[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten człowiek był jak skała.Nie, nie tylko skała.Skałazakuta w żelazo.A do tego jeszcze uwięziona w lodzie.Tak więc Bram wiedział, że stało się coś szokującego, kiedy za-uważył, jak kapral drgnął.Nikt inny w pokoju nie zwróciłby na to uwagi -tylko lekkie napięcie w ramionach i szybkie przełknięcie śliny.Ale jak naThorne'a to było niemal to samo co mrożący krew w żyłach krzyk.Bram odwrócił się, żeby sprawdzić, co tak bardzo poruszyło jegoprzyjaciela.Panna Taylor podniosła się z ławeczki przy fortepianie idygnęła wdzięcznie, zanim powróciła na swoje miejsce.Teraz zobaczyłto, czego nie mógł dostrzec, obserwując jej profil.Drugą stronę jasnej,delikatnej twarzyczki panny Taylor szpeciło czerwone znamię.Plamaczerwonego pigmentu w kształcie serca zajmowała sporą część jej prawejskroni, znikając we włosach.Szkoda.Taka ładna dziewczyna.Jakby czytając w jego myślach, panna Finch spojrzała na niegoznacząco.- Panna Taylor jest jedną z moich najbliższych przyjaciółek.Z pew-nością nie znam nikogo ani milszego, ani piękniejszego od niej.Jej głos przypominał ostrze noża, odczytał w nim wyrazną intencję:Nie rań mojej przyjaciółki.Ach.To wiele wyjaśniało.To, jak się sprawy miały we wsi, jej opórwobec zorganizowania oddziału.Panna Finch pozowała na opiekunkętego stadka żeńskich dziwadeł.I to w jej oczach czyniło Brama - i jak sięwydawało, każdego pełnokrwistego mężczyznę - wrogiem.Interesujące.Bram mógł szanować jej intencje, nawet je podziwiać.Zapewne uważała, że rozwiązuje trudne problemy.Ale jej arytmetykawymagała zasadniczej korekty.Mężczyzn nie można było po prostuusunąć z równania.Ochrona tego miejsca była męskim zadaniem -w tymwypadku należącym do Brama.A jej stadko brzydkich kaczątekutrudniało sprawę.A co do brzydkich kaczątek, to miejsce panny Taylor zajęła terazmłoda dama w okularach.Dziewczyna nie usiadła przy fortepianie ani nie wyjęła żadnego innego instrumentu muzycznego.Zamiast tegotrzymała w dłoniach pudełko z jakimiś ciekawostkami, które zaczęłapodawać zgromadzonym.Ich brak zainteresowania rzucał się w oczy.Bram wyciągnął szyję.Z tego, co zobaczył, te skarby wyglądały na.grudy ziemi.To by wyjaśniało powszechne zakłopotanie.- Co ta dziewczyna wyrabia? - szepnął Colin, zjadając kolejne ciastkoz sezamem.- Wydaje się wygłaszać wykład o ziemi.- To Minerva Highwood.- Znowu ten ostry jak brzytwa ton głosu.-Jest geologiem.Colin parsknął z rozbawieniem.- To wyjaśnia sześć cali brudu na dole jej spódnicy.- Przyjechała tutaj na lato z matką i dwiema siostrami, panną Dianą ipanną Charlotte.- Panna Finch wskazała jasnowłose kobiety przypobliskim stoliku.- No, no - mruknął Colin.- Te są interesujące.Podniosła się kolejna młoda dama, żeby zająć miejsce przy fortepia-nie.Colin odszedł od stolika i zajął zwolnione krzesło - przypadkiem wpobliżu Diany Highwood.- Co on robi? - zapytała panna Finch.- Panna Highwood jestre-konwalescentką.Pański kuzyn chyba nie zamierza.- Zaczęła pod-nosić się z krzesła.Znowu ta opiekuńczość.Powstrzymał ją ręką.- Proszę się nim nie przejmować.Poradzę sobie z nim.Teraz roz-mawiamy.Pani i ja.Kiedy opadała z powrotem na krzesło, kopnął jego nogę, obracając jetak, że zmuszona była usiąść twarzą do niego.Spojrzała na swoją rękę, namiejsce, gdzie dotykał jej nadgarstka.%7łeby zdenerwować ich oboje, niecofnął dłoni.Satyna rozgrzewała się pod opuszkami jego palców.Kusiłrządek guziczków.Niech to diabli, wszystko go w niej kusiło.Puścił ją z wysiłkiem.- Chcę mieć pewność, że dobrze zrozumiałem, panno Finch.Zgromadziłaś kolonię niezamężnych kobiet, potem wyrzuciłaś albowykastrowałaś wszystkich pełnokrwistych mężczyzn w Spindle Cove.Ajednak nie czujesz straty.- %7ładnej.W istocie uważam, że nasza sytuacja jest idealna. - Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi bardzo.Pochyliła współczującogłowę.- Groznie? Rozumiem, że mężczyzna może to odbierać w ten sposób.- Chciałem powiedzieć, że wygląda to na grzeszną miłość międzykobietami.Pyszne, umazane porzeczkami wargi rozwarły się ze zdumienia.Dobrze.Już się zaczynał zastanawiać, co zrobić, żeby jej zalezć zaskórę.A kiedy jego myśłi biegły tym torem, przed oczami stawały muobrazy.jej skóry.Jej miękkość, gorąco.te słodkie piegi, porozrzucanejak przyprawa.- Zaszokowałem panią, panno Finch?- Muszę to wyznać, istotnie.Ale nie insynuacją romantycznej miłościmiędzy kobietami, o nie.Po prostu w życiu bym nie podejrzewała, że takwnikliwie zgłębił pan poezję starożytnej Grecji.Zaiste, to szok.- Dowiedz się więc pani, że uczęszczałem do Cambridge przez trzysemestry.- Naprawdę? - Otworzyła szeroko oczy w kpiącym wyraziezaskoczenia.- Całe trzy semestry? No, to robi wrażenie.- Mówiła niskim,przeciągłym głosem, który podniósł wszystkie, do ostatniego, włoski najego przedramionach.W którymś momencie tej rozmowy przestała się z nim spierać, azaczęła flirtować.Wątpił, żeby zdawała sobie z tego sprawę - niebardziej, niż z niebezpieczeństwa wczoraj, kiedy to spod jej podartejsukni omal nie wyłoniła się blada, sprężysta pierś.Brakowało jej do-świadczenia, żeby uchwycić różnicę między sprzeczaniem się a całkiemserdeczną zażyłością.Bram znieruchomiał, patrząc jej w oczy.Wpatrywał się w nie uparcie,póki ona także nie zdała sobie z tego sprawy - z palącej iskry wzajemnejfascynacji, którą przerzucali między sobą.Powietrze rozgrzało się od wysiłku, jaki włożyła w utrzymanie spo-kojnego oddechu.Spuściła wzrok - na krótką chwilę - na jego usta.Przelotny duch pocałunku.O tak, odparł, leciutko unosząc brew.To właśnie robimy.Przełknęła ślinę głośno.Ale nie odwróciła spojrzenia.Do diabła, tak dobrze mogłoby im być razem.Widział to, tylko pa-trząc jej w oczy.W ich błękicie była inteligencja i namiętność.I głębia. Intrygująca głębia, którą pragnął zbadać.Mężczyzna mógł takrozmawiać z kobietą przez całą noc.W przerwach, rzecz jasna.Międzydłuższymi okresami sapnięć i jęków.To córka sir Lewisa Fincha! - zatrąbiło mu sumienie do ucha.Rzecz wtym, że reszty jego ciała to w żaden sposób nie obchodziło.Odchrząknęła, gwałtownie przerywając czar, który na niego rzuciła.- Pani Lange, czy zechce pani przedstawić nam poemat? Bram oparłsię na krześle.Na podwyższenie weszła szczupła,ciemnołosa kobieta, ściskająca papier w dłoni.Wydawała sięnieśmiała i zagubiona.Dopóki nie otworzyła ust.- O, niegodny zdrajco! O, krzywoprzysiężco! Cóż.Teraz ściągnęła nasiebie uwagę całej sali.- Usłysz mój gniew, jak grom odległy.Me serce rozdarte, nadziejepoległy.Spadła na mnie burza straszliwa, lecz nie ulegnę.- Podniosławzrok znad kartki papieru.- Bez znaczenia jej siła.Panna Finch nachyliła się do niego i szepnęła:- Pani Lange jest w separacji z mężem.- Poważnie? - mruknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl