[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego miałabym wciągać w to Neville'a? Jeśli Marney jako ostatni widział April żywą. Wtedy nie myśleliśmy, że ona nie żyje.Uważaliśmy, że wyjechała. Ale teraz.SR  Och, teraz  odparła Leonie ze zniecierpliwieniem. Już ci mówi-łam, że przy pierwszej sposobności opowiem o tym Neville'owi, chociażnie dowodzi to, rzecz jasna, że Marney miał coś wspólnego ze śmierciąApril.Po jego odjezdzie każdy mógł przyjść i ją zabić.Jestem przekonana,że Marney wyjechał z farmy dżipem.Jestem przekonana, że Marney jej niezabił i nie popełnił żadnego przestępstwa.Karen milczała.Myślała tylko o tym, iż po wyjściu Neville'a April widzia-ły i słyszały jeszcze dwie osoby.Neville nie mógł jej zabić.Neville jest nie-winny. Zgadzasz się ze mną?  naciskała Leonie. Ktoś mógł zabić April poodjezdzie Marneya.Zgadzasz się? Tak  odparła Karen, bojąc się zaprzeczyć, by nie zdenerwować Le-onie. Chyba tak. Marney jest niewinny  powtórzyła Leonie, a jej wysoki, mocny głoszadzwięczał głośno w wypełnionym ciszą pokoju.Karen zaczęła się zastanawiać, czy Leonie nie dlatego tak dużo mówi oniewinności Marneya, bo widziała, jak popełnił morderstwo, i za wszelkącenę stara się go chronić.3Kawa była gorąca i gorzka.Karen po pierwszymłyku odstawiła filiżankę i wolno wstała. Może jeszcze raz wyjdę i zobaczę, czy nie widać gdzieś Neville'a.SR Leonie gwałtownie odwróciła głowę. Teraz rozumiesz, jakie to ważne, by w tej sytuacji Melissa nie wściu-biała nosa w nasze sprawy? Rozumiesz, jakie to ważne, by nie zawiadamiaćpolicji? Oczywiście, rozumiem i cieszę się, że powiedziałaś mi o wszystkim.Te-raz mam jaśniejszy obraz tego, co się wydarzyło.Uciekła, zamykając szybko za sobą kuchenne drzwi.Kiedy szła pod górę do tego samego miejsca, z którego o świcie obser-wowała okolicę, wciągnęła głęboko w płuca chłodne górskie powietrze.Wciąż nie było śladu Neville'a.Zrozpaczona zastanawiała się, gdzie jest ico się z nim dzieje, poranny chłód jednak tak jej dokuczał, że postanowiłaodłożyć na pózniej te rozmyślania, wrócić do pokoju i ubrać się cieplej.Dziesięć minut pózniej, włożywszy grube spodnie, sweter i adidasy, razjeszcze wymknęła się z domu tylnymi drzwiami i wróciła na poprzedniemiejsce, żeby przemyśleć wszystko w spokoju.Może Neville poszedł na plantację Q omówić sytuację z Marneyem? Aleczy chciałoby mu się iść na piechotę? Na pewno pojechałby do leśniczówkidżipem.Karen odwróciła głowę i zobaczywszy stojący obok stodoły samo-chód, doszła do wniosku, że Neville najprawdopodobniej nie udał się naplantację Q.Wbrew sugestiom Leonie Karen wątpiła także, by poszedł zo-baczyć się z Melissą o świcie, bo o tej porze wejście do hotelu było zamknię-te, a Melissa na pewno by spała.Więc gdzie może być Neville?Krążyła nerwowym krokiem, czuła silne wewnętrzne napięcie i dręczącyduszę niepokój.Może Neville poszedł jednak na piechotę  przecież powie-SR dział, że szybki spacer pomoże mu uspokoić nerwy, więc pewnie tym razemzrezygnował z samochodu.Musiał pójść pieszo.Na pewno jest w leśniczówce i rozmawia z Mar-neyem.Też tam pójdę  postanowiła nagle i od razu poczuła się lepiej.Wiedzia-ła, że nie wytrzyma dalszego czekania, poza tym chciała uciec od Leonie i po-rozmawiać z Neville'em o pewnych podejrzeniach, które wkradły się do jejduszy i nie dawały spokoju.Muszę odnalezć Neville'a  pomyślała  muszę go odnalezć.Muszę znim porozmawiać.Wróciła na farmę, przeszła przez kładkę i minąwszy zaparkowanegoobok stodoły dżipa ruszyła drogą pod górę.Raz czy dwa obejrzała się zasiebie, ale Leonie pewnie jej nie zauważyła, a nawet jeśli ją widziała, to niepróbowała iść jej śladem.Karen trochę się uspokoiła i zaczęła maszerowaćrównym krokiem, by łatwiej pokonać stromą pochyłość, jednak szybko za-brakło jej tchu i musiała chwilę odpocząć; stanęła i odwróciwszy głowę,jeszcze raz spojrzała na leżącą na dnie doliny farmę.Złota bladość świtu zlała się z jasnym blaskiem światła dziennego;chmury pokryły niebo i mgła otuliła wierzchołki gór ciągnących się na za-chód wzdłuż doliny.Wrzosowiska przybrały dziwną brązowopurpurowąbarwę, która mieniła się różnymi odcieniami, gdy chmury zaczęły zasłaniaćsłońce.W dole jezioro było długim, wąskim pasmem bezruchu, raz błękit-nym jak lazur, raz czarnym jak noc, w zależności od zmieniającego sięświatła.Wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się zachwycająca, lecz i zło-wroga pustka.SR Karen dotarła do końca przełęczy i przystanęła, by zaczerpnąć tchu, alejuż po paru sekundach ruszyła w dalszą drogę.Czuła, że jak najprędzej mu-si porozmawiać z Neville'em, ostrzec go przed Marneyem.Co Nevillezrobi? Co powie Marneyowi? Pozostało tak niewiele czasu; Melissa pójdziena policję o dwunastej w południe.Teraz już niemal biegła.Kręta ścieżka schodziła w dół i przed oczamiKaren pojawiła się ciemna ściana lasu, tak jaskrawo kontrastująca z otacza-jącymi plantację rozległymi, pozbawionymi drzew wrzosowiskami.Jeszczepiętnaście  dziesięć  minut i będzie rozmawiała z Neville'em w leśni-czówce.Zeszła ze ścieżki, cały czas patrząc pod nogi, by nie poślizgnąć się nachybotliwym kamieniu czy skale.Wkrótce dotarła na skraj plantacji i po-nownie zwolniwszy tempo, rozejrzała się nerwowo.Zawsze nienawidziłapanującego w lesie półmroku oraz nienaturalnego bezruchu drzew.Od razu zauważyła ślady opon.Koła zaryły w mokrej ziemi, wykręciły iprzejechały po obrzeżu plantacji.Zlady były świeże, nie zatarte i dobrzewidoczne w świetle dnia; wyżłobiona w ciemności bruzda, która uwidocz-niła się, gdy wzeszło słońce.Karen czuła, że serce wali jej jak młotem.Zatrzymała się, odgarnęławłosy z czoła i przeszukała wzrokiem leśną gęstwinę.Może to Neville.Nie, Neville nie pracowałby o tej porze.Pewnie jeden z leśników przyje-chał właśnie z leśniczówki.Może wie, czy Neville spotkał się tam z Mar-neyem.Poszła biegnącym skrajem lasu śladem opon, oddalając się coraz bar-dziej od ścieżki.Nigdzie nie było widać dżipa, lecz Karen spodziewała sięSR go zobaczyć w każdej chwili.Szła dalej, stąpając cicho po miękkim, pokry-tym sosnowymi igłami podłożu.Oddychała szybko, chrapliwie.Nagle wy-obraziła sobie, że wszystkie drzewa patrzą na nią z góry i czekają, aż doj-dzie do miejsca, w którym ślad się urywa.Mrowie przeszło jej po grzbiecie,ale się nie zatrzymała.Nogi same ją niosły po igliwiu, dopóki ślad nieurwał się nagle na błotnistym zakręcie, na którym samochód zawrócił i po-jechał w kierunku głównej drogi.Wydawało się, że nikogo nie ma w pobliżu.Ogarnął ją paniczny strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl