[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Widziałem je.— Nie półbuty, James, chodzi o buty.Pan Poirot chce wiedzieć, czy buty, które Ralf Paton miał ze sobą w gospodzie, były brązowe czy czarne.Niech mnie nazwą tumanem, ale nic nie mogłem zrozumieć.— No i jak ty zamierzasz się tego dowiedzieć? — spytałem.Karolina odparła, że nie widzi żadnych trudności.Najlepszą przyjaciółką naszej służącej Annie była pokojówka panny Ganett, Klara.A Klara chodziła z czyścibutem, który pracował w gospodzie Pod Trzema Dzikami.Cała rzecz była niesłychanie prosta i przy pomocy panny Ganett, która lojalnie zaofiarowała współpracę, natychmiast udzielając Klarze urlopu, spodziewać się należało błyskawicznych rezultatów.Kiedy siadaliśmy do obiadu, Karolina odezwała się z pozorną obojętnością:— Więc jeśli chodzi o te buty Ralfa Patona…— No to co?— Pan Poirot myślał, że były brązowe.Ale się mylił.Były czarne.I Karolina pokiwała głową.Najwidoczniej uważała, że osiągnęła w tej sprawie przewagę nad Poirotem.Nic nie odpowiedziałem.Było zaskakujące, co wspólnego mógł mieć kolor butów Ralfa Patona z zagadką śmierci Rogera Ackroyda.Rozdział piętnastyGeoffrey RaymondTego dnia otrzymałem jeszcze jeden dowód, jak świetne rezultaty przynosi metoda Poirota.Jego wyzwanie rzucone zebranym wokół stołu mieszkańcom Fernly świadczyło o głębokiej znajomości natury ludzkiej.Poczucie winy i strach wycisnęły prawdę z pani Ackroyd.Ona zareagowała pierwsza.Po południu, kiedy wróciłem z obchodu pacjentów, Karolina powiedziała mi, że właśnie przed chwilą wyszedł Geoffrey Raymond.— Chciał się ze mną widzieć’? — spytałem, wieszając w hallu płaszcz.Karolina omal na mnie nie wpadła z podniecenia.— Chciał się widzieć z panem Poirotem — powiedziała.— Był najpierw w Modrzewiowym Dworku.Nie zastał pana Poirota i pomyślał, że może jest on u nas albo że ty wiesz, gdzie go szukać.— Nie mam najmniejszego pojęcia.— Prosiłam, żeby zaczekał — ciągnęła Karolina — ale on powiedział, że za pół godziny jeszcze raz wpadnie do Modrzewiowego Dworku, i poszedł coś załatwić.Wielka szkoda, ponieważ w minutę po jego wyjściu wrócił pan Poirot.— Przyszedł tutaj?— Nie, wrócił do siebie.— Skąd ty to wiesz?— Boczne okno — odparła krótko Karolina.Wydawało mi się, że wyczerpaliśmy już ten temat.Jednakże Karolina tak nie uważała:— Nie pójdziesz do niego?— Do kogo?— Do pana Poirota, rzecz jasna!— Możesz mi powiedzieć po co, moja droga?— Pan Raymond koniecznie chciał się z nim widzieć.Może dowiesz się, o co mu chodzi.Zmarszczyłem brwi.— Ciekawość nie jest moim grzechem głównym — zauważyłem chłodno.— Mogę żyć zupełnie spokojnie, nie mając pojęcia, co robią i myślą moi sąsiedzi.— Bzdura! — powiedziała Karolina.— Jesteś równie ciekawy jak i ja.Tylko twoje zakłamanie nie pozwala ci się do tego przyznać.Ja jestem szczera, a ty zawsze udajesz.— Karolino, co ty pleciesz! — obróciłem się na pięcie i poszedłem do swego gabinetu.Po dziesięciu minutach do drzwi zapukała Karolina.W ręku trzymała słoik z konfiturami.— Czy byłbyś łaskaw, James, zanieść tę głogową galaretkę panu Poirotowi? Obiecałam, że mu przyślę.On jeszcze nigdy nie miał w ustach głogowej galaretki domowej roboty.— Dlaczego nie może zanieść Annie? — spytałem chłodno.— Zajęta jest cerowaniem.Nie mogę jej od tego odrywać.Spojrzeliśmy sobie w oczy.— Dobrze — odparłem, wstając.— Ale zapowiadam ci, że zostawię to świństwo na progu.Zgadzasz się?Karolina zrobiła zdziwioną minę:— Oczywiście! Czy ja ci proponuję, żebyś szedł z wizytą? Jeden zero dla Karoliny.— A gdybyś przypadkiem zobaczył pana Poirota — powiedziała, gdy wychodziłem z domu — to wspomnij mu o tych butach.Był to subtelny cios.Rozpaczliwie chciałem zrozumieć sprawę tych butów.Kiedy stara kobieta w bretońskim czepku otworzyła mi drzwi, zupełnie bezwiednie spytałem, czy pan Poirot jest w domu.Niespodziewanie pojawił się Poirot i bardzo serdecznie zaczął mnie zapraszać.— Proszę siadać, drogi przyjacielu — powiedział, gdy znalazłem się w pokoju.— W tym wielkim fotelu może? Czy w tym małym? Pokój jest za gorący, nie?Uważałem, że gorąco aż zatyka, ale się do tego nie przyznałem.Okna były zamknięte, a na kominku palił się wielki ogień.— Anglicy cierpią na manię powietrza — oświadczył Poirot.— Świeże powietrze to bardzo dobra rzecz, ale na dworze.Ono tam jest na miejscu.Po co je wpuszczać do domu? Ale nie rozmawiajmy o takich głupstwach! Pan coś ma dla mnie, tak?— Dwie rzeczy — powiedziałem.— Pierwsza od mojej siostry.— Wręczyłem mu słoik z głogową galaretką.— Jakże to uprzejmie ze strony panny Karoliny! Pamiętała o swojej obietnicy! A druga rzecz?— Informacja w swoim rodzaju.— I powtórzyłem mu rozmowę z panią Ackroyd.Poirot słuchał z zainteresowaniem, ale nie okazał specjalnego podniecenia.— To wyjaśnia parę rzeczy — mruknął.— I ma wartość jako potwierdzenie tego, co mówiła gospodyni.Ona powiedziała, jak pan pamięta, że przechodząc przez salon zobaczyła srebrny stół otwarty i zamknęła go.— No, ale jak w tym świetle wygląda jej zeznanie, że weszła do saloniku, by sprawdzić, czy kwiaty są jeszcze świeże?— A! Nigdy tego poważnie nie traktowałem ani pan też, prawda, przyjacielu? To najwidoczniej była wymówka wymyślona na poczekaniu przez kobietę, której bardzo zależało na tym, żeby jakoś usprawiedliwić swoją obecność w salonie.Skoro już o tym mówimy, to panu by nawet przez głowę nie przeszło tego kwestionować, tak? Myślałem, że była podniecona, bo majstrowała koło srebrnego stołu, ale teraz widzę, że musimy szukać innej przyczyny.— Słusznie — odparłem.— Z kim ona się mogła spotykać? I w jakim celu?— Pan sądzi, że wychodziła na spotkanie?— Tak.Poirot skinął głową.— Ja też tak uważam — powiedział w zamyśleniu.Na chwilę zamilkliśmy.— Aha, i przy okazji — dodałem — mam dla pana jeszcze jedną wiadomość, od mojej siostry.Buty Ralfa Patona były czarne, a nie brązowe.— Pilnie przypatrywałem się Poirotowi, przekazując mu tę nowinę, i wydawało mi się, że przez jego twarz przemknęła chmurka niezadowolenia.Ale jeśli nawet tak było, zniknęła bardzo szybko.— Czy panna Karolina jest zupełnie pewna, że czarne?— Zupełnie.— Trudno! — powiedział Poirot głosem pełnym zawodu.— To rzeczywiście przykre.— Wydawał mi się w tej chwili strasznie zmartwiony.Nie udzielił jednak żadnego wyjaśnienia, lecz natychmiast podjął nowy temat:— Ta gospodyni, panna Russell, która przyszła do pana po poradę w piątek rano! O nią mi chodzi.Czy zadaję niedyskretne pytanie, prosząc, by mi pan streścił przebieg tej wizyty, omijając naturalnie szczegóły natury lekarskiej?— Ależ nie, proszę bardzo — odparłem.— Kiedy jej udzieliłem porady, rozmawialiśmy przez kilka minut o truciznach i możliwości lub niemożliwości ich wykrycia, a także o narkomanach i narkomanii.— Czy ze specjalnym uwzględnieniem kokainy?— Skąd pan to wie? — spytałem nieco zdziwiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl