[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.‒ Teraz dokąd? ‒ spytał zdyszany Trafford.‒ Nad jezioro ‒ odparła Sandra Dee.‒ Mam tam łódkę.‒ Coś takiego! ‒ Trafford nie wierzył własnym uszom.Był pod wrażeniem.‒ To ci dopiero.Skąd na nią miałaś?W tym niemal zatopionym mieście własna łódź była wiel-kim luksusem.Składany ekran plazmowy o powierzchnidwudziestu stóp kwadratowych miał każdy, ale na łódź wio-słową stać było tylko człowieka naprawdę zamożnego.‒ Na wszystko są sposoby ‒ odparła tajemniczo SandraDee.Doszli nad brzeg jeziora przy Notting Hill.Przed Potopemrozpościerało się tutaj osiedle Hammersmith, teraz w ogrom-nej marinie, która nad nim powstała, do wierzchołków rdze-wiejących słupów latarni ulicznych cumowało tysiące prywat-nych łodzi.‒ Skąd masz na opłaty portowe, że o łodzi nie wspomnę?‒ spytał Trafford, kiedy szli pływającym molo wijącym sięmiędzy wystającymi spod wody czubkami kominów.‒ Nie mam dzieci na utrzymaniu ‒ wyjaśniła ‒ ani ko-chanka lesera.Wszystko, co zarobię, jest moje.A zresztą, totylko taki mój niewinny kaprys.Trafford nie drążył tematu, chociaż nie miał wątpliwości,że to tylko część prawdy, zakładając oczywiście, że to w ogóleprawda.Bez względu na wymienione przez Sandrę Dee oko-liczności niełatwo byłoby opłacić miejsce w marinie z pensjistarszej analityczki KrajBanDanu.Może trafił się jej jakiśspadek?, przemknęło mu przez myśl.‒ No, jesteśmy ‒ oznajmiła Sandra Dee.Zatrzymała się przed jedną z wielu niemal identycznych,małych, bezkabinowych łodzi z aluminiowym kadłubem ikrótkim masztem.Weszli na pokład, Sandra Dee odcumowałai po paru minutach lawirowali między szczytami zapadającychsię dachów Maida Vale.‒ Najchętniej dożyłabym swoich dni w samotności na tejłódce ‒ odezwała się Sandra Dee.‒ Nienawidzę ludzi.Toznaczy, nienawidzę większości.A nienawidzę wszystkich, gdyzbiorą się w tłum.Trafford nie odzywał się przez pewien czas.Przepełniałogo takie szczęście, że pragnął, by ta chwila trwała wiecznie, ana dodatek bał się, że jeśli cokolwiek powie, może się to niespodobać tej niezwykłej kobiecie, zawróci łódź, przycumujedo nabrzeża i każe mu wysiadać ze swojego małego raju.‒ Och, jak przyjemnie ‒ westchnął wreszcie.Mówił szczerze.Tak przyjemnie nie było mu jeszcze nigdyw życiu.Sam w takim towarzystwie, z dala od tłumu.Rozej-rzał się i stwierdził, że od najbliższej łodzi dzieli ich ponaddwadzieścia metrów.Nie przypominał sobie, żeby w całymswoim dotychczasowym życiu znalazł się chociaż raz wodległości aż dwudziestu metrów od innej istoty ludzkiej.Cudowna była ta samotność.Z tym że naturalnie nie był sam:owo odosobnienie dzieliła z nim Sandra Dee i to też byłocudowne.Była taka piękna i silna.Ciepła bryza wypełniła żagiel, któ-ry wciągała na maszt, i jednocześnie wydęła jej szmizjerkę,odsłaniając do samego uda zgrabne nogi.‒ No więc, jakim sposobem odkryłeś moją tajemnicę? ‒spytała w końcu Sandra Dee.‒ Właściwie to przypadkiem.Pamiętasz, jak pewnegodnia Księżniczka Piczka zarzuciła ci w pracy, że nie powięk-szyłaś sobie dotąd piersi implantami? Tego samego dniawieczorem wytubowałem cię i prawie od razu rzuciło mi się woczy, że nic z tego, co zamieszczasz w swoim blogu, nie jestprawdziwe.‒ A dlaczego mnie wytubowałeś?‒ Bo wydałaś mi się intrygująca.I poczułem.że coś nasłączy.Obserwując cię, nabrałem podejrzeń, że nie mówisz osobie wszystkiego, że na przekór ortodoksji Świątyni próbu-jesz zachować jakąś namiastkę prywatności.Okazało się, żemiałem rację, chociaż nie przypuszczałem, że posuniesz się ażtak daleko.‒ Prywatność jest nielegalna.‒ Wiem.‒ Przyłapałeś mnie na przestępstwie.‒ Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl