[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pędem zbieram drzewo na ogień.Dzisiaj należy sięwszystkim prawdziwy obiad.Po jakimś czasie z daleka widzę tumany kurzu, to pewnieIgor i Kola.Tak, to oni, już zjeżdżają z nasypu - są uśmiechnięci.Zabieramy się wszyscy dodzieła.Każdy coś robi.Kola obiera kartofle, ja przyrządzam gulasz z konserw, Igorprzepadł gdzieś w tajdze, by nazbierać znanych sobie dzikich warzyw.Pomimo że byliśmyjuż praktycznie wycieńczeni niewygodami i przebytą drogą, dni te przyniosłyzachwycające i niepowtarzalne przeżycia.Nigdy nie miałem tak pięknych wakacji, to latobyło na pewno najpiękniejsze.Po parogodzinnym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę.Dla odmiany Kola i Igorpojechali przodem, a ja w odstępie dziesięciu minut podążałem za nimi.Pod wieczórminęliśmy jakąś małą miejscowość, którą, o dziwo, odnalazłem na ogólnej dużej mapie.To właśnie paradoks byłego ZSRR.Jest na terenie Syberii multum najróżniejszych miast imiasteczek, których próżno szukać na mapie.Dla przykładu w okolicach Abakanunatrafiłem na pięciotysięczne miasto o nazwie K - 7.Teraz natomiast odnajduję na mapiemieścinę liczącą nie więcej jak dziesięć chałup.Zaznaczam, że mapa taka znajduje się w każdym atlasie szkolnym i każdy, kto by jąz zainteresowaniem śledził, byłby pewien, że na tak wielkim obszarze zaznaczona i miejscowość to na pewno pokaznych rozmiarów miasto.A to tylko dosłownie dziesięćstarych wynędzniałych chałup.Kurz wdziera się przez dziesiątki szczelin do wnętrzasamochodu i pokrywa wszystko równą warstwą.Najmniejszy nieskoordynowany ruchpowoduje, że unosi się w powietrzu, drażniąc wszystkie zmysły.Jest wszędzie.Podpowiekami, w uszach, nosie i ustach.Natężył się ruch na drodze i średnio co godzinęmijam jakiś pojazd jadący z naprzeciwka.Jest ogólnie przyjęte, że spotykający się nadrodze nigdy nie przejeżdżają obok siebie obojętnie.Zatrzymują pojazdy, dzielą sięuwagami dotyczącymi przebytej trasy, a ponieważ w większości drogi nie są stałymiszlakami komunikacyjnymi informują się wzajemnie gdzie na przykład ze względuzmarzlinę droga się zapadła, który most już definitywnie się zawalił, którędy objeżdżać, ajakiego odcinka się wystrzegać.Prócz tego każda przecinająca drogę rzeka i miejsce ichspotkań.Tutaj razem odpoczywają, gotują i wspólnymi siłami dokonują napraw, gdy siękomuś coś popsuje.Panuje wśród nich wielka solidarność.Czasami Koją w jednymmiejscu parę dni, by pomóc koledze, który jest w biedzie.Widzę idącego z przeciwnejstrony olbrzymiego kraza ciągnącego na naczepie koparkę, zatrzymujemy samochody i wtumanach kurzu ledwo się widząc, informujemy się, wszystko jest w porządku.- Przed tobą jedzie ził - przekrzykuje ryk silnika brodaty kierowca.- Tak, wiem, jedziemy razem - odkrzykuję poprzez ścianę nieopadającego jeszczepyłu.- To wszystkiego najlepszego - krzyknął i ruszyliśmy każdy w swoją stronę.Dzień dobiegał końca i pewnie szukałbym już miejsca na nocleg, ale sprawa byłarękach jadących przodem poszukiwaczy złota, którzy mimo że minęli już kilka miejsc nadwodą, nie zatrzymali się i jechali uparcie do przodu.Są blisko domu, dlatego im takspieszno - pomyślałem.Nastała ciemność i jechałem już w świetle reflektorów, a potowarzyszach podróży ani śladu.Zacząłem się już niepokoić, że nie zauważyłem stojącychgdzieś z boku, ale możliwość taka wydawała mi się nierealna.Dopiero po godziniespotkaliśmy się nad rzeką.Igor i Kola rozłożyli już swe namioty, a nad palącym się ogniembuzowała woda na herbatę.- Zaraz widać, że ty turysta - śmiał się Igor.- Pewnie jakieś muzeum po drodze zwiedzałeś - nie był dłużny Kola.- Już dwie godziny na ciebie czekamy - łgali jeden przez drugiego.Docinali mi tylkomogli, ale z twarzy ich płynęła tylko serdeczność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl