[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Książę chorąży był jeszcze nie pochowany, a już synowiec,miecznik książę Karol, przysłany przez ojca do Białej, uczty w niej i hałasywyprawiał.Mówiono też, że gdy więzienia otwarto po śmierci, powychodziło z nich siłaludzi jak trupy wynędzniałych, a niektórzy, co siedzieli zbyt długo i odpowietrza byli odwykli, dostawszy się na wolność, poumierali.O temwszystkiem %7łydzi w Słowatyczach wiedzieli dobrze i o wielu innychhistoriach.Wieczorami tedy było zawsze o czem pogawędzić, a gdy przedmiotu zabrakło,wracał Grzymała do swojego ulubionego tematu, iż najgorsza rzecz jest kamieńsobie do szyi przywiązać, gdy się miłość ku kobiecie po wezmie. Bo to z tego, tak mi Boże dopomóż, nic nie będzie  kończył zawsze, czysta imaginacja, a waćpan się wędzisz nadaremnie.Czy jej tam w głowie panSobek, kiedy w Wołczynie snopami konkurentów! Zobaczysz.Czasami Grzymała, wiedząc, że pieniądze były, namawiał na dzierżawę, lecz niewiedzieć skąd ją było wziąć.Sapiehowie puszczali, lecz konsyderacji z nimi niemiał Sobek.Kilka razy się do Romanowa wybierał, i dał pokój.Zawsze mu się zdawało, że Morochowski poczciwy, coś tam dla niego zrobićpotrafi.Ale Bystry był w łaskach, i przeciw niemu się ważyć nie miał niktodwagi.Rósł w oczach.Zbliżało się też wesele podskarbianki.Sobek jeśli w kim, to na niej pokładałnadzieję, lecz nie rychlej, ażby za mąż poszedłszy, swobodniejszą, się stała.Grzymała, któremu kilka razy się z tego spowiadał, oponował mocno przeciwtej nadziei. Ty bo myślisz, że taka grafianka idąca za księcia, będzie miała w głowiewaścin interes.Mało ona ma tam o czem myśleć, nie wie już, czy jesteś naświecie!Do Wołczyna, choć mu się bardzo chciało, tak rychło znowu jechać się nieważył Sobek.Siedział więc w domu, i żyło się z dnia na dzień  aby dalej.Grzymała frasował się, że mu chłopiec skwaśnieje, i rad by go był czy doSapiehów, czy do Radziwiłłów popchnął, Sobek nie chciał.Jednego dnia właśnie jakoś swobodniejsi będąc, na obiad się do dworuściągnęli, gdy Niemowa w okno zaczął stukać, ukazując na drogę i wołając: Pchu! pchu!Byli do tego przywykli, że i nadjeżdżającego Szlomę w ten sposób zwiastował,więc się nie bardzo śpieszyli.Niemowa lubił gości, szczególniej takich, odktórych, jak naówczas od Flaminga, uciekać nie potrzebował. Było dla niego ulubioną zabawą, gdy biedę %7łyd przywiązał do płotu, iść do niejdla zbadania, co się w niej działo.Dobywał się czasem do wnętrza, rozwiązywał worki, przepatrywał uprząż,zaglądał spod spodu, próbował kół, a jeśli flaszka z wódką się znalazła, zawszez niej pociągnął.Innych rzeczy nigdy nie ruszył.Konia głaskał, chomątmocował,  słowem bawił się.Myślano, że i tym razem Szloma jedzie, aleGrzymała wyszedłszy, zobaczył bryczkę krytą, cztery konie wzdłuż.i pobiegłdać znać, że ktoś taki nie żartem jedzie w gościnę.A tu na stole jeszcze byłyfarfurki z niedojedzonemi kluskami, po obrusie chleb porozsypywany,flaszeczka z siwuchą.Sprzątać nie było czasu.Gdy bryczka przed gankiem stanęła, okazał się w niejpoczciwy Morochowski. Jechałem do Włodawy: myślę sobie.Wstąpię albo co? Oto mnie masz.Obejrzał się. No.dwór, prawda duży,  ale. Pustka i ruina!  dodał witając się Sobek.Aż mi wstyd, że pana mego niemam czem i jak przyjmować  a co robić? Sercem przyjacielskiem i dosyć  rzekł Morochowski.Wszedł do izby, rozglądając się po kątach.Grzymała zachodząc w głowę czemugościć, proponował kawę, którą dla lubiącego ją Sobka trzymał. Dawajcie, co macie  śmiejąc się, rzekł sekretarz,  jam niewybredny.Gdy stary poszedł dopilnować podwieczorku, Morochowski się odezwał. No, cóż u Waćpana słychać? U mnie, po staremu. Czemu bo się nie ruszasz, nie poczniesz co? Nie mam czego poczynać! Widziałeś od tej pory podstolankę?Sobek się zarumienił, głową dał znak potakujący. Cóż ona? Tak jak ja  czekamy oboje, aż się Bóg i ludzie zlitują. A to przyznam ci się  odparł Morochowski  na to zakrawa, że do siwegowłosa tak możecie czekać.Mnie przyszło na myśl, czyby podskarbiance o temnie przypomnieć, ona teraz cała w swojem weselu, lecz tem bardziej drugich bypewnie szczęśliwymi widzieć chciała.Bez waszego konsensu mówić o tem minie wypadało, pozwolicie mi  przypomnę? Zcisnął go za kolana Sobek.Przegadali tak z godzinę, konie popasiono, Niemowa miał czas nawetszczegółowie konstrukcyę bryczki obejrzeć.Morochowski pojechał.Znowu tedy promyk nadziei zaświtał nad Trzciencem, choć stary Grzymałaposłyszawszy o tym, mruknął: At  obiecanka, cacanka!!Jakoż w istocie dwa tygodnie minęły, a z Terespola żadna wieść nie przyszła.Trzeciej niedzieli z Kaplonosów posłaniec przywiózł list od Morochowakiego, oznajmujący, że podskarbianka była najlepszych intencji, ale z ks.kanclerzynąnie było nawet mówić sposobu.  Ja jej tam za jakiegoś szlachetkę, co nawet wsi porządnej nie ma jednej, niewydam.Byłaby nieszczęśliwa.Dwór słyszę w ruderach, nie ma jej gdziezaprowadzić." Tak mówiła ks.kanclerzyna.Radzono czekać i mieć cierpliwość, co i bez rady czynił Sobek; powzdychali Grzymała się dąsał.Znudzony p.Felicyan począł nareszcie myśleć o dzierżawie, i ruszył doSapiehów.Tu do samego pana nie sposób się było docisnąć, a pośrednikówsmarować było potrzeba i zabiegi czynić, kłaniać się, do czego p.Felicyanzdolnym się nic czuł.W Kodeńszczyznie, co było do wzięcia, już klienciksiążęcy porozchwytywali, reszta nie inaczej się dawała utargować jak z grubemprzypożyczeniem.Na to by funduszu nie stało.Więc znowu grzebało się w Trzcieńcu dalej.Wśród tej ciszy głuchej, doszła tu wieść o świetnem weselu podskarbianki, któresię odbyło w Wołczynie.Hetman Radziwiłł, choć był na bakier z kanclerzem iCzartoryskimi, wziął na siebie dostarczenie zwierzyny; więc po lasachRadziwiłłowskich tak hukano i strzelano, że aż w Trzcieńcu słychać było.Po weselu, których razem się dwa odprawiło, bo z rana Ogiński incognito wziąłślub z podkanclerzyną, a wieczorem uroczyste nastąpiło zaślubieniepodskarbianki, Sobek trochę miał nadziei, że wojewodzicowa ruska może zanim przemówi:  ale tygodnie i miesiące mijały, a skutku tej instancji doczekaćsię nie mógł.Pojechał więc znowu do Wołczyna, aby sercu ulżyć.Chociaż Sawrańczuk zapraszał go do siebie, nie chciał z tego korzystaćcześnikowicz.W sobotę wieczorem przyjechawszy, rozlokował się w austerii iposzedł się tylko dowiedzieć do niego.Tu się dopytał, że Sawrańczuka posłanodo Puław, i że nieprędko miał powrócić. Nazajutrz do kościoła na mszępowlókł się cześnikowicz i na dawnem stanął miejscu.Na sumę nadeszła ks.kanclerzyna, wiodąc za sobą podstolankę.Panna Annamusiała pewnie być przyzwyczajoną szukać na znanem miejscu oczymaswojego Sobka, bo zaledwie usiadła, spojrzała i zobaczyła go.Prawienieznacznem poruszeniem głowy, powitała go tylko, i oczy spuściła na książkę.Znowu tak jak pierwszym razem zbliżyli się przy święconej wodzie, icześnikowicz pozostawszy trochę, oczyma szukał protektorki swej %7łuchowskiej.Znalazł ją wprawdzie, ale zmienioną, dziwnie: powitała go zimno, a choć z nimodeszła ku zakrystii, rozmowę poczęła wcale z innego tonu. Bardzo mi Waćpana żal  rzekła,  i panny podstolanki też, ale bo sięupieracie, a z tego bodaj nic nie może być [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl