[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kiedy ty wydoroślejesz, Kit? - wypalił.- W naszym biznesie, jeśli musimy wybrać pomiędzyzarobkiem a zmianą, zawsze zmieniamy tekst.Rzuciła scenariusz.- Ja mam wydorośleć? To znaczy poddać się? Po prostu zapomnij, że wierzyłam w tę historię i po-dziwiałam cię za nią.- Do cholery, Kit, nie miałem wyboru.- Nie miałeś wyboru? - wrzasnęła na cały pokój.- Mogłeś im powiedzieć, żeby się wypchali swoimipieniędzmi, dystrybucją, zyskiem.Mogłeś ich posłać do diabła.- Kit, nic nie rozumiesz.- Próbował się opanować.- Ten film jest mi potrzebny.- Olympic nie jest jedynym studiem w tym mieście.- Myślisz, że jakieś inne studio jest zainteresowane tym scenariuszem? - podniósł głos do krzyku.-Chip obszedł z nim pół miasta, zanim trafił do mnie.Czy to ci coś mówi?- Tak, mówi, że nawet nie spróbowałeś.- Cholera.Umowę na film zawarłem z Olympic.Nawet gdybym zabrał scenariusz - przerwał,nabierając powietrza i ściszając głos - to i tak nie ja dyktuję warunki.John Travis może sobie byćwielką gwiazdą w oczach publiczności, ale moja pozycja w Hollywood jest bardzo chwiejna.Potrzebny mi jest przebój.Wielki przebój.Zrobię go i odzyskam pozycję.Wtedy będę mógłpowiedzieć Lassiterowi, żeby poszedł do diabła.Ale na razie muszę stosować się do jego wymagań.Podobnie jak ty i cała reszta.Stała przed nim ze spuszczonymi rękami.Dłonie zacisnęła w pięści.- Niewiele obchodzi mnie wasza gra i jej reguły.- To odejdz od stolika - odpalił.Uniosła brwi.- Tak, to jest pomysł.Odwróciła się na pięcie i wyszła.W pokoju gościnna przebrała się w sweter i spodnie, wzięłatorebkę i płaszcz i skierowała się do drzwi frontowych.W tym samym momencie znalazł się tamJohn.Spojrzał na płaszcz przewieszony przez jej ramię.- Nie wychodzisz, Kit.Znowu się w niej zagotowało, ale powiedziała z udawanym spokojem:- Chcesz się założyć?Zagrodził jej drogę do drzwi.- Słuchaj - próbował uspokoić głos - wiem, że jesteś rozczarowana z powodu zmian w postaciEden.- Rozczarowana to mało powiedziane.Mam ochotę rzucać czym popadnie, a ty świetnie nadajesz sięna cel.Zejdz mi z drogi.Tym razem John już nie próbował jej zatrzymywać.Dżip przebijał się przez kilkunastocentymetrową warstwę śniegu przykrywającego ulicę.Kitinstynktownie wykonywała wszystkie niezbędne ruchy, opuszczając Starwood.Wzrok miała wbity wdrogę i równo padając śnieg widoczny w światłach reflektorów.Myśli wciąż krążyły wokół kłótni zJohnem.- Teraz rozumiem, dlaczego Chip robił takie trudności ze zmianą scenariusza - mruczała, kontynuująrozmowę, którą prowadziła sama ze sobą od moment wyjazdu od Johna.Boże, jak Chip mógł tak okaleczyć swój własny scenariusz? Co go do tego skłoniło?Mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.Chciał; żeby w pobliżu znalazł się Chip.Chciała nimpotrząsnąć, żeby się opamiętał.W tym momencie zrozumiała.Chip był przede wszystkim reżyserem, a dopiero potem pisarzem.Może postawiono mu ultimatum:albo zmieni scenariusz, albo może zapomnieć o reżyserowaniu tego filmu.Trudno się dziwić, żewybrał to pierwsze.142 Westchnęła.Była zmęczona, sfrustrowana i czuła się przegrana.- Kopał, wrzeszczał, tupał, ale poddał się, żeby tylko nie stracić szansy reżyserowania ważnegofilmu.Biedny Chip - mruknęła ze współczuciem.Wyjechała na szosę.Pługi śnieżne oczyściły już dokładnie drogę do Aspen, którą przykrywała terazcienka warstwa świeżo spadłego śniegu.Kit jechała w milczeniu.Zwiatła przed nią zmieniły się naczerwone.Zwolniła i zatrzymała dżipa.Zaczęła powoli rozglądać się dookoła.Przez śnieżną zasłonę zobaczyła wysoki i dumny Hotel  Jerome , wspaniale odrestaurowany iodnowiony.Podobnie jak sto lat temu znów niepodzielnie panował na rogu Mill i Main.Był jednakzupełnie niepodobny do  Jerome z lat jej dzieciństwa.Przede wszystkim nie unosił już niebieskichbrwi na widok dziwnych rzeczy dziejących się dookoła.Pod wpływem nagiego impulsu Kit skręciła w Mill i dojechała aż do deptaka.Tam zatrzymała się iopierając ręce na kierownicy, zaczęła obserwować roztaczające się przed nią widoki.Znieg przykrył ciemnoczerwoną nawierzchnię, a mróz ściął drzewa stojące wzdłuż ulicy.Lśniłybielą gałęzi.Spadające płatki tworzyły zwiewną, migotliwą kurtynę.Cudowny zimowy pejzaż, którywydawał się zupełnie nierealny.Popatrzyła na oświetlone witryny sklepów i spróbowała przypomnieć sobie, jak to wszystkowyglądało, kiedy ona tu dorastała wśród brudnych uliczek.Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele.Powstało dużo nowych domów stylizowanych na stare, takich jak Hotel  Jerome czy OperaWheelera.Na pierwszy rzut oka Aspen wciąż wydawało się idealnym miejscem do życia.Bannon jednakuzmysłowił jej, że to nieprawda.To miasto przyjmowało tylko tych, których stać było na to, żeby tumieszkać.Przypomniała sobie również wysiłki Bannona, żeby to zmienić, jego walkę z powszechniepanującymi poglądami i zwyczajami.Nie poddawał się.Kiedy w cos wierzył, nie szedł na żadnekompromisy.Walczył o te do końca.Nie tak jak John.Bannon przypominał kogoś, kto zatyka palcem groblę, próbując zatrzymać wodę do czasu nadejściapomocy.Ale to tylko w historiach rodem z Hollywood pomoc nadchodzi zawsze w najbardziej oczekiwanymmomencie.W życiu nie można liczyć na cud.John szybko sprowadził ją na ziemię.Oślepiło ją jasne światło.Mrużąc oczy spojrzała przez okno samochodu.Obok jej dżipa stałradiowóz.Policjant na siedzeniu dla pasażera pokazał, że ma opuścić szybę.- Czy panienka na kogoś czeka? - Zwiecił jej latarką w twarz.- Nie.Nie czekam.- Zasłoniła oczy.- Tak sobie patrzę na deptak i na śnieg.- Blokuje pani ulicę.Musi pani odjechać.- Już odjeżdżam - powiedziała.Zmieniła bieg i odjechała żegnana jego wzrokiem.Wróciła na szosę i pojechała do domu.Rozdział dwudziesty trzeciWarstewka śniegu zgromadziła się na szerokoskrzydłym kapeluszu Bannona.Szedł powoli,spokojnym krokiem wzdłuż oświetlonej ulicy.Rozpiął podbitą futrem kurtkę, rozkoszując się chłodemnocnego powietrza.Idący obok niego Pete Ranovitch zaciągnął się łapczywie papierosem.Tegowieczoru odpalał jednego od drugiego.Pochylił gołą głowę i podniósł kołnierz płaszcza, próbując [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl