[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Eve.- Roarke chwycił ją za ramię, widząc, że jeszcze chwila, a Eve wskoczy za biurko iudusi pielęgniarkę na miejscu.- W poczekalni na pewno znajdziemy McNaba.Najpierw chodzmytam.Eve z wysiłkiem zaczerpnęła powietrza, aby zapanować nad strachem i rozdrażnieniem.- Proszę wysłać kogoś na chirurgię i dowiedzieć się o jej stan - rozkazała pielęgniarce.-Rozumie pani? - Zrobię, co będę mogła.Poczekalnia jest w głębi korytarza, drzwi po lewej.- Spokojnie, kotku - mruknął Roarke i objął Eve w pasie, prowadząc ją we wskazanymkierunku.- Spróbuj się uspokoić.- Uspokoję się, kiedy już będę wiedziała, co tu się, do jasnej cholery, wyprawia.- Eve weszłado poczekalni i stanęła w drzwiach jak wryta.Był sam.Nie spodziewała się zastać go samego.Miejsca takie jak to zazwyczaj pełne sąudręczonych, nieszczęśliwych ludzi.A teraz był tam tylko McNab.Stał i wyglądał przez okno.- Detektywie McNab - powiedziała.Odwrócił się błyskawicznie i w jednej chwili z jego twarzy, jak zdmuchnięta, zniknęłanadzieja, pozostawiając już tylko cierpienie.- Pani porucznik - odpowiedział na powitanie.- Zabrali ją.Zabrali na.Powiedzieli.Niewiem.- Ian.- Roarke podszedł, objął go za ramiona i zaciągnął w stronę krzesła.- Usiądz sobie teraz.Posiedz chwilkę, a ja ci przyniosę coś do picia.Już się nią zajęli, niedługo tam pójdę i spróbuję sięczegoś dowiedzieć.- Musisz mi powiedzieć, co się stało.- Eve usiadła obok McNaba.Zauważyła, że na obukciukach miał po jednej obrączce.A na dłoniach krew.Krew Peabody.- Czekałem na nią w mieszkaniu.Miałem już wszystko spakowane.Przed chwilą skończyliśmyrozmawiać.Zadzwoniła do mnie, żeby powiedzieć, że już jest bliziutko.Była tak blisko.Należało ponią wyjść.Tak powinienem zrobić.Wyjść po nią, żeby nie musiała wracać sama.Włączyłem muzykęi grało to gówno, a ja siedziałem w kuchni.Nie słyszałem niczego, dopóki nie zaczęły się wrzaski.To nie ona krzyczała.Nie miała szansy, że by krzyknąć.- McNab.Słysząc ton jej głosu, Roarke odwrócił się od dystrybutora i już chciał włączyć się dorozmowy, by odciągnąć żonę od tego tematu, ale rozmyślił się, kiedy zobaczył zmianę, jaka nagle wniej zaszła.Eve dotknęła zalanej krwią dłoni McNaba i zamknęła ją w swoich dło niach.- łan - powiedziała - chcę, żebyś złożył mi meldunek.Wiem, że to dla ciebie trudne, ale muszędowiedzieć się wszystkiego, co wiesz.Nikt nie przekazał mi żadnych informacji.- Daj mi chwilę.Dobrze? Jedną chwilę.- Jasne.Napij się.Nie wiem, co on ci tam przyniósł. - Herbatę.- Roarke usiadł na stole przed McNabem.- Wypij trochę, łan.Odetchnij.Popatrz namnie.- Położył dłoń na jego kolanie i trzymał ją tak, dopóki McNab nie podniósł głowy i nie spojrzałmu w oczy.- Wiem, jak to jest, kiedy zrobią krzywdę komuś, kogo kochasz, tej jedynej kobiecie,którą darzysz uczuciem.%7łołądek zaczyna wariować, a na serce spada nagle ogromny ciężar i wydajesię, że za chwilę wyrwie się z piersi i zostanie po nim wielka dziura.Taki strach nie ma nazwy.I niema na niego ra dy.Można go tylko przeczekać.I pozwolić sobie pomóc.Pozwól nam sobie pomóc.- Siedziałem w kuchni.- McNab mocno przetarł oczy dłońmi.Potem wziął do ręki kubek zherbatą.- Dosłownie dwie albo trzy minuty wcześniej Peabody dzwoniła do mnie.Powiedziała, żejuż jest blisko, pewnie dopiero co wyszła z metra.Nagle usłyszałem krzyk, kobiecy krzyk, a potemjakieś wrzaski.Podbiegłem do okna i zobaczyłem.- Uniósł kubek do ust obiema dłońmi i wypił łyk,jakby to było lekarstwo.- Zobaczyłem ją.Leżała na ulicy, na chodniku były tylko głowa i ramiona.Biegło do niej dwóch mężczyzn i kobieta, od północnego zachodu.A potem mignął mi jakiśsamochód oddalający się z dużą szybkością na południe.- Urwał, odchrząknął.- Zbiegłem na dół.Wjednej ręce miałem broń, w drugiej komunikator.Nie wiem, skąd się wzięły, nie pamiętam.Wezwałem pomoc, a kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem, że Peabody jest nieprzytomna.Krwawiła z ran na twarzy i głowie.Ubranie też miała zakrwawione i podarte.- Zacisnął z całych siłpowieki.- Sprawdziłem jej puls.%7łyła.W prawej ręce trzymała broń.Nie rozbroił jej, ten skurwysyn.Nie dał rady jej rozbroić.- Nie widziałeś go?- Nie.Zapisałem nazwiska trojga świadków i wziąłem od nich wstępne zeznania, ale potemprzyjechało pogotowie.Musiałem z nią pojechać, Dallas.Zostawiłem świadków z mundurowymi,którzy odpowiedzieli na moje wezwanie.Musiałem z nią być.- Jasna sprawa.A samochód? Jakieś szczegóły, cechy charakterystycz ne? Numer rejestracyjny?- To była ciemna furgonetka.Nie potrafię powiedzieć, jaki dokładnie miała kolor.Bardzociemna.Pewnie czarna albo granatowa.Numerów nie widziałem, nie były podświetlone.Zwiadkowie też nie mogli ich dojrzeć.Jeden z nich, niejaki Jacobs, powiedział, że samochódwyglądał na nowy.Czysty, że aż lśnił.Mógł to być na przykład sidewinder albo slipstream.- Czy świadkowie widzieli napastnika?Oczy McNaba ponownie błysnęły chłodem, ich spojrzenie stało się nie obecne.- Widzieli.Ze szczegółami.Wielki jak spychacz, napakowany, łysy, w ciemnych okularach nałbie.Widzieli, jak ją kopie, jak po niej skacze, pieprzony bydlak.Leżała na ziemi, a on ładował jej zbuta, ile wlezie, a potem ją podniósł, jakby chciał wrzucić na tył tej swojej furgonetki, tylko że tamtakobieta zaczęła krzyczeć, a faceci rzucili się do niego.Wtedy cisnął ją na ulicę.Tak powiedzieli:cisnął.I wskoczył do wozu, ale zdążyła do niego strzelić.Zobaczyli, że strzeliła, kiedy rzucał ją naziemię.Może go trafiła.Może się zatoczył.Nie widzieli dokładnie, a ja musiałem jechać z nią i niemogłem ich dalej wypytywać.- Dobrze się spisałeś.Zwietna robota. - Dallas.Eve dostrzegła, że McNab walczy ze łzami, które cisnęły mu się do oczu.Wiedziała, że jeślizobaczy jego łzy, to nie wytrzyma i sama też się rozpłacze.- Spokojnie - powiedziała miękko.- Powiedzieli.To znaczy ci z pogotowia.%7łe nie jest dobrze.Opatrywali ją, kiedy jechaliśmydo szpitala i mówili, że zle z nią.- Coś ci powiem, chociaż sam już o tym wiesz.Peabody to nie ciepłe kluchy.Jest twardą gliną.Wyjdzie z tego.McNab pokiwał głową i przełknął z wysiłkiem.- Miała broń w ręce - powtórzył.- Nie odebrał jej broni.- To się nazywa: mieć kręgosłup.Roarke, spróbuj się czegoś dowie dzieć.Roarke przytaknął milcząco i wyszedł, pozostawiając Eve i McNaba w samotnym oczekiwaniu.19Krążył tam i z powrotem po pokoju, dławiąc się zwierzęcym zawodzeniem.I szlochał jakdziecko, przechodząc raz po raz przed półką ze słojami, prowadzony nieustającym spojrzeniemzatopionych oczu.Zraniła mnie, powtarzał w myślach.Ta suka zrobiła mi krzywdę.Prze cież tak nie wolno.To jużnie te czasy.Teraz nikt nie może mnie skrzywdzić.Już nigdy nikt mnie nie skrzywdzi.Spójrzcie tylkona mnie; odwrócił się w stronę lustrzanej ściany, szukając kojącego potwierdzenia.Tylko spójrzciena to ciało.Wyrosłem.Prześcignąłem wzrostem wszystkich ludzi, których znam. Ty chyba jesteś nienormalny! Wiesz, ile kosztują ubrania? Znajdz sobie jakąś robotę, bo jaknie, to będziesz latał goły! Nic mnie to nie obchodzi! Jak już muszę zastawiać swoje rzeczy, to niebędę wyrzucać forsy na szmaty dla ciebie.- Przepraszam, mamo.Nic nie poradzę, że rosnę.Nie, nie! Nie będę przepraszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl