[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pułkowniku, chciałabym dostać to śledztwo.– Wszystko w swoim czasie, Vancker.– Skoro są trzy ofiary, sprawa nie należy już do tych od narkotyków, tylko do nas.Chcę ją poprowadzić.– Daj mi to załatwić, potem pogadamy.– Nie lubię wpychać nogi w uchylone drzwi, żeby wcisnąć się do pokoju, ale nikt nie poprowadzi tej sprawy lepiej niż ja, doskonale pan o tym wie, pułkowniku.To cel mojego życia.– Nie wciskasz nogi, wpychasz się całym ciałem.– Takie morderstwa to moja działka.– Vancker…– Słucham, panie pułkowniku?– Te twoje obsesje doprowadzają mnie do szału.I rozłączył się.Ludivine poczuła się urażona.Nie uważała się za kogoś, kto ma obsesję, pułkownik mocno przesadził.Przygotowywała się, gromadziła dokumentację – cóż w tym dziwnego, skoro przeżyła sprawę Brussina i Locarda.Widziała, jak jej koledzy umierają, czasem na jej oczach, tropili ją zabójcy, psychopaci, parę razy znalazła się w paskudnej sytuacji! Oczywiście, że zaczęła się interesować podobnymi przypadkami, że zależało jej, żeby lepiej zrozumieć mentalność przestępców, morderców, szczególnie zboczeńców, i – owszem, wcale tego nie ukrywała – od półtora roku czytała wszystko, co na ten temat napisano, szkoliła się, również pod kierunkiem wybitnego kryminologa.Ale żeby twierdzić, że była…No dobra, mam na tym punkcie lekką obsesję.I co z tego? Można to chyba zrozumieć, co?W tym czasie starała się pracować nad najbardziej ponurymi sprawami i udowodniła nie tylko, że jest kompetentna, ale także ponadprzeciętnie odporna psychicznie i obdarzona pogodą ducha.Jednak teraz wszystkie te sprawy wydały się jej niemal banalne.Cóż, może faktycznie wpadła w obsesję.Jednak właśnie dzięki temu była kompetentna.Wyjątkowo kompetentna.4Stacje informacyjne przekazywały co parę minut te same sceny.Szary TGV stojący w szczerym polu, otoczony łanami zbóż.Wzdłuż długiego stalowego pociągu rozpościerał się miękki, złocisty dywan, który falował poruszany przez wiatr.Ale w tym widoku z góry wzrok przykuwały ciemne plamy przy torach.Były ich dziesiątki, jakby potężna eksplozja rozrzuciła po polu jakieś szczątki.Przy każdej plamie kręcili się ludzie w fartuchach.Karetki pogotowia, wozy strażackie, samochody żandarmerii, karawany zakładów pogrzebowych i wiele nieoznakowanych aut zaparkowano nieco dalej, na trawiastej drodze, a nieustanne wędrówki ludzi hipnotyzowały niczym monotonny balet.Patrząc na to, Ludivine pomyślała, że w takich miejscach umiera wszelka wiara w człowieka.Przemoc może nas dopaść, rozszarpać, zmiażdżyć w każdym miejscu, w każdej chwili.Właśnie to zdawały się krzyczeć rozrzucone po polu ciała.Dwóch szalonych smarkaczy dokonało masakry, która obryzgała łajnem całą cywilizację.To było zerwanie paktu, wyłom etyczny, który mógł zapoczątkować upadek wszelkich zasad, zburzyć wiarę ludzi w tę jakże teraz kruchą społeczność.Szczeliny wciąż się pogłębiały z powodu kryzysu gospodarczego, który od kilku lat panował na świecie, ale jak społeczeństwo ma przetrwać, jeżeli nie zapewniono mu bezpieczeństwa? Dlaczego ludzie mieliby nie sięgać po broń, nie chronić się na własną rękę? Przygotować się na najgorsze? Dlaczego zresztą nie iść jeszcze dalej, samodzielnie odbijając to, co się utraciło, zdobywając, czego się pragnie, na co się ma ochotę? Prawo silniejszego.Przemoc jednostki jako pierwszy krok do przemocy zbiorowej.Uzbroić masy i czekać, aż drobne czyny poszczególnych ludzi osiągną większą skalę, odbiją się szerszym echem i aż krok po kroku utworzą się wewnętrzne nurty, które obejmą większe grupy.Aż wzniesie się fala.Potężna.Palce Segnona strzeliły tuż pod nosem Ludivine.Kolega przywołał ją do rzeczywistości: siedzieli w małej paryskiej kawiarence.– Daleko odpłynęłaś! – powiedział.– Przepraszam.Co mówiłeś?Palec wskazujący olbrzyma wyciągnął się w stronę ekranu telewizyjnego.– Strzelby należały do wuja jednego z tych smarkaczy, ale wciąż nie wiadomo, jak zdobyli pistolety.– Na czarnym rynku? Teraz na przedmieściach można kupić praktycznie wszystko.– Może.Ale dokąd zmierza ten świat? Dwóch nastolatków, którzy nie sprawiali kłopotów, tak po prostu urządza strzelaninę… Przecież to się nie mieści w głowie!– Prawdopodobnie nie sprawiali kłopotów, Segnon.– Nie byli notowani!– Ale to wcale nie znaczy, że nie robili nic złego.Nie kończysz życia, wsiadając do pociągu, żeby wystrzelać wszystko, co się rusza, jeżeli nie masz już na koncie innych incydentów, a przynajmniej problemów psychicznych! Ci dwaj doszli do ściany.Ich odporność psychiczna pękła jak naprężona guma.Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień, jeżeli nie jesteś już u kresu wytrzymałości.Teraz trzeba przeanalizować ich codzienność, żeby ustalić, co wpędziło ich w ten morderczy szał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl