śmieszka.Żyła w dobrej komitywie z Isabel, choć czasami zmywała jej głowę.Elsie była biedna; nosiła ubrania odrzucone przez Isabel, co czasami napełniało ją goryczą, ale niezbyt wielką, bo miała niefrasobliwe usposobienie.Ta czwórka wystarczała mi przez jakiś czas.Dziewczynki podróżowały Rurową Linią Kolejową, jeździły konno, zajmowały się ogrodem, grały też dużo w krykieta.Organizowałam turnieje i specjalne mecze.Żywiłam nadzieję, że Isabel nie wygra.Robiłam wszystko, co mogłam, prócz oszukiwania, żeby nie wygrywała - to znaczy trzymałam za nią byle jak młotek, grałam szybko, wcale nie celując, i im bardziej grałam niedbale, tym większe szczęście miała Isabel.Przechodziła przez niemożliwe do pokonania bramki, odbijała kule z przeciwnej strony trawnika i niemal zawsze zajmowała pierwsze lub drugie miejsce.Bardzo mnie to irytowało.Po pewnym czasie przyszło mi do głowy, że byłoby przyjemnie mieć w szkole jakieś młodsze dziewczynki.Dodałam więc jeszcze dwie sześciolatki, Ellę White i Sue de Verte.Ella była sumienna, pilna i nudna.Miała gęste włosy i dobrze się uczyła.Dawała sobie świetnie radę z „Przewodnikiem dziecka w świecie wiedzy” doktora Brewera i grała całkiem nieźle w krykieta.Sue de Verte robiła wrażenie dziwnie bezbarwnej, nie tylko taki miała wygląd - była blondynką o bladoniebieskich oczach - lecz także charakter.Jakoś nie mogłam rozgryźć ani wyczuć Sue.Ona i Ella bardzo się przyjaźniły, ale mimo że znałam Ellę jak własną dłoń, Sue pozostała dla mnie nieuchwytna.Pewno dlatego że tak naprawdę to wcieliłam się w nią.Kiedy rozmawiałam z innymi dziewczynkami, to zawsze rozmawiała z nimi Sue, nie Agatha, Sue zatem i Agatha stały się dwiema stronami tej samej osoby.Sue była obserwatorem, niejedną z dramatis personae.Jako siódmą z kolei dziewczynkę do kompletu dodałam siostrę przyrodnią Sue, Verę de Verte.Vera wydawała mi się bardzo dorosła, bo miała już trzynaście lat.Nie była wtedy ładna, w przyszłości natomiast miała się stać oszałamiającą pięknością.Jej pochodzenie przesłaniała mgiełka tajemnicy.Obmyślałam dla niej różne wersje wielce romantycznej przyszłości.Włosy miała w kolorze słomy, a oczy niebieskie jak niezapominajki.Wymyślając swoje „dziewczynki”, wzorowałam się na kopiach obrazów z Królewskiej Akademii, które moja babcia miała w swoim domu w Ealing.Obiecała mi, że pewnego dnia będą należeć do mnie.W dniach niepogody spędzałam całe godziny oglądając je, nie tyle może ze względów artystycznych, ile dlatego żeby znaleźć odpowiednie wizerunki „dziewczynek”.W książce „Święto Flory” z ilustracjami Waltera Crane’a, którą dostałam na Gwiazdkę, przedstawiano kwiaty pod postacią ludzi.Była tam prześliczna ilustracja: postać opleciona girlandami niezapominajek.Tak na pewno wyglądała Vera de Verte.Chaucerowska stokrotka to Ella, a nadobna cesarska korona - Ethel.„Dziewczynki” towarzyszyły mi przez długie lata, naturalnie w miarę mojego dorastania zmieniały swoje usposobienie.Brały udział w życiu muzycznym, występowały w operze, dostawały role w sztukach i komediach muzycznych.Nawet kiedy byłam już dorosła, czasem o nich myślałam i przydzielałam im różne stroje ze swojej garderoby.W duchu projektowałam też dla nich ubiory.Ethel, jak pamiętam, bardzo było do twarzy w sukni z ciemnoniebieskiego tiulu z białymi liliami na ramieniu.Biednej Annie niewiele się dostało ubrań.Traktowałam za to sprawiedliwie Isabel i dawałam jej przepiękne kreacje - zazwyczaj wyszywane brokaty i atłasy.Jeszcze teraz czasami, wkładając jakąś suknię do szafy, myślę w duchu: „Tak, pasowałaby Elsie, zielony to był zawsze jej kolor”.Albo „Ella świetnie wyglądałaby w tym dżersejowym komplecie” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl