[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za godzinę kończę pracę, pracuję napierwszą zmianę.Może Dave albo Marty coś tu poradzą.Przychodzą w południe.-- Nie, cholera! Nie mogę czekać do południa!Wtedy Rory powiedział cicho:-- Chwileczkę.Ta koperta była gruba, tak? Z naklejonymi stokrotkami?-- Tak! -- Edwinowi rozbłysły oczy.-- Stokrotki! Gdzie ona jest?-- Już poszła.Była w pierwszym pojemniku, ale podczas porannego kursu zostało trochęwolnego miejsca, więc załadowałem ją do pierwszej partii.-- To znaczy?-- W tej chwili pewnie jest na szalandzie.Edwin poczuł, że uchodzi z niego całepowietrze.-- Na szalandzie? Jakiej znowu szalandzie?-- Zwykłej.Odjeżdża codziennie, mniej więcej.-- Rory zerknął na zegarek --.teraz. W ten oto sposób Edwin znalazł się na Belfry Island wśród gór odpadków, gdzie,potykając się na lawinach plastiku, przetrząsnął luzne sterty worków ze śmieciami, na próżnoszukając w bezkresnym morzu papierzysków jednego konkretnego.Buldożery spychały dorowów parujące kupy śmieci, spłaszczając i zmieniając kształt ich wiecznie przemieszczającej siębryły.Mewy dziobały śmieci, skrzeczały i zataczały kręgi na niebie, a wilgotne powietrze drgałow skwarze.W okolicy unosił się niemalże transcendentalny odór.Edwina, niewyobrażalnie ponurego, już i tak oblepionego kawałeczkami skorupek jajek,ziarenkami kawy i tuszem z drukarek, spotkało jeszcze i to: odchody mew.Białe, podobne do jogurtu fekalia."A już mi się wydawało, że gorzej być nie może.Myślałem, że niżej upaść się nie da".Z automatu przy nabrzeżu, wśród ryku holownikówi nieustannego skrzeczenia i krzyku mew, zadzwonił do May.-- Jestem w wysypisku śmieci -- powiedział.-- W wysypisku?-- Na -- i w.Wszystko jedno.-- Na miłość boską, wracaj zaraz.Pan Mead szuka cię całe popołudnie.Powiedział, żechciałby z tobą omówić twój "sprytny" pomysł na tytuł do jesiennego katalogu.-- Powiedz mu, że jestem chory.Zaraza morowa.Odchody mew.Załamanie nerwowe.Cokolwiek.Teraz to już nie ma znaczenia.-- Edwin, nie mogę ciągle cię kryć.-- Wiem, wiem.-- Nagle poczuł się zmęczony, niewypowiedzianie zmęczony.Jeszczetego ranka był szczęśliwy.Niezadowolony, rozgoryczony i przytłoczony życiem, ale poza tymszczęśliwy.Wszystko gładko mu się układało, a przynajmniej wpadłw wygodną rutynę.Jego życie stanowiło spójną całość.Ale od tamtej pory, odkąd tenmaszynopis wylądował na jego biurku, wszystko zaczęło się rozłazić.Pojawił się koniecnabrzeża i Edwin wpłynął na głębokie wody.-- Edwin? Jesteś tam jeszcze?-- Hmm?-- Wszystko w porządku?-- Teraz chyba pojadę do domu.-- Jego głos był słaby i odległy.-- Powiedz panuMeadowi, że ona czuje się dobrze.-- Kto?-- Moja ciocia.Czuje się dobrze.Okazało się, że to tylko łagodna grypa.Rozdział piątyEdwin mieszkał na Upper South Central Boulevard, w rzędzie kamienic z piaskowca,wzniesionych wzdłuż spłachetka trawy i rzędu rachitycznych, guzowatych drzew zamieszkanychprzez wiewiórki-nałogowe-palaczki i kaszlące ptaki nieokreślonego gatunku.Edwina ledwo byłostać na mieszkanie nawet w takiej okolicy.Pensje Edwina i jego żony starczały zaledwie na spłatę hipoteki i zachowanie adresu naUpper South Central Boulevard -- niegdyś eleganckiego i legendarnego.Wielki Boom Potasowy, dzięki któremu przy Grand Avenue powstały piękneedwardiańskie budynki, stworzył również okolicę Edwina: szereg wspaniałych posiadłości, terazpodzielonych na kamienice.Edwin czuł się tak, jakby zamieszkałw zamku po śmierci władcy.Z przystani dla promów pojechał taksówką do najbliższej stacji metra, stamtąd szarą liniąskierował się na północ do Czterdziestej Siódmej, po czym przesiadł się do LRT, potem do CTR,ABC i wreszcie XYZ.Jego życie było istną plątaniną tras komunikacyjnych, alfabetempowtórek.Niekiedy kusiło go, by wysiąść, unieść się w powietrze i pofrunąć do krainy marzeń,zostawiając za sobą słowa i to miasto.Opuścić świadomość i jej nieodłączny ciężar.Dom z piaskowca, w którym mieszkał Edwin, w tym kwartale ulic wyróżniały tylko dwierzeczy: numer (668, "sąsiadka liczby bestii", jak lubił mawiać) oraz przeciwsłoneczne żółteokiennice we frontowym oknie.Jenni -- młodsza, inteligentniejsza i ładniejsza od swego męża -- pracowała jakointernetowa konsultantka w oddziale biura maklerskiego, a większą cześć wolnego czasuspędzała w wolnej sypialni (przerobionej na nowoczesne wirtualne biuro), wysyłając i odbierającpliki elektronicznych informacji.Oboje zajmowali się słowami, lecz różnica była jednocześniegłęboka i subtelna.Edwin miał do czynienia z papierem, czarnym na białym, literami, któredziurawiły powierzchnię, odsłaniając ciemność po drugiej stronie.Wśród takich słów obracał sięcodziennie.Słowa Jenni świeciły na zielono.Biła z nich niesamowita poświata jak z linii naekranie radaru, emitowały światło, skrzyły się i wędrowały po powierzchni monitora,prześlizgiwały po liniach telefonicznych, sączyły się do systemów komputerowych, żyły wświatłowodach."Wiesz, możesz zmienić ustawienia -- doradził jej kiedyś Edwin.-- Te litery nie musząświecić na zielono, możesz mieć czarne na białym tle".Ale Jenni tylko się uśmiechnęła i odparła:"Ale ja lubię, kiedy moje słowa lśnią".Jenni pracowała w domu, co oznacza, że dysponowała mnóstwem wolnego czasu.I dlatego pan Muggins zawsze miał świeży piasek w kuwecie, a w toalecie w holu (zktórej nigdy nie korzystali, gdyż była zarezerwowana dla kup gości) odświeżacz powietrza byłregularnie wymieniany.Stąd rozmaite bibeloty, hobby, niekończące się diety i terapiemetawitaminowe.Połowa konowałów w dolnej części południowego Manhattanu utrzymywałasię z hojnych dotacji żony Edwina.Jenni wierzyła.Nieistotne, w co, po prostu wierzyła.W zwykłym przypadku dopatrywałasię kosmicznego celu, w codziennych zbiegach okoliczności widziała oznaki istnienia wyższejmocy.Kiedy szli do chińskiej knajpy, przesuwała dłonią nad ciasteczkami z wróżbą, odbieraławibracje, czuła, że na jej wybór wpływa kosmiczna siła."To tylko ciasteczka! -- Edwin miałochotę wrzasnąć.-- Produkują je masowo w fabryce w Newark.Na miłość boską, przysyłają je zapakowanew plastik".Nigdy jednak tego nie zrobił.Edwin bowiem w głębi ducha bałsię Jenni.Nabierała wszystkich, ale męża jakoś nie udawało jej się wywieść w pole.Wiedział, że przez jej duszę przechodzi cienkie stalowe ostrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Szczesliwy los 01 Nicola Cornick
- Jeffries Sabrina Stare panny ze Swan Park 03 SpóÂźnione zaÂślubiny
- Iris Murdoch Kochankowie i medrcy
- Chloe Neill Chicagoland Vampi Verbotene Bisse
- Pojęcia i konstrukcje prawne ubezpieczenia społecznego Jędrasik Jankowska Inetta
- Kamiński Aleksander ZoÂśka i Parasol(1)
- John Dalmas Farside 01 The Lion of Farside
- LaFevers Robin Jego nadobna zabójczyni 02 Mroczny Triumf(1)
- Wielkie nic James Ellroy (2)
- Vina Jackson Osiemdziesiąt Dni 05 Osiemdziesiąt Dni Białych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- grzesiowu.xlx.pl