[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem pracowaliśmy, razemjedliśmy, kłóciliśmy się i śmialiśmy: stanowiliśmy bractwo.Przez większość dni moje zajęcia trzymały mnie z dala od prasy: odpowia-dałem na pytania, rozwiązywałem spory, ustalałem zapłaty i robiłem rachunki.Zdarzały się jednak chwile spokoju, gdy cały dom obracał się zgodnie z wy-znaczonym porządkiem niczym planety krążące po swoich orbitach wokół429 Ziemi.W takich godzinach byłem najszczęśliwszy.Przechadzałem się po do-mu, spoglądając na świat, który powołałem do życia, i nie mogąc wyjść z po-dziwu dla aktów stworzenia odbywających się codziennie pod tym dachem.Rzecz jasna, nie zawsze świeciło słońce.Pracownicy się kłócili, prasaszwankowała, pojawiały się błędy, zwłaszcza po rozłożeniu zepsutej strony irozrzuceniu czcionki.Materiał znikał, dochodziło do zaciekłych kłótni zFustem.Z czasem ciężar naszego przedsięwzięcia zaczął mnie przygniatać.Leżałem sam w łóżku, obsesyjnie licząc strony wydrukowane i złożone oraz te,które jeszcze pozostały.Opuścił mnie dreszcz oczekiwania i przygody, zaczą-łem wyglądać końca.Za każdym razem, gdy przekraczałem próg Gutenber-ghof, spoglądałem na pielgrzyma zgiętego pod niewidzialnym brzemieniem iogarniała mnie litość.Nie wolno mi jednak narzekać.W porównaniu z tym, co zdarzyło się przed-tem, oraz z tym, co nadeszło pózniej, były to dobre czasy. LXXVOberwinterNikt nie zszedł z promu w Oberwinter poza Nickiem i Emily.Aódz ledwieprzystanęła; gdy dotarli do końca nabrzeża, zobaczyli tylko jej światła blednącew oddali.Przeszli pustą szosę i tunel pod torami kolejowymi, a następnie minę-li kamienną bramę i znalezli się w wiosce.Pochylały się nad nimi krzywe do-my, jak gdyby w drewnie, z którego je zbudowano, zachował się ślad pamięcipni, którymi niegdyś było.Nie było samochodów, ludzi ani nawet odciskówstóp na śniegu.Gdyby nie światełka na choinkach za zasłonami w oknach,można by pomyśleć, że cofnęli się do średniowiecza.Minęli kilka pensjonatów usytuowanych wzdłuż brzegu rzeki, lecz wszyst-kie były ciemne i zamknięte.Na drzwiach wisiały przyczepione pinezkamikartki z informacjami, z których wynikało, że większość pozostanie zamkniętaaż do Wielkanocy.Od zimna Nicka rozbolały stopy.Opadł go lęk, że nie znaj-dą noclegu i będą błądzić ulicami, aż zamarzną na śmierć.Główna ulica kończyła się placem miejskim o nieregularnym kształcie.Gó-rował nad nim szeroki trzykondygnacyjny budynek o dachu przypominającymdomek z piernika.Opis widniejący na tynku wykonany splątanym gotyckimpismem głosił, że jest to hotel Drei Knige.Nick z niewypowiedzianą ulgązobaczył, że palą się w nim światła.W hotelu było niemal równie zimno jak na dworze.Nick i Emily zadzwonilii czekali.Nick zobaczył rzędy kluczy na haczykach za biurkiem.431  Wygląda na to, że znajdzie się dla nas pokój.Emily zatrzęsła się z zimna. Wzięłabym nawet szafę, gdyby była w niej ciepła woda i kołdra.Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich jakiś mężczyzna.Miał na sobie szla-frok i trzymał w ustach papierosa bez filtra.Papieros był tak krótki, że Nickobawiał się o wąsy nieznajomego.Był pierwszym żywym człowiekiem, które-go ujrzeli w Oberwinter, lecz wcale nie wyglądał na zdziwionego pojawieniemsię gości.Zdjął klucz ze ściany i wskazał do góry. Drugie piętro, numer siedem.Pokój nie wyglądał imponująco.Stało w nim kilka mebli pokrytych grubolakierem, noszących liczne ślady po papierosach, a na podłodze rozpościerałsię wyłysiały chodnik.Gdy Nick dotknął blatu biurka, na jego palcu zebrała sięskondensowana wilgoć.Z otwartych drzwi łazienki wiał na jego plecy zimnypodmuch.Zajrzał do środka.Na parapecie, w miejscu, w którym brakowałoszyby, zebrał się śnieg.Może uda się zatkać dziurę ręcznikiem.Znalazłszy się w łazience, poczuł dziwny dreszcz.Miał wrażenie, że zna tomiejsce.Obraz zaciemnił się w jego oczach.Nick nie stał już w łazience, leczsiedział przed komputerem w pokoju oddalonym o tysiące kilometrów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl