[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykręcała się skutecznie,tymczasem telefon na biurku dzwonił bezustannie.- Słucham? - spytała niecierpliwie po jakimś dwudziestym dzwonku.- O rany - usłyszała niski głos - chyba masz trochę dosyć.Może byśwyskoczyła ze mną na lunch?- Brian, gdzie jesteś?- Kilka przecznic od twojego biura.Przebiegłem się już po ParkuHermana, zaliczyłem zoo i strasznie mi się nudzi.- Zazdroszczę ci.Niestety, jestem zawalona robotą.Po lunchu mamstrategiczne spotkanie z klientem, którego urabiam od dwóch lat.- Szkoda, znalazłem przytulną meksykańską knajpkę, do której chciałemcię zabrać.Na pewno nie możesz się wyrwać?- Nie ma mowy.Spotkamy się u mnie na kolacji.- Spiesz się i wracaj do mnie, Cassie.Buziaki.Przez chwilę kusiło ją, żeby wybiec z biura, rzucić pracę i po prostuznalezć Briana.Uśmiechnęła się.To byłoby w jego stylu.Działać pod wpływemimpulsu, i do diabła z konsekwencjami.Brian zmienił ją, ale nie do tego stopnia.Dla niej wciąż liczyło się poczucie obowiązku.Niestety.Pół godziny pózniej Cassie była w sali konferencyjnej, przygotowując sięgorączkowo do spotkania, kiedy dobiegły ją odgłosy dziwnego ożywienia wkorytarzu.Po chwili zobaczyła w uchylonych drzwiach zdumioną twarz swojejasystentki.- Cassie, nie uwierzysz.- Jen potrząsnęła głową.- Przyjechali z twoimlunchem.- Z moim lunchem?!Jen otworzyła szeroko drzwi i pięciu mężczyzn wkroczyło do środka -pierwszy kelner, w nienagannie białym uniformie, a zanim kapela mariachi -- 102 -SR czterech wąsatych Meksykanów, dwóch gitarzystów i dwóch trębaczy, wbłyszczących strojach i kapeluszach sombrero.Zanim Cassie zdążyła otworzyćusta, rozbrzmiała muzyka, a kelner postawił na stole konferencyjnym wielkątorbę, z której zaczął wyjmować srebrne pojemniki z jedzeniem.- Mogę zapytać.? - Ze zdumienia głos uwiązł jej w gardle.- Seniorita - uśmiechnął się mężczyzna - pewien dżentelmen, który jestpani wielbicielem, przysłał pani lunch.- Cassie, kto to przysłał? - nie wytrzymała Jen.- Niemożliwe, żebyChris.- Nie, na pewno nie on - odpowiedziała ze śmiechem.- Chris nigdy niemiał takiej fantazji.No dobrze - machnęła ręką - chodzcie tu wszyscy ipomóżcie mi to zjeść.- Cześć, jak było w pracy? Smakował ci lunch? - spytał z szatańskimuśmiechem Brian jeszcze przed progiem.Cassie wciągnęła go za rękę do środka, popchnęła na kanapę i uraczyłażarliwym, długim pocałunkiem.- No, no.- mruknął pózniej, topiąc w jej oczach promienne spojrzenie.-Będę musiał przysyłać ci lunch codziennie.- Wiesz, jak o mnie teraz plotkują? - Na próżno starała się przybraćsurowszy wyraz twarzy.- Chcesz powiedzieć, że w agencji reklamowej nie doceniają twórczejfantazji?- Zgoda, tobie jej nie brakuje.Może powinieneś mieć moją pracę.-Pocałowała go w brodę.- Jesteś niesamowity, Brian.Sprawiłeś mi wielką frajdę.- Zawsze do usług.- A jak spędziłeś resztę dnia?- Włóczyłem się po mieście i kupiłem dla nas bilety na mecz.- Mecz baseballowy? Na dzisiaj? Brian, jestem wykończona!- 103 -SR - Po kolacji będziesz jak nowa, zobaczysz.A wiesz, że przypomniałemsobie już po południu, że jeden z moich kumpli z akademika, Chuck Reinhardt,zapuścił korzenie w Houston.Udało mi się go znalezć.Wyobraz sobie, że facetma już trójkę dzieci.- No to co?- On był zawsze prymusem, ale zdziwiłem się dlatego, że w college'ustrasznie balował, nie zapowiadał się na domatora.W każdym razie Chuckuwielbia narty wodne i zaprasza nas nad swoje ulubione jezioro.Jak myślisz,mogłabyś się urwać któregoś dnia trochę wcześniej z pracy?- Brian, naprawdę jestem zmęczona.I muszę zwrócić te cholerneprezenty.- No, maleńka, nie rozczulaj się nad sobą, wszystko zdążysz zrobić.Jużwiem! - Strzelił palcami i podniósł się z kanapy.- Co byś powiedziała naorzezwiający prysznic przed kolacją?- Prysznic dla dwojga? - zmrużyła oczy.- Nareszcie zaczynasz mówić z sensem.Pod koniec tygodnia Cassie doszła do wniosku, że przez te kilka dnimimowolnie popadli w rutynę.Brian był w ciągłym ruchu, wynajdował sobieekscytujące zajęcia, codziennie dzwonił do niej do biura z propozycją, żebyrzuciła wszystko i pojezdziła z nim konno albo wybrała się do CentrumKosmicznego.Wydawał się zupełnie nie rozumieć, że praca pochłaniawiększość jej czasu, że nie może odwoływać spotkań z klientami i żewieczorami jest po prostu zmęczona.W łóżku nadal było im fantastycznie, z radością spotykali się na kolacji,żartowali, ale atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.Cassie bała się tegood początku - że Brian ze swoją żywiołową naturą nie zaakceptuje wymogów iograniczeń jej codziennego życia.- Wiesz, co dzisiaj zrobiłem? - zapytał pojednawczym tonem, kiedy po razkolejny nie zgodziła się zwolnić z pracy po to, żeby pojechać z nim i z- 104 -SR Chuckiem na narty wodne.- Zadzwoniłem do swojego szefa i powiedziałemmu, że nie wrócę w poniedziałek.- Co? Znowu zmieniłeś rezerwację na samolot? I co na to twój szef?- Tym razem był naprawdę wściekły.Powiedział, że albo jestem w pracyw czwartek rano, albo mnie wylewa.- I co mu odpowiedziałeś?- %7łe jestem bankowo w czwartek.Cassie pokręciła tylko głową.- Nasz związek jest dla mnie ważniejszy od tej czy innej pracy.- To nie fair, Brian.- Dlaczego? Bo ty jesteś dla mnie najważniejsza?- Nie! Dlatego, że się bardzo różnimy.%7łycie to coś więcej niż jedneniekończące się wakacje.Lubię się bawić jak większość ludzi, ale muszę miećwszystko poukładane, mieć czas na pracę i na inne obowiązki.Nie potrafię żyćinaczej.Ty z kolei jesteś hazardzistą, widzisz wszystko w perspektywie jednegodnia i nie ma dla ciebie ważniejszych rzeczy niż własne zachcianki.Zawszemusisz przeciągać strunę.- Chyba nie masz racji.- Chyba mam! Nawet z szefem musisz się bawić w kotka i myszkę.Prowokujesz go do granic wytrzymałości, potem nagle podwijasz ogon i jesteś zsiebie bardzo zadowolony.Może ciebie to podnieca, ale ja nie mogę żyć w tensposób.Brian westchnął.Cassie miała rację, że zachował się bezmyślnie iprowokująco wobec szefa.Na pewno winien był mu przeprosiny.Ale tonieprawda, że powodowały nim bezmyślne zachcianki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl