[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu Roran zwolnił, biegnąc swobodnie, i zaczekał, aż towarzysz się z nim zrówna.– Powiadom wszystkich.Ja porozmawiam z Horstem.Baldor kiwnął głową i znów przyśpieszyli kroku.Po dwóch milach zatrzymali się, by chwilę odpocząć i zaspokoić pragnienie.Gdy przestali dyszeć, znów ruszyli naprzód przez niskie wzgórza, otaczające Carvahall.Droga pod górę i w dół zmusiła ich do zwolnienia tempa, wkrótce jednak ujrzeli przed sobą wioskę.Roran natychmiast skręcił do kuźni, pozostawiając Baldora na drodze.Mijając w pędzie dom, gorączkowo kreślił plany uniknięcia bądź zabicia obcych bez wzbudzenia gniewu imperium.Gdy wpadł do kuźni, Horst wbijał akurat kołek w ramę wozu Quimby’ego, śpiewając głośno:Hej, ho!Brzęczy i dźwięczy na kowadle młot,kapryśny metal i stali grzmot,z hukiem i brzękiem trzymam w garści młoti biję niesforne żelazo!Na widok Rorana Horst zamarł z uniesioną ręką.– Co się stało, chłopcze? Baldor jest ranny?Roran pokręcił głową i pochylił się, głośno chwytając powietrze.Krótkimi zdaniami zrelacjonował wszystko co widzieli i powtórzył ich wnioski, w tym najważniejszy: że obcy to bez wątpienia agenci imperium.Horst przeczesał palcami brodę.– Musisz opuścić Carvahall.Weź z domu jedzenie na drogę, potem zabierz moją klacz od Ivora – pożyczył ją do karczowania pniaków – i jedź na pogórze.Gdy się dowiemy, czego chcą żołnierze, przyślę do ciebie Albriecha bądź Baldora.– Co powiesz, jeśli spytają o mnie?– Że wyruszyłeś na łowy i nie wiemy kiedy wrócisz.Zresztą to prawda.Wątpię, by zaryzykowali wyprawę do lasu.Będą się bali, że cię przeoczą.Zakładając oczywiście, że to o ciebie im chodzi.Roran skinął głową, odwrócił się i pobiegł do domu Horsta.W środku zerwał ze ściany uprząż i juki klaczy, szybko przygotował prowiant –rzepę, buraki, suszone mięso i bochen chleba – złapał kociołek i wypadł na dwór.Zatrzymał się tylko na moment, by wyjaśnić Elaine, jak wygląda sytuacja.Dźwigając w objęciach niewygodne zawiniątko z zapasami, pobiegł na wschód z Carvahall na farmę Ivora.Zastał farmera obok domu.Poganiał wierzbową witką klacz, która usiłowała wyciągnąć z ziemi rozgałęzione korzenie wiązu.– No dalej! – krzyczał farmer.– Przyłóż się, przyłóż! – Koń zadrżał z wysiłku, wokół wędzidła pokazała się piana.W końcu pień uniósł się po gwałtownym szarpnięciu i runął na bok; korzenie skierowały się ku niebu niczym pokrzywione palce.Ivor pociągnął lekko wodze klaczy i poklepał ją dobrodusznie.– Już dobrze, dobrze.Roran pomachał mu z daleka, a gdy się zbliżył, wskazał dłonią konia.– Muszę ją pożyczyć.– Szybko wyjaśnił dlaczego.Ivor zaklął i mamrocząc pod nosem, zaczął wyprzęgać klacz.– Zawsze ktoś przeszkadza mi w chwili, gdy na dobre zabiorę się do roboty.Nigdy wcześniej.Splótł ręce na piersiach i marszcząc brwi, przyglądał się Roranowi, który w skupieniu siodłał konia.Gdy skończył, wskoczył na grzbiet klaczy, trzymając w dłoni łuk.– Przepraszam, że ci przeszkodziłem, ale nic nie mogłem na to poradzić.– Nie przejmuj się.Uważaj tylko i nie daj się złapać.– Spróbuję.Wbijając pięty w boki klaczy, Roran usłyszał jeszcze krzyk Ivora:– I nie ukrywaj się nad moim strumykiem!Uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową, pochylony nisko nad końską szyją.Wkrótce dotarł do podnóża Kośćca i wjechał w góry, stanowiące północną granicę doliny Palancar.Po jakimś czasie odnalazł miejsce na zboczu, z którego mógł niezauważony obserwować Carvahall.Uwiązał wierzchowca i siadł na ziemi, czekając.Powiódł wzrokiem po ciemnych koronach sosen i zadrżał.Nie lubił przebywać tak blisko Kośćca.Niemal nikt z Carvahall nie śmiał zapuszczać się w góry, a ci, którzy to robili, często nie wracali.Wkrótce Roran ujrzał żołnierzy maszerujących parami drogą.Na przodzie jechały dwie złowieszcze czarne postaci.Naprędce zebrana grupka mężczyzn, niektórzy z kilofami w dłoniach, zatrzymała ich na skraju wioski.Obie strony zaczęły rozmawiać, a potem stanęły naprzeciwko siebie niczym warczące psy, czekające kto uderzy pierwszy.Po długiej chwili mężczyźni z Carvahall rozstąpili się, przepuszczając intruzów.Co teraz? – myślał Roran, huśtając się na piętach.***Do wieczora żołnierze rozbili obóz na polu obok wioski.Ich namioty tworzyły niski, szary czworobok, wewnątrz którego migały powykrzywiane cienie wartowników patrolujących obrzeża.Pośrodku czworoboku wielkie ognisko wysyłało w powietrze obłoki dymu.Roran także rozbił obóz.Teraz mógł już tylko patrzeć i rozmyślać.Zawsze zakładał, że gdy obcy zniszczyli jego dom, dostali to po co przyszli, to znaczy kamień znaleziony przez Eragona w Kośćcu.Może jednak go nie znaleźli? Może Eragon zdołał z nim uciec? Uznał, że powinien odejść, by go ochronić? Roran zmarszczył brwi.To w znacznej mierze tłumaczyło przyczynę ucieczki kuzyna, jednakże nadal wydawało się dość naciągane.Niezależnie od powodów, król musi uważać ów kamień za fantastyczny skarb, skoro przysłał po niego tak wielu ludzi.Nie pojmuję, czemu miałby być taki cenny? Może chodzi o magię? – zastanawiał się.Wciągnął głęboko w płuca haust chłodnego wieczornego powietrza, słuchając pohukiwania sowy.Nagle jego uwagę przyciągnął niespodziewany ruch.Jakiś człowiek przedzierał się przez las poniżej.Roran ukrył się szybko za głazem, naciągając cięciwę łuku.Odczekał i upewniwszy się, że to Albriech, zagwizdał cicho.Syn kowala wkrótce dotarł do głazu, dźwigając na plecach wypchany worek.Stęknął i rzucił go na ziemię.– Myślałem już, że nigdy cię nie znajdę.– Dziwię się, że znalazłeś.– Nie mogę powiedzieć, że podobał mi się marsz po lesie po zachodzie słońca.Cały czas spodziewałem się, że natknę się na niedźwiedzia albo coś jeszcze gorszego.Jeśli chcesz znać moje zdanie, Kościec to niedobre miejsce dla ludzi.Roran znów spojrzał w stronę Carvahall.– Po co właściwie przyszli?– Żeby cię zabrać.Są gotowi czekać ile tylko trzeba na twój powrót z polowania.Roran usiadł.Czuł się, jakby wokół jego żołądka zacisnęła się lodowata dłoń.– Podali jakiś powód? Wspominali o kamieniu?Albriech pokręcił głową.– Mówili tylko, że to sprawa króla.Cały dzień zadawali pytania o ciebie i Eragona, nic więcej ich nie interesowało.Zostałbym z tobą, ale rano zauważyliby moją nieobecność.Przyniosłem ci jedzenie i koce oraz maści Gertrude na wypadek gdybyś się zranił.Dasz sobie radę.Przywołując na pomoc wszystkie swe siły, Roran uśmiechnął się.– Dzięki.– Każdy postąpiłby tak samo.– Albriech, lekko zażenowany, wzruszył ramionami.Zawrócił, przeszedł parę kroków, po czym obejrzał się przez ramię.– A przy okazji, ci dwaj obcy.Nazywają ich Ra’zacami.Przyrzeczenie SaphiryRankiem po spotkaniu z Radą Starszych Eragon czyścił właśnie i natłuszczał siodło Saphiry, starając się nie nadwyrężać pleców, gdy złożył mu wizytę Orik.Krasnolud odczekał cierpliwie, aż Eragon skończy oliwić pasek, po czym zapytał:– Czujesz się dziś lepiej?– Odrobinę.– To dobrze, potrzebna nam twoja siła.Przychodzę po części dlatego, żeby zobaczyć jak się miewasz, a po części dlatego, że jeśli nie masz innych zajęć, Hrothgar chciałby z tobą pomówić.Eragon uśmiechnął się cierpko.– Dla niego zawsze znajdę czas.Musi o tym wiedzieć.Orik roześmiał się.– Owszem, ale grzeczniej jest spytać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl