[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekalicierpliwie na dobry moment, który nastąpił, gdy Alea znalazła pierścień nawrzosowisku.Tego samego dnia w sercu wyspy pojawili się bowiempotomkowie owych zapomnianych istot.Było to pod koniec zimy.Pod łańcuchem gór Gor-Darka mimo nieuchronniezbliżających się gorących dni zima nie odpuszczała.Owszem, roztopiony sniegdawno już spłynął ku podnóżom gór, ale wiatr wiejący od strony morza ciąglejeszcze wdzierał się w głąb lądu lodowatym podmuchem.Ludzie nosili grubewełniane płaszcze, ciepłe rękawice i z utęsknieniem czekali, aż powróci słońce,a wraz z nim dobry nastrój.Na równinie nie było nikogo.%7ładnego dziecka, żadnego wędrownego kupca,zaledwie kilka ptaków suszących pióra na wietrze.Nie było nikogo, gdyolbrzymie skały się rozstąpiły, ukazując wejście do zapomnianych jaskiństanowiących wrota Sidu  tajemniczego świata, w którym przez ponad trzystalat Tuathannowie czekali na dzień zemsty.Tuathanneńscy wojownicy niczym armia mówek wychodzili z podziemi jedenpo drugim, z nagimi torsami, w spodniach z płowego futra.Przygotowywali siędo ataku.%7łycie pod ziemią sprawiło, ze ich oczy były zmróżone izaczerwienione, a spojrzenia lodowate niczym wietrzne noce na bezkresnychrówninach Galacji.Jasną skórę pokrywały malunki charakterystyczne dlaposzczególnych klanów, a cisza zakłócana jedynie furkotem futer na wietrze byłprzerażająca.Z najobszerniejszej jaskini wychodzili śmiali wojownicy z klanu Mahat angor,który od początku dominował nad ludem tuathanneńskim w Sidzie.Pokrywającaich torsy niebieska farba podkreślała rzezbę mięśni.%7ładen inny klan nie śmiałnaśladować ich wyjątkowego uczesania: niebieskiego grzebienia z włosów,który sięgał na plecy, umocowanego za pomocą rzemyków ze skóry i kauczukuz podziemnych drzew.Uzbrojeni w młoty i inną broń byliNajniebezpieczniejszymi spośród wszystkich Tuathannów.Od najmłodszych lathttp://chomikuj.pl/Manija.B63 spędzali czas pod ziemią w doskonaleniu sztuki wojennej.Ich jedynymzadaniem było chronienie klanu Sarkana, którego autorytet był uznawany przezcały lud tuathannenski.Inne klany zajmowały się zapewnieniem pożywieniaoraz budowaniem domostw.Mahat angorczycy stanowili elitę wojskowąTuathannów, straż przednią.Uniesieni morderczym szałem, prowadzili za sobąpozostale klany,Wylali się z wnętrza gory niczym potok lawy, rozmieszczając swe oddziaływzdłuż całej doliny.Prawie trzy tysiące tych majestatycznych istot wyszło naświatło dzienne, wznosząc nad głowy broń z drewna i stali.Z ich oczu biłanienawiść i żądza krwi, na której zaspokojenie czekali wiele wieków i której nicprócz śmierci nie mogło ugasić.Przeszli przez równinę i ruszyli w kierunku majaczącej w oddali osady.Była toAtarmaja, jedna z wiosek leżących u stóp gór.Armia Tuathannów była już naskraju wioski, gdy pierwsza z mieszkanek ujrzał tę nadciągającą watahę dzikichbestii, zdolnych zdeptać ludzi i domy.Upuściła torbę, którą niosła na ramieniu izaczęła wrzeszczeć ze strachu, przyciągając uwagę mieszkańców.Zbyt pózno.Tuathannowie wdarli się do Atarmai z klanem Mahat angorczykow na czele,wznosząc okrzyki w języku zupełnie niezrozumiałym dla mieszkańców i zanimci zdołali złapać za broń czy znalezć schronienie, rozpoczęła się masakra.Trzytysiące podziemnych wojowników nie oszczędzało nikogo, nawet kobiet idzieci.Tuathannowie atakowali gwałtownie i brutalnie, ich broń cięła dzgała,miażdżyła, zgniatała.Podkładali ogień pod zagrody, wywołując panikę wśródzwierząt i rozpaczliwe krzyki dzieci.Była to fala gniewu i wściekłości, którejnikt z nie mógł powstrzymać a bezlitośni wojownicy dorzynali pozostałych przyżyciu tak długo, aż cała wioskę obrócili w perzynę.Pierwsi wojownicy zebrali się na centralnym placu wioski w śmiertelnej ciszy,ocierając ociekające krwią ostrza.W wiosce nie pozostało żywej duszy.W oknach drewnianych domów możnabyło dostrzec czasami zwisające bezwładnie ciało mężczyzny lub kobiety zpodciętym gardłem, z twarzą zastygłą w grymasie zaskoczenia i przerażenia.Kałuże krwi wsiąkały w ziemie, do niedawna skuta lodem.Słychać byłoregularne kapanie gęstych kropli, które spadały na ziemię przy skrzypiącymakompaniamencie poruszających się okiennic.Zmierć jest taka cicha.Atarmaja liczyła zaledwie kilkudziesięciu mieszkańców dla których ich wioskabyła najpiękniejszym miejscem na świecie.Ciężko pracowali, by przetrwać natej surowej ziemi, i swój dobrobyt zawdzięczali wiekom poświęceń i wyrzeczeń.Lecz Tuathannowie tego nie wiedzieli.Nie słyszeli błagań ani płaczu dzieci ikobiet.Wojownicy klanu myśleli tylko o jednej rzeczy: zemście.Ona byłatowarzyszką ich podróży.W zupełnej ciszy, kiedy plac wypełnił się całkowicie tuathanneńskiwojownikami, zabrał głos Sarkan, przywódca klanu Mahat angor.W osadziezebrało się tylu wojowników, że niektórzy z nich stali zbyt daleko, by cokolwiekusłyszeć, ale z twarzy wodza można było wyczytać determinację i siłe.Wolnymi pewnym gestem odrzucił na plecy długi kosmyk gęstych niebieskich włosów.Położył dłoń na głowicy miecza, napinając mięśnie ramienia.http://chomikuj.pl/Manija.B64 -Bracia!  zakrzyknął  poznajecie tę ziemię? To ziemia naszego ludu,skradziono ją naszym ojcom, kiedy woda w kaskadach Gor-Draka była jeszczezamarznięta.Użyzniono ja ciałami naszych przodków.A w jej rzekach spłynęłakrew naszych matek.Pod domami tej osady istnieją ruiny miastatuathanneńskiego zniszczonego bez litości przez Galatyjczyków, którzy naswygnali.Bracia moi, czy rozpoznajecie ziemię naszych przodków?Tłum odpowiedział entuzjastycznymi okrzykami.-Odzyskamy ją całą  ciągnął, wodząc wzrokiem po zgromadzonych przed nim,podekscytowanych jego przemową wojownikach. Nie zatrzymamy się dopókinie przywrócimy tej ziemi jej prawdziwych dzieci!-Tuathannowie!  zakrzyknęli wojownicy w odpowiedzi i wznieśli swoją broń,by przypieczętować tę obietnicę przed Mojrą.*Imala cały dzień szła skrajem lasu.Ukryta w wysokiej trawie okalającej las,zaintrygowana odkrywała obozowisko dwunożnych.Siedzieli wokół ognia,,jakiego Imala nigdy nie widziała, a płomienie tak ją zafascynowały, że długoleżała w trawie i nie ośmieliła się zbliżyć.Troje dwunożnych rozmawiało i jadło.Był tam jeden łysy samiec, młoda, żywasamica i mały gruby samiec pokryty rudym włosiem.Wilczycy wydawali się oniwspaniali.Przypomniała sobie o dwunożnym, którego spotkała wcześniej wlesie, i pomyślała, że każde z tej trójki było inne.Z ich gestów i głosuemanowała niezwykła moc, która wytwarzała dystans wobec niej i wobecwszystkich innych zwierząt, jakie widziała w swoim życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl