[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapomnieć.Po prostu.Ale o tym wszystkim nie dało się zapomnieć.Zginęlijego uczniowie.Dyrektorowi szkoły wyrwano serce.Zamordowano Kaczmarka.Setki ludzi zginęło wrozmaitych wypadkach.On sam brał udział w jakimśchorym rytuale, był epicentrum najpotworniejszego aktuzemsty, jaki można sobie było wyobrazić.Opowieść o kipu, przepowiedni i bóstwachpobrzmiewała mu w głowie niczym dzwon, który wybijaostatnie minuty życia.Podejrzewał wcześniej, że te wszystkie potwornewydarzenia są ze sobą powiązane w jakiś irracjonalny,niesamowity,paranormalnysposób.Jednakniespodziewał się usłyszeć o zemście indiańskich duchów ibogów.To wykraczało poza granice jego rozumowania.Im dłużej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się wprzekonaniu, że takie rzeczy nie mogą się dziać.A jednak na Morasku pojawiła się piramida.A jednak ktoś popełnił zbiorowy mord w pociągu nadworcu kolejowym.Nikt nic nie widział ani nie słyszał, astało się to w dzień.Jatka w ogrodzie zoologicznym, katastrofa lotnicza,makabra na cmentarzu.Gdyby to  coś nie siedziało w jego głowie.Gdyby.Z trudem to wszystko ogarniał, jednocześnie byłciekaw, co będzie dalej.Spoglądając na doktora Płótniakanie był pewny, czy siedzi obok szaleńca czy teżorędownika ważnej sprawy Ten człowiek z całąpewnością był doskonałym mówcą, a nie obłąkańcem.Jego niewiarygodne opowieści miały jakąś dziwną logikę.Trzeba było się tylko w pełni przełamać, by w niąuwierzyć.Bo dopiero kiedy patrzy się na całą sprawęobiektywnie, widzi się jak bardzo jest absurdalna.Usłyszał żonę doktora Płótniaka.Schodziła poschodach na dół.Zajrzała do salonu.Na widokGalińskiego zrobiła kwaśną minę.  Mój mąż chyba pana zanudza  odezwała się. Niewygląda pan najlepiej.Archeolog spojrzał na nią wymownie, po czympowiedział: Mamy ważne sprawy do omówienia, proszę.Kobieta obserwował ich jeszcze przez moment, apotem wzruszyła ramionami i weszła do łazienki. Ostatnio dziwnie się zachowuje  wyznałnaukowiec. Jest jakaś inna. Niech pan na nią uważa.Ludzie się zmieniają powiedział Galiński i pokręcił głową. I nie mam tu namyśli upływu lat. Wiem, co ma pan na myśli.I martwię się o nią.  Coś opętuje ludzi. Nie  coś , tylko indiańskie duchy, tak jak panumówiłem.Obserwuję swoją żonę.Zawsze była skryta,może po prostu ma gorsze dni.Nie wiem.Bardziejmartwiłbym się o pana.Zadzwonił telefon stacjonarny doktora Płótniaka.Mężczyzna wyszedł na korytarzyk odebrać.Kiedy wrócił,zaczął nerwowo rozglądać się po salonie. Gdzie ja mam płaszcz przeciwdeszczowy? wymamrotał. Gdzie jest ten cholerny płaszcz? Niech siępan ubiera. Coś się stało?  Nauczyciel wstał.Na twarzyarcheologa pojawił się niepokojący wyraz. Tak, proszę pana.Właśnie mnie poinformowano,że na placu Andersa wyrosła kolejna piramida.AndersiaTower legła w gruzach.Rozdział 12PrzebłyskiPojechali Omegą Galińskiego.Nauczyciel prowadziłnerwowo, jechał zbyt szybko i co chwila zmieniał pasruchu.Na ulicy Grunwaldzkiej omal nie uderzył w tyłzatrzymującego się na światłach Mercedesa.Cudem udałomu się ominąć samochód i przejechać na czerwonymświetle nie doprowadzając przy tym do wypadku.Deszczprzestał padać, ale na ulicach było ślisko i Galiński kilkarazy musiał wyprowadzać auto z poślizgu.Dojechali do ulicy Roosvelta, a potem skręcili wstronę ronda Kaponiera.W oddali dostrzegli słupy dymuunoszące się nad centrum miasta.Wyprzedził ichradiowóz na sygnale, chwilę potem dwa wozy strażackie. Ludzie biegli chodnikami w stronę placu Andersa.Niektórzy pokrzykiwali coś przez telefony komórkowe,inni z niedowierzaniem otwierali usta.Kolejne wozystrażackie świsnęły obok nich i pomknęły w stronę MostuDworcowego. Przez Dworcowy nie dojedziemy  zauważyłGaliński. Ulice są zablokowane. Niech pan podjedzie najbliżej jak się da  odparłPłótniak.Po raz pierwszy wyglądał na mocnozdenerwowanego.Bębnił palcami o bok fotela i co kilkasekund spoglądał na zegarek. Już dwudziesta  oznajmiłw pewnym momencie bez żadnej konkretnej przyczyny.Galiński skręcił w ulicę Zwięty Marcin, a następnie wAleję Niepodległości.Pokonali jeszcze dwieście metrów iutknęli.Sznur aut przed nimi zdawał się nie mieć końca.Kierowcy powychodzili ze swoich pojazdów i z obawąspoglądali na kłęby dymu niesione wiatrem w ich stronę. Widzi pan? Tak.yle to wygląda. Wjadę na chodnik  rzucił Galiński, po czympokonał wysoki krawężnik i zaparkował niebezpiecznieblisko torowiska tramwajowego.Wysiedli z auta.Do ichnozdrzy wdarł się smród spalenizny.Znajdowali się kilkaset metrów od placu Andersa.Wysokie drzewa i budynki nie pozwalały im jednakdostrzec piramidy.Pobiegli wzdłuż ulicy w kierunku Starego Browaru.Wielu innych ludzi zrobiło to samo.Galiński spostrzegłnagle, że obok niego biegnie kilkanaście osób  wśródnich kobieta z małym dzieckiem, mężczyzna wpodeszłym wieku, pomagający sobie laską, zakonnicaoraz dwóch Japończyków. Boję się, że doszło do tragedii  rzucił archeolog. Co? Sam pan zobaczy.A teraz pośpieszmy się!Niedługo się ściemni, a chcę dokładnie obejrzeć piramidę.I wreszcie ją ujrzeli.Galińskiemu zaparło dech w piersiach.Stanął jakwryty, nie zważając na ponaglania doktora Płótniaka,który chciał podejść bliżej.Budowla była ogromna.Mogła mieć czterdzieścialbo pięćdziesiąt metrów wysokości.Długość jejpodstawy była jeszcze bardziej imponująca.Jedna ześcian niemal przylegała do centrum handlowego StaryBrowar, a przeciwległa zajmowała znaczną częśćsąsiadującego z ulicą Królowej Jadwigi parku.Galińskina oko oszacował, że podstawa piramidy miała ponad sto na sto metrów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl