[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypuszczą ją do domu jutro albo wpiątek.- To dobrze.Dbaj o nią.Uśmiecham się, gdy Sylvie poklepuje mnie po ramie niu.Całe to współczucie jest niedo zniesienia.Muszę stąd uciec.- Do zobaczenia - mówię i macham do Dela, wycofując się z kafejki.- Daj znać, jak leci! - woła za mną mój były szef, po czym wraca do kuchni, żeby zająćsię tym co zwykle.Tym co zwykle, ale już beze mnie.- Trzymaj się, Livy.- Na twarzy Sylvie maluje się skrucha.Niepotrzebnie.To nie jejwina i żeby jej to uła twić, żeby przekonać ją, że nie chowam urazy, przykle jam dotwarzy szeroki uśmiech i dygam.Sylvie wybucha śmiechem, obraca się na pięcie swo ich motocyklowych butów ipodchodzi tanecznym kro kiem do baru, a ja zamykam drzwi, opuszczając moją dawnąpracę i ludzi, których tak polubiłam.Nogi mam jak z ołowiu, gdy idę po chodniku, a gdy wreszcie pod noszę wzrok, widzę czekający samochód i Teda, który otwiera midrzwi.Wsiadam bez słowa, drzwi zamykają się, Ted zajmuje miejsce kierowcy iwłącza się w popo łudniowy londyński ruch.Jestem w podłym nastroju, jak można siębyło spodziewać, ale najwyrazniej mam ochotę zdołować się jeszcze bardziej.- Znałeś moją matkę - odzywam się cicho, a on kiwa lekko głową.- Wydaje mi się, żewróciła do Londynu - mówię jak gdyby nigdy nic, jak gdyby to nie miało znaczenia.- Otrzymałem instrukcje, żeby odwiezć panią do domu, pani Taylor.- Ignoruje mojązaczepkę, co utwier dza mnie w przekonaniu, że będzie trzymał język za zę bami.O ilejest w ogóle o czym mówić.Mam nadzieję, że nie, a zatem nasuwa się pytanie, po co wogóle drążę ten temat.Babcia by tego nie przeżyła.Bez trudu godzę się z powściągliwością Teda.- Dziękuję za uratowanie mi życia.- Wzdycham z nadzieją, że potraktuje mojepodziękowania jak ga łązkę oliwną.- Nie ma za co, pani Taylor.- Ted wpatruje się w dro gę, unikając mojego spojrzeniawe wstecznym lusterku.Wyglądam przez okno i patrzę, jak przemyka za nim wielki świat, a jeszcze większaczarna chmura opada w dół, spowijając moje ulubione miasto ponurym mro kiem, którydoskonale odpowiada obecnemu stanowi mojego umysłu. Rozdział 1017 lipca 1996Peter SmithBankier inwestycyjny.46 lat - nudny z imienia, szalony z natury.Znów starszy facet.%7łonaty, ale wyraznie niedostaje tego, czego pragnie.Przypuszczam, że teraz pragnie mnie.Randka numer 1: kolacja w Savoyu.Przystawka: najlepsza sałatka krabowa, jaką w życiu jadłam, ale wstrzymam się zosądem do czasu, aż zjem w Dorchester.Na danie główne stek z polędwicy wołowej ikilka celnych wstydliwych spojrzeń.Na deser tiramisu oraz diamentowa bransoletka.Oczywiście wyraziłam swoją wdzięczność w penthousie, zanim się wymknęłam.Chybasię z nim jeszcze spotkam.Potrań używać języka w niewiarygodny sposób.Zamykam gwałtownie pamiętnik matki i rzucam na kanapę, zła na siebie.Dlaczegoznów to sobie robię? Nic, co tam mogę znalezć, nie poprawi mi nastroju.Pamiętam, jakWilliam powiedział kiedyś, że prowadziła ten pamiętnik, żeby go dręczyć.I choć żalmi samej siebie, czuję odrobinę współczucia dla mężczyzny, który przyczynia się domojej obecnej niedoli.Była naprawdę nikczemną kobietą.Uklepuję jedną z koronkowych poduch babci, opieram na niej głowę, zamykam oczy istaram się ze wszystkich sił nie myśleć o niczym.Moje próby zrelaksowania sięspełzają na niczym, bo nagle słyszę, jak ktoś wchodzi do domu, a potem odgłosszybkich kroków w korytarzu.Jeszcze zanim otworzę oczy, wyobrażam sobie drogieskórzane buty i szyty na miarę garnitur.Ktoś znów przywdział zbroję.Miałam rację, na progu salonu, ubrany w szykowny garnitur, stoi Miller.Ciemne włosyma w nieładzie, a choć jego twarz nie wyraża emocji, w jego przeszywającymniebieskim spojrzeniu czai się strach.- Kupiłeś nowe garnitury - mówię cicho, wciąż rozparta na kanapie, choć rozpaczliwiepragnę jego uwagi i dotyku.Miller przeczesuje włosy dłonią, odgarniając z czołaniesforny kosmyk, i wzdycha z ulgą.- Tylko kilka.Tylko kilka? Idę o zakład, że odkupił wszystkie, które pocięłam.- Del zatrudnił kogoś na moje miejsce.Widzę, że wyraznie oklapł.Nie podobało mu się, że pracuję w kafejce, ale jestempewna, że nigdy nie próbowałby mnie zmusić do odejścia.- Przykro mi.- To nie twoja wina.Podchodzi bliżej z rękami w kieszeniach spodni i spogląda na mnie z góry. - Martwiłem się o ciebie.- Jestem dużą dziewczynką, Miller.- Jesteś także moją własnością.- Jestem również osobą, która ma własne zdanie.Nie udaje mu się powstrzymać grymasu irytacji.- Za dużo myślisz i to niezbyt trzezwo.- Kuca obok sofy.- Zdradz, co cię trapi, słodkadziewczyno.- Oprócz tego, że ktoś próbował mnie dzisiaj przejechać?Oczy błyskają mu groznie, zaciska zęby i przez chwilę obawiam się, że przypisze całeto zajście mojej nieuwadze.Ale nic nie mówi, więc wiem już wszystko, co chciałamwiedzieć.- Wszystko - ciągnę.- Wszystko jest nie tak.William, babcia, Gregory, moja praca.- Ja - szepcze, dotykając delikatnie mojego policzka.Ciepło jego skóry sprawia, żezamykam oczy i wtulam twarz w jego dłoń.- Nie spisuj mnie na straty, 01ivio.Błagamcię.Broda mi drży, gdy łapię go za rękę i lekkim szarpnięciem daję mu znak, że potrzebujętego, co lubi.Nie odmawia, choć jest ubrany od stóp do głów w najbardziej szykowneubrania, jakie można kupić, i to prosto ze sklepu.Jego ciepłe ciało otula moje, czuję naszyi jego miękkie wargi.Nie muszę nic mówić, więc zdaję się na mowę ciała iprzywieram do niego.Odnajduję spokój.Odnajduję błogostan.Odnajduję znajomeukojenie, którego nie znajdę nigdzie indziej.Miller sieje spustoszenie w moim ciele,sercu i umyśle.A potem przywraca im spokój.Godzinę pózniej wciąż tkwimy w tej samej pozycji.Nie rozmawiamy, po prostucieszymy się swoją bliskością.Zapada zmierzch.Nowy trzyczęściowy garnitur Milleramusi być koszmarnie zmięty, we włosach mam kołtuny, a ramiona zdrętwiały mi dotego stopnia, że czuję w nich nieprzyjemne mrowienie.- Jesteś głodna? - pyta z ustami w moich włosach, a ja kręcę głową.- Jadłaś cośdzisiaj?- Tak - kłamię.Nie mam ochoty na jedzenie, mój żołądek się przed nim wzbrania.JeśliMiller spróbuje mnie karmić na siłę, pokażę mu moje stępione już nieco pazurki.Unosi się, opierając na przedramionach, i spogląda na mnie z góry.- Włożę coś wygodniejszego.- Chcesz powiedzieć, że włożysz szorty?Oczy mu się skrzą, wargi drgają.- Chcę, żeby ci było wygodnie.- Już mi jest wygodnie.- Przed oczyma staje mi obraz idealnego nagiego torsu, który poraz pierwszy zobaczyłam tamtej nocy.Tamtej nocy, która przerodziła się w całe życie.Tamtej nocy, kiedy myślałam, że mam tylko dwadzieścia cztery godziny, choć miałamnadzieję na więcej.Nawet teraz, w środku tego koszmaru, nie żałuję, że przyjęłam propozycję Millera.- Tobie może tak, ale nie mojemu nowemu garniturowi.- Unosząc się, spogląda zniesmakiem na swój tułów.- To zajmie chwilę.I masz być naga, kiedy wrócę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl