[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mansur musiał go przytrzymać.Miała tylko parę sekund, pacjent nie mógł zbyt długo wdychać oparów opium.- Tę rękę trzeba odjąć.I tak może umrzeć, lecz na pewno nie przeżyje, jeśli gonie zoperuję.- Ale on będzie ci mówił, co masz robić? - Cross nabrał respektu do Mansura,który zrobił na nim wrażenie swoją postawą i uporem.- Jest czarownikiem? Dlategotak dziwnie gada.- Musisz udawać, że udzielasz mi wskazówek - powiedziała Adelia.Mansur zaczął trajkotać po arabsku.Musiała pracować szybko.Dziękowała Bogu, że mak rośnie obficie na mokra-dłach Cambridgeshire, dzięki czemu miała spory zapas usypiającego soku, ale musia-ła uważać, żeby skutki niekorzystne nie przeważyły nad dobroczynnymi.Zwiat skurczył się do blatu stołu.Skoro musiał mówić, Mansur wybrał sobie za temat tekst Alflajla wa lajla, Księgitysiąca i jednej nocy.Tak oto w klasztornej kuchni w Oxford-shire kastrat wysokimgłosem recytował po arabsku historie, które trzysta lat wcześniej Szeherezada wymy-śliła dla męża sułtana, żeby odroczyć egzekucję.Opowiadał je Adelii, gdy była mała,i ona je uwielbiała.Teraz nie zwracała na to większej uwagi niż na trzaskanie ognia.Gdyby Rowley, cudem ocalony z lodowatej rzeki, nagle wszedł do kuchni, Ade-lia nie podniosłaby głowy, a jeśli nawet, toby go nie rozpoznała.Słysząc imię wła-snego dziecka, spytałaby:  A kto to?" Liczył się tylko pacjent, a nawet nie on, tylkojego ręka.Rozsunęła płaty skóry.- Saturae.Mansur włożył igłę z nicią w wyciągniętą rękę i zaczął wycierać krew.Arterie, żyły.Piłować kość czy odrąbać? Nie zastanawiała się, jak pacjent da sobie radę w życiuz kikutem ręki, bo rozmyślanie o tym mogłoby tylko przedłużyć operację.Coś ciężkiego wpadło do kuchennego kubła na odpadki.Więcej szwów.Maść, szarpie, bandaże.143SR Wreszcie przedramieniem otarła pot z czoła.Powoli pole widzenia rozszerzyłosię, ogarniając belki, garnki i potrzaskujący ogień.- Co on gada? Wydobrzeje? - zapytał Cross.- Nie wiem.- To były cuda, prawda? - Cross mocno ściskał rękę Mansura.- Jak twoje ręce, mój drogi? - zapytała Adelia Mansura.- Dasz radę zanieść godo infirmerii?- Tak.- W takim razie owiń go ciepło i pospiesz się, zanim środek nasenny przestaniedziałać.Uważaj na jego ramię.Powiedz siostrze Jennet, że gdy oprzytomnieje, pew-nie będzie wymiotował.Zjawię się za chwilę.- Będzie żył, prawda? Wydobrzeje?Odwróciła się w stronę natręta.Po operacji zawsze była rozdrażniona.Potrze-bowała czasu na odzyskanie sił.- Medyk nie wie - odparła.- Twój przyjaciel ma młody organizm,ale rana zbyt długo była zatruta i.- pochyliła się, jakby do ataku - powinna była zostać opatrzona znacznie wcześniej.A teraz odejdz i zostawmnie w spokoju.Patrzyła, jak zgarbiony najemnik wychodzi za Mansurem.Usiadła przy ogniu.Chwała Bogu, w okolicy nie brakowało kory wierzbowej.Pacjent będzie jej potrze-bował do uśmierzenia bólu.Jeśli przeżyje.Smród rozkładu płynący z kubła przypomniał jej, że to przecież była kuchnia, wktórej przyrządzano posiłki.Szczur wyjrzał zza szafki.Adelia podniosła polano irzuciła w niego.Co zrobić z odciętą kończyną? W Salerno inni się tym zajmowali.Zawsze po-dejrzewała, że wrzucają je do pomyj dla świń i między innymi dlatego unikała po-traw z wieprzowiny.Owinięta płaszczem, niosąc kubeł, wyszła w uliczkę, żeby znalezć jakieś wysy-pisko.Po ciepłej kuchni na dworze było jej bardzo zimno i ciemno.W głębi uliczki ktoś zaczął krzyczeć.- Nie mogę tam iść - powiedziała Adelia głośno.- Nie mogę.- Alejednak poszła.Ujrzała latarnię podskakującą w ciemności, usłyszała tupot kroków.- Kto tam? - Był to posłaniec, Jacques.- Och, to ty, pani.- Tak.Co się dzieje?- Nie wiem.Poszli razem w tamtą stronę.Po drodze dołączały do nich inne latarnie, którerzucały światło na strwożone twarze i ślizgające się stopy.144SR Przed otwartymi drzwiami obory tłoczyli się ludzie, jedni próbowali uspokoićwrzeszczącą dojarkę, większość stała jak sparaliżowana, wytrzeszczając oczy, wy-soko trzymając latarnie.Zwiatło padało na Bertę.Wisiała na haku w belce.Palce jej bosych stóp wskazywały stołek do dojenia, le-żący w słomie z boku.Zakonnice lamentowały nad martwą dziewczyną.Co jąopętało, pytały, żeby od-bierać sobie życie, popełniając taki ciężki grzech? Czyżby nie wiedziała, że jej życienależy do Boga i że w konsekwencji dopuszcza się bezprawnego czynu przeciwkowładzy boskiej, zakazanego przez Pismo Zwięte i Kościół?Nie, pomyślała Adelia ze złością.Berta tego nie wiedziała, nikt jej nie nauczył.Poczucie winy, osądziły siostry.To jej ręka podała trujące grzyby Rozamundzie.Zabiły ją wyrzuty sumienia.Ale ponieważ są dobrymi, miłosiernymi niewiastami, zadecydowały, że choćBerta nie zostanie pogrzebana w poświęconej ziemi w obrębie murów klasztoru, za-biorą jej ciało do swojej kaplicy i będą przy nim czuwać do czasu pochówku.Szły,śpiewając modlitwy za zmarłych.Tłum podążył za nimi.Za życia Berta nigdy nie przyciągnęła takiej uwagi.Zmierć w małej społecznościzawsze stanowi ważne wydarzenie, tym bardziej śmierć samobójcza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl