[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lauro - powiedziała.- Lauro.tyle czasu upłynęło już od naszejostatniej rozmowy.Zgodnie z ruchem wskazówek zegara czy przeciwnie? Mężczyznaszedł prosto na pagodę, pozostawiając decyzję na ostatnią chwilę.Dea-con zastanowił się, co zrobiłby na jego miejscu, i doszedł do wniosku,że wolałby atakować prawą ręką.A więc przeciwnie.Nie mając czasudo stracenia, przesunął się w tym kierunku, zajmując jedno z pomiesz-czeń, które jeszcze przed chwilą były widoczne dla zbliżającego sięnapastnika.Pewnie spróbuje on obejść pagodę w odległości trzech,czterech metrów; widziałby, co jest w środku, i nie dałby się zaskoczyć.Dwie sekundy na każde pomieszczenie.Jedna sekunda, druga.Cofnął się do następnego pomieszczenia.Jedna sekunda, druga.Znowu się cofnął.Jedna sekunda, druga.Zapózno, żeby coś zmienić; za pózno, jeśli tamten człowiek zdecyduje sięzawrócić; za pózno, jeśli przyspieszy lub zwolni.Deacon dotarł z po-wrotem do pomieszczenia, w którym ukrywał się na początku, i przy-czaił się.Jedna sekunda, druga.Okrążywszy pagodę, napastnik pojawił się z prawej strony Deacona.Głowę odwróconą miał w kierunku kępy drzew.Ręka, w którą kopnąłgo Deacon, wyglądała już na zdrową.W drugiej, opuszczonej wzdłużtułowia, trzymał nóż sprężynowy.Oddalony był o cztery, może pięćmetrów; trzy duże skoki.Gdy Deacon podkradł się na odległość wyciągniętego ramienia,mężczyzna drgnął.Nie usłyszał go, ale wyczuł, tak jak wyczuwa siępodmuch zimnego przeciągu na karku.Uniósł nóż trzymany w prawym192 ręku i odwracając się zatoczył nim szeroki łuk.Deacon natarł na niego z boku, biorąc potężny zamach ręką, w któ-rej trzymał butelkę, wkładając w to całą energię, krzycząc z wysiłku.Butelka roztrzaskała się na jego głowie.Siła uderzenia była takwielka, że Deacon ledwie utrzymał się na nogach.Przez moment wy-dawało się, że nic się nie stało.Po chwili jednak twarz napastnika zala-ła krew zmieszana z odłamkami szkła.Nogi ugięły się pod nim takgwałtownie, że uderzył o ziemię jak ciężki przedmiot zrzucony z dużejwysokości.Deacon zaciągnął ciało do pagody i poszedł w kierunkuogrodzenia.Zatrzymał się na chwilę pod osłoną krzaków, zdjął koszul-kę, wytarł w nią ręce i wepchnął do kieszeni dżinsów.Tego lata czło-wiek chodzący bez koszuli nie zwracał niczyjej uwagi.Parada wciąż trwała.Parę osób przyglądało się bez specjalnego za-interesowania, jak przełaził przez ogrodzenie.Nikt nie był tym zdzi-wiony.Pewnie poszedł się wysikać albo zaaplikować sobie trochę ko-kainy.Pózniej uświadomią sobie, że widzieli coś ważnego.Mogli byćwśród nich obywatele, którym leżało na sercu dobro publiczne.Deaconspecjalnie się tym nie przejmował.W swoim czasie słyszał wiele opi-sów i widział niemało portretów pamięciowych.Niezmiennie wyłaniałasię z nich postać Człowieka Niewidzialnego.Wmieszał się w tłum ludzi.Laura zatrzasnęła drzwi i wybiegła na ulicę.Gdyby na chodnikachbyło mniej osób, nie byłoby możliwe śledzić ją i pozostać nie zauwa-żonym.Szła na oślep wśród gęstniejącego tłumu.Nie zwracała specjal-nie uwagi, gdzie idzie, wystarczało jej, że wyrwała się z domu, że byłamiędzy ludzmi.Dotarła do miejsca, gdzie było ich najwięcej; dawali jejpoczucie bezpieczeństwa.Po dziesięciu minutach zatrzymała się, niewidząc celu dalszego marszu.Wysoki mężczyzna z przytwierdzonym do pleców pawim ogonemprowadził trupę tancerzy.Jego skóra miała wyjątkowo czarny odcień,łysa czaszka połyskiwała w słońcu.Otaczało go setka gapiów.Laurabyła jednym z nich.Długa szata falowała i trzepotała w powietrzu, gdykręcił piruety; jej ciemnoniebieskie i jaskrawozielone wzory łączyły się193 w fantazyjnych konfiguracjach.Laura dyszała ciężko, w piersiach czułatępy ból.Mężczyzna zrównał się z nią, szata powiewała, kolory zlałysię w opalizującą tęczę.Stała jak zahipnotyzowana, przypatrując się tancerzowi, w uszachwciąż jej huczało:  Lauro.Lauro.Lauro.A pózniej chcę.A póz-niej.A pózniej. Drżała na całym ciele, usta miała spieczone.Anitrochę śliny, żeby zwilżyć wargi.Oczy miał zaczerwienione, jakby nieprzespała kilku nocy.Elaine stała w ścisku tuż obok.Z wielkim wysiłkiem powstrzymy-wała się, żeby jej nie dotknąć.Jej ramiona, odkryte w letniej sukience,subtelny kształt szyi.Oddech Elaine lekko musnął kosmyki jasnychwłosów.Wystarczy.Na razie wystarczy.Deacon wrócił pierwszy i znalazł list wsunięty pod drzwi.Zaniósłgo na górę i położył na kominku, potem poszedł prosto do łazienki.Patrząc na swoje odbicie w lustrze, ujrzał smugę krwi na łuku brwio-wym; jego prawy policzek upstrzony był czerwonymi punkcikami,które zdążyły już wyschnąć.Wyglądało to tak, jakby ogolił się tępążyletką.Chociaż Laura dała mu klucz od swojego mieszkania, nie znałgo najlepiej i nie znalazł kosza, do którego mógłby wyrzucić koszulkę.W końcu wsadził ją do zlewu w kuchni, nasypał pół paczki proszku doprania i zalał gorącą wodą.Był podniecony i niespokojny, nie mógł usiedzieć w jednym miej-scu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl